wybaczcie za estetykę, ale blogger ma ze mną ciche dni i kompletnie nie chce się mnie słuchać
— Ale ciepłoooo! — jęknęłam,
spinając włosy w krzywego kucyka na czubku głowy.
Rey skończyła się
cierpliwość — walnęła się z płaskiej w czoło.
— Jesteś–w –Afryce! W
środku lata! Czego się spodziewałaś, śniegu!?
— Ooo, taki śnieg…
zimnusi… — Rey wcisnęła mi na czerep obszerny, letni kapelusz.
— Masz, hrabino Dracula.
— Ej, ale nie jestem
ubrana cała na czarno, tak? — odgryzłam się, naciągając mocniej kapelusz, aby
cień padał mi na całą twarz.
— Aż dziw, że się jeszcze
nie pozabijałyście — zachichotał Ren, idący metr za nami.
Dwie godziny temu
dolecieliśmy do Afryki, niespełna godzinę szukaliśmy jakiegoś taniego hotelu i
zarejestrowawszy się oraz zostawiwszy bagaże w pokojach, ruszyliśmy na miasto,
bez żadnego konkretnego celu albo planu. Co będzie dalej? Wyjdzie w praniu.
Czyli spontan pełną
gębą!
Chociaż w sumie, chyba zaczęliśmy
łazić, by jakoś telepatycznie znaleźć kolejnego wybranego. Skończyło się jednak
na tym, że Rey kupiła sobie kapelusz, ja dwie paczki orzeszków w karmelu. W
końcu w pewnym momencie stanęłam jak
wryta i wskazałam palcem na niewielki stadionik przed nami. Zaczęłam
podskakiwać w miejscu, bełkocząc coś niezrozumiałego przez orzeszki zapychające
mi jadaczkę.
— Co jej jest? —
zaniepokoił się Ren, przyglądając mi się badawczo, i zapewne rozważając cios w
plecy.
Rey westchnęła z
politowaniem, odczytawszy mój wymowny wzrok.
— Chce iść na stadion.
— Po wuj?
Przełknęłam, co miałam w ustach i wydarłam się:
— Wybrani; może jacyś tam
będą!
Ren zmrużył oczy, przyglądając się
fasadzie budynku.
— Aaa, bo to stadion
Beyblade…
— Brawo, Scherlocku;
idziemy! — Chwyciłam oboje za ręce i pociągnęłam w tamtą stronę.
Wstęp był wolny,
gdyż w kasie wisiała zawieszka „brak biletów”, a widzowie w małych ilościach,
ale nadal napływali. Gdy weszliśmy, nie było już miejsc siedzących.
— Matko jedyna, co to,
jakieś święto? — zdumiał się Hisama.
— Nope, debilu, zapewne
jakaś ciekawa walka. Musimy stanąć bliżej! — Ścisnęłam mocniej nadgarstek Rena,
przeczuwając, że inaczej zgubi się w tłumie i będziemy musiały odbierać go w
punkcie rzeczy znalezionych.
Przepchnęliśmy(łam)
się przez widzów zapełniających korytarz pod gradem paru wyzwisk i przekleństw.
Dotarliśmy do barierki; mocno złapałam się żółtego prętu, aby masa mnie nie
wciągnęła. Przyjaciele zrobili to samo, jak podczas sztormu na statku.
Kilka stopni w dole
rozciągała się hala z czterema mniejszymi arenami i jedną, największą pośrodku.
Wszystkie poza tą ostatnią pozostawały puste.
Wytrzeszczyłam oczy,
a potem je przetarłam, upewniając się, że ta ciemnozielona burza włosów
sterczących na wszystkie strony świata to na pewno ta czupryna.
Spojrzałam na bilbord, który potwierdził moje przypuszczenia.
— Sayrus, pustynna
zawierucha! — zawołał jakiś chłopak, parę lat może starszy ode mnie, na którego
nie zwróciłam zbytniej uwagi.
Obchodził mnie jego
przeciwnik.
Na arenie zawirowało pustynne tornado,
roznosząc drobinki piasku.
Rywal chłopaka
roześmiał się w głos, na ten swój pogardliwy i obłąkany sposób.
— Ty to nazywasz tornadem?
— prychnął, odwrócony do mnie plecami. — Z takim czymś startujesz do króla? Już
ja ci pokażę, co to jest tornado! — Jedną dłoń mocniej zacisnęłam
na barierce, a drugą na kapeluszu, gdy w widzów uderzył silny poryw wiatru,
wydobywający się z drugiego bey’a, który bez problemu opierał się
wrogowi. No, pokaż, że zasługujesz na swój tytuł, Simba. — Potrójne tornado
królewskiego lwa!
Pół sekundy po
okrzyku zielonowłosego w górę wystrzeliły jak z torpedy trzy zielonkawe trąby
powietrzne, o wiele większe od pierwszej. Swoją siłą zachwiały paroma osobami,
a mi wyrwały kapelusz, który poszybował w górę. Stałam spokojnie, w głębszej
części umysłu licząc, ile będę musiała oddać yenów Rey, uśmiechając się pod
nosem. Jak zwykle zarozumiały i zbyt pewny siebie.
— Połączenie! Odwrócone
tornado! — Z trzech trąb zrobiła się jedna potężna, zdolna zmieść ten stadion,
lecz skupiła się na rywalu. Połknęła jego tornadko oraz bey’a;
wypluła go kilkanaście metrów dalej, a walka błyskawicznie się skończyła.
Ren skulił się
nieprzygotowany na nagły i ogłuszający wrzask widowni. Zwycięzca
przywołała bey’a i nie zaszczycając dawnego rywala spojrzeniem, ruszył ku
wyjściu. Tu cię mam.
— Szybko! — ponagliłam
przyjaciół i pognałam ku wyjściu nim zrobił to tłum.
— Co my robimy, do jasnej
nędzy? — szepnął ostro Ren, gdy skryliśmy się za małym sklepikiem, kilkanaście
kroków od stadionu.
— Meg chce zrobić
niespodziankę — objaśniła Rey, spokojnie związując włosy w warkocz.
— Komu?
— Jemu — wskazał na
zwycięzcę pojedynku, który właśnie opuścił stadion, a rozbawiony los skierował
go w naszą stronę.
Po chwili ominął
nas, nawet nie zauważając. Wtedy wyskoczyłam za niego.
— Wyzywam cię! —
krzyknęłam głośno i wyraźnie, na co Ren zgubił szczękę i ogłupiał totalnie.
Zielonowłosy
westchnął, przystając.
— Z łaski swojej, ale na
dzisiaj skończyłem przyjmować zamówienia, gównia… — gdy odwrócił się w moją
stronę, zażenowanie na jego twarzy
przerodziło się wpierw w zaskoczenie, niedowierzenie, a na koniec w całkowitą
obojętność.
— Meg? — mruknął,
marszcząc lekko brwi.
— Tadaaaam! — zawołałam,
rozkładając szeroko ręce.
— Co ty tu robisz?
— Ej, a może chociażbyś
się przywitał, co, Simba? — wyszczerzyłam się, widząc płomyk wściekłości w jego
kocich oczach.
— A ty możesz mnie tak nie
nazywać? — odparował, siląc się na spokojny ton.
— Yoyo. Może być?
— Nie.
— Kyoyuś?
— Nie!
— Glut?
— Tategami Kyoya, Kyoya,
albo Tategami, tak trudno zapamiętać!? — wybuchnął, na co parsknęłam śmiechem.
— Mam cięęę — oznajmiłam
słodziutkim głosem, przeciągając litery. — A ktoś tu miał się nie denerwować,
bo mu żyłka pęknieee.
Zanim udało mu się
mnie udusić szalikiem, ze stadionu wypadł dziki tłum — grono dziewczyn, ale
także i paru facetów — ewidentni wyznawcy Tategamiego.
— Cholera, czy ty musisz
przyciągać problemy jak magnes? — warknął do mnie.
Na widok tłumu zdębiałam.
— Psychofani na dwunastej;
w nogi!
♧ ~ ♧ ~ ♧
Z moją improwizacją i ze znajomością przez Kyoyę chyba niemal wszystkich
zaułków Rock City w końcu udało nam się zmylić napalony tłum i zaszyć się w
jakiejś kafejce. Musieliśmy usiąść na zewnątrz, w duchocie, bo po pierwsze w
środku nie było wolnych miejsc (klimatyzacjaaaa), po drugie: woleliśmy być z
dala od tłumów.
— Więc co, Simba, jesteś
jakimś rodzajem tutejszego bóstwa, że prawie cię wielbią? — zapytałam spokojnym tonem, mieszając truskawkowego
shake’a, który dwie minuty temu zmienił się w ledwo zimną, słodzoną wodę.
Kyoya mocniej zacisnął dłoń na swoim kubku, ale wysilił się na wredny uśmieszek.
— Takie życie Legendarnego, co zrobić. Ty niestety nie dostąpiłaś tego zaszczytu. — Wyszczerzył się zadziornie.
Kyoya mocniej zacisnął dłoń na swoim kubku, ale wysilił się na wredny uśmieszek.
— Takie życie Legendarnego, co zrobić. Ty niestety nie dostąpiłaś tego zaszczytu. — Wyszczerzył się zadziornie.
Zlałam
to wzruszeniem ramionami.
— Bycie
Legendarną nie jest mi do szczęścia potrzebne. Wystarczy zimny sheak, ale
czemuś się rozpuścił, no czemu?!
— Czasem irytujący gówniarze, twojego
pokroju, bywają wnerwiający, ale ujdzie.
Zarzuciłam włosami i podparłam dłonią brodę, rezygnując z reanimacji napoju.
— Jasne, wyzywaj mnie dalej, Simbuś, ale i tak wiem, że się stęskniłeś — wytknęłam mu koniuszek języka.
— Kiedyś cię zabiję za nazywanie mnie tak, masz to jak w banku.
— Oni zawsze tak? — szepnął Ren do Rey, ale i tak go do słyszałam, lecz wolałam mierzyć się na spojrzenia z Tategamim.
— Odkąd się poznali — odpowiedziała po chwili Makimoto, kończąc swojego loda wiśniowego.
— I od tamtej pory nazywają się imiona z postaci z Króla Lwa?
Wtrąciłam swoje pięć yenów.
— Kyoya to Simba, choć bardziej pasuje Skaza, ale Simba bardziej go irytuje — uniknęłam kostki cukru — Benkei to Pumba, Damur Timon, a Neil to w sumie nie wiem, może ten ptaszek.
— Od czterech lat mnie tym męczy...
— Niedługo pięć! — Na samo wspomnienie pierwszego spotkania chciało mi się śmiać.
— Nie uśmiechaj się tak do siebie, bo przyślą smutnych panów.
— Ja tylko wspominam jak cię poznałam, Simba.
— Czyli jak? — zapytali równocześnie Ren i Rey, a ja pożałowałam swoich słów.
— W Nebuli — odparł Kyoya, a ja kopnęłam go pod stołem w kostkę, ale jakby w ogóle tego nie poczuł. Kopnęłam jeszcze raz, dając mu do zrozumienia, że temat jest skończony.
Rey w tym czasie objaśniła Ciemnocie (Ren) czym jest owa Nebula. Hisama wytrzeszczył oczy.
— Byłam tam tylko miesiąc! — oznajmiłam prędko, zanim przyjaciele mnie udusili.
— Ale w ciągu tego niepełnego miesiąca zdążyłaś narazić się dyrektorkowi i dwójce najpotężniejszych Nebulczyków — uściślił Tategami
— Dwójce? — wydęłam usta i przyłożyłam palec do policzka, przybierając zamyśloną minę. — Ja kojarzę tylko Ryugę...
— Ty mała...!
— Ale fakt faktem, pierwszego dnia naszej znajomości chciałeś mnie poczęstować Leonem — wtrąciłam na spokojnie. — A to tylko dlatego, że nadepnęłam ci na nowe trampki.
— Co w ogóle robiłaś w Nebuli? — syknęła Rey, pochylając się w moją stronę. Powieka jej drgała, co nie było dla mnie dobrym znakiem.
— Eee, trafiłam tam przez przypadek po usunięciu Ośrodka... ale byłam tylko miesiąc, po czym zwiałam, więc krzywdy mi nie zrobili! — wyrzuciłam na jednym wdechu, odchylając się na krześle i unosząc ręce w kapitulacyjnym geście. A przy okazji dowiedziałam się, że mój brat żyje, dodałam w myślach.
Rey zmrużyła oczy.
— Nadal mi nie powiedziałaś, czym jest Ośrodek. — Zerknęła na Kyoyę, ale ten rozłożył bezradnie ręce
— Ja nic nie wiem.
— Innym razem — zapewniłam — obiecuję. — Przyłożyłam dłoń do serca, uśmiechając się przemile.
Ciszę. która zapadła przerwał Tategami.
— Co w ogóle robicie w Afryce?
— Mamy tak jakby pewne... sprawy do załatwienia. — Splotłam dłonie w koszyczek, oparłam na nich brodę i wpiłam szatańskie spojrzenie w Kyoyę. — I kto wie, może będziesz mógł spłacić swój dług, Simba.
♧ ~ ♧ ~ ♧
Narrator
Z trudem łapała oddech, a gdy już udało jej się zaczerpnąć większą garść powietrza, płuca rozdzierał spazmatyczny kaszel. Z kącika ust sączyła się krew, powoli skapując na brudne kafelki i tworząc pokaźną już kałużę szkarłatnej posoki.
Po kolejnym napadzie kaszlu, silniejszym niż dotychczas, nastąpiła chwila wytchnienia. Wytarła wierzchem dłoni usta i usiadła na piętach, biorąc wdech. Zacisnęła dłonie na kolanach, chcąc opanować drżenie całego ciała. Czuła, że w środku nadal szaleje zamieć śnieżna, zamrażając do bólu wszystkie mięśnie i nerwy. Chyba wolałaby już palący ogień jak wcześniej, aniżeli paraliżujący zmysły mróz.
— Inne Bestie wsparłyby swoich bleyderów, niewdzięczniku — wychrypiała, odklejając od twarzy mokre od potu włosy.
Zarzuciłam włosami i podparłam dłonią brodę, rezygnując z reanimacji napoju.
— Jasne, wyzywaj mnie dalej, Simbuś, ale i tak wiem, że się stęskniłeś — wytknęłam mu koniuszek języka.
— Kiedyś cię zabiję za nazywanie mnie tak, masz to jak w banku.
— Oni zawsze tak? — szepnął Ren do Rey, ale i tak go do słyszałam, lecz wolałam mierzyć się na spojrzenia z Tategamim.
— Odkąd się poznali — odpowiedziała po chwili Makimoto, kończąc swojego loda wiśniowego.
— I od tamtej pory nazywają się imiona z postaci z Króla Lwa?
Wtrąciłam swoje pięć yenów.
— Kyoya to Simba, choć bardziej pasuje Skaza, ale Simba bardziej go irytuje — uniknęłam kostki cukru — Benkei to Pumba, Damur Timon, a Neil to w sumie nie wiem, może ten ptaszek.
— Od czterech lat mnie tym męczy...
— Niedługo pięć! — Na samo wspomnienie pierwszego spotkania chciało mi się śmiać.
— Nie uśmiechaj się tak do siebie, bo przyślą smutnych panów.
— Ja tylko wspominam jak cię poznałam, Simba.
— Czyli jak? — zapytali równocześnie Ren i Rey, a ja pożałowałam swoich słów.
— W Nebuli — odparł Kyoya, a ja kopnęłam go pod stołem w kostkę, ale jakby w ogóle tego nie poczuł. Kopnęłam jeszcze raz, dając mu do zrozumienia, że temat jest skończony.
Rey w tym czasie objaśniła Ciemnocie (Ren) czym jest owa Nebula. Hisama wytrzeszczył oczy.
— Byłam tam tylko miesiąc! — oznajmiłam prędko, zanim przyjaciele mnie udusili.
— Ale w ciągu tego niepełnego miesiąca zdążyłaś narazić się dyrektorkowi i dwójce najpotężniejszych Nebulczyków — uściślił Tategami
— Dwójce? — wydęłam usta i przyłożyłam palec do policzka, przybierając zamyśloną minę. — Ja kojarzę tylko Ryugę...
— Ty mała...!
— Ale fakt faktem, pierwszego dnia naszej znajomości chciałeś mnie poczęstować Leonem — wtrąciłam na spokojnie. — A to tylko dlatego, że nadepnęłam ci na nowe trampki.
— Co w ogóle robiłaś w Nebuli? — syknęła Rey, pochylając się w moją stronę. Powieka jej drgała, co nie było dla mnie dobrym znakiem.
— Eee, trafiłam tam przez przypadek po usunięciu Ośrodka... ale byłam tylko miesiąc, po czym zwiałam, więc krzywdy mi nie zrobili! — wyrzuciłam na jednym wdechu, odchylając się na krześle i unosząc ręce w kapitulacyjnym geście. A przy okazji dowiedziałam się, że mój brat żyje, dodałam w myślach.
Rey zmrużyła oczy.
— Nadal mi nie powiedziałaś, czym jest Ośrodek. — Zerknęła na Kyoyę, ale ten rozłożył bezradnie ręce
— Ja nic nie wiem.
— Innym razem — zapewniłam — obiecuję. — Przyłożyłam dłoń do serca, uśmiechając się przemile.
Ciszę. która zapadła przerwał Tategami.
— Co w ogóle robicie w Afryce?
— Mamy tak jakby pewne... sprawy do załatwienia. — Splotłam dłonie w koszyczek, oparłam na nich brodę i wpiłam szatańskie spojrzenie w Kyoyę. — I kto wie, może będziesz mógł spłacić swój dług, Simba.
♧ ~ ♧ ~ ♧
Narrator
Z trudem łapała oddech, a gdy już udało jej się zaczerpnąć większą garść powietrza, płuca rozdzierał spazmatyczny kaszel. Z kącika ust sączyła się krew, powoli skapując na brudne kafelki i tworząc pokaźną już kałużę szkarłatnej posoki.
Po kolejnym napadzie kaszlu, silniejszym niż dotychczas, nastąpiła chwila wytchnienia. Wytarła wierzchem dłoni usta i usiadła na piętach, biorąc wdech. Zacisnęła dłonie na kolanach, chcąc opanować drżenie całego ciała. Czuła, że w środku nadal szaleje zamieć śnieżna, zamrażając do bólu wszystkie mięśnie i nerwy. Chyba wolałaby już palący ogień jak wcześniej, aniżeli paraliżujący zmysły mróz.
— Inne Bestie wsparłyby swoich bleyderów, niewdzięczniku — wychrypiała, odklejając od twarzy mokre od potu włosy.
Myślisz, że mam ci jeszcze pomagać, gdy ty
zabierasz mi moc? Dobre sobie.
W jej umyśle uformował się wpierw chrapliwy śmiech, a dopiero potem przybrał metafizyczną postać — przed nią z samego mroku wyłonił się niewyglądający groźnie chłopak o białych włosach, tego samego koloru cerze i opasce na oczach. Widział chyba jednak bardzo dobrze, bo na widok swojej bleyderki klęczącej w kałuży krwi parsknął jeszcze raz śmiechem, trochę wesołym i z nutką kpiny.
— Masz na myśli twoją ulubioną bleydereczkę — spytał, oparłszy się o biurko ze splecionymi na torsie rękami — której bey jest taki ach i och?
— Zamknij się ty... — zagryzła wargę pod wpływem kolejnej fali bólu. Zwinęła się w kłębek.
Bestia westchnęła teatralnie.
— Tak poza tym, twoja dawna psiapsi właśnie kilka godzin temu wylądowała w Afryce — rzucił jakby od niechcenia.
Dziewczyna spięła się momentalnie i wyprostowała jak struna. Uśmiechnęła się słabo, chwiejnie wstając z ziemi.
— Dobrze, bardzo dobrze. Wszystko idzie... według planu...
W jej umyśle uformował się wpierw chrapliwy śmiech, a dopiero potem przybrał metafizyczną postać — przed nią z samego mroku wyłonił się niewyglądający groźnie chłopak o białych włosach, tego samego koloru cerze i opasce na oczach. Widział chyba jednak bardzo dobrze, bo na widok swojej bleyderki klęczącej w kałuży krwi parsknął jeszcze raz śmiechem, trochę wesołym i z nutką kpiny.
— Masz na myśli twoją ulubioną bleydereczkę — spytał, oparłszy się o biurko ze splecionymi na torsie rękami — której bey jest taki ach i och?
— Zamknij się ty... — zagryzła wargę pod wpływem kolejnej fali bólu. Zwinęła się w kłębek.
Bestia westchnęła teatralnie.
— Tak poza tym, twoja dawna psiapsi właśnie kilka godzin temu wylądowała w Afryce — rzucił jakby od niechcenia.
Dziewczyna spięła się momentalnie i wyprostowała jak struna. Uśmiechnęła się słabo, chwiejnie wstając z ziemi.
— Dobrze, bardzo dobrze. Wszystko idzie... według planu...
— To ty w ogóle masz jakiś plan, ofermo?
Zignorowała jego kąśliwą uwagę i nabrała nową porcję tlenu do płuc, z niesmakiem przyglądając
się kałuży krwi pod swoimi stopami.
— Nadużywaj więcej mrocznej materii, idiotko, na pewno ci się polepszy — sarknął chłopak.
— Nawet mnie nie denerwuj, Dumort — warknęła. Odrzuciła włosy do tyłu i przyłożyła dłoń do czoła. — Zaopatrywanie tych idiotów, zwłaszcza Ursa, w przeczyszczoną mroczną moc jest kosztowne, ale opłacalne. — Z ukrytego w mroku kąta wyskoczyła mała pokraczna zwierzynka z grzbietem najeżonym grubymi kolcami niczym jeż, i przypadła do kałuży. Rozdwojony język szybko zaczął chłeptać krew.
— No ja nie wiem, jakie ty będziesz miała korzyści, gdy zdechniesz. — Chłopak przekrzywił lekko głowę, przyglądając się Chowańcowi. — Słodziutki; dajesz mu wieczorem swoje żyły, aby mógł zjeść kolację?
— Na razie nie mam tego w planach — zignorowała jego głupie pytanie.
— Plany zawsze można zmienić — wyszczerzył się, co przez opaskę dodawało mu ździebka cudacznego wyglądu.
— Znikaj — warknęła, nie spoglądając na niego.
— Eh, jak chcesz Karmaaaa. — Po chłopaku został cień, który szybko wyparował. — Ale nie mów mi że cię nie ostrzegałem.
— Zamknij się już! — wrzasnęła, zaciskając dłonie w pięści. W głowie rozbrzmiał jej jeszcze irytujący śmiech.
Uderzyła pięścią w metalową szafkę, nie odczuwając już zbytniego bólu. Na dokładkę kopnęła jeszcze krzesło, lecz szybko tego pożałowała, gdy zmęczenie dało się we znaki. Potrząsnęła głową i schowała jeden ciemny kosmyk włosów za ucho. W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany oczywiście brakiem zapalonego światła, lecz też nikłą złotą poświatą, która przedzierała się zza szklanej kopuły usytuowanej na końcu jej biura. Podeszła tam i zastukała paznokciami w szybę. Pierwszy fragment Dysku poprawił jej humor. Żałowała tylko, że nie może go dotknąć gołą ręką; już próbowała i na własnej skórze przekonała się że Dysk, mimo że jeszcze w kawałkach, nie stracił nic ze swojej ogromnej mocy i każdy kto pozostawał w nim w bliższej intymności mógł zamienić się w kupkę popiołu. Opanowanie go nie będzie proste, ale z drobną pomocą na pewno jej się uda, wystarczy tylko…
— Nadużywaj więcej mrocznej materii, idiotko, na pewno ci się polepszy — sarknął chłopak.
— Nawet mnie nie denerwuj, Dumort — warknęła. Odrzuciła włosy do tyłu i przyłożyła dłoń do czoła. — Zaopatrywanie tych idiotów, zwłaszcza Ursa, w przeczyszczoną mroczną moc jest kosztowne, ale opłacalne. — Z ukrytego w mroku kąta wyskoczyła mała pokraczna zwierzynka z grzbietem najeżonym grubymi kolcami niczym jeż, i przypadła do kałuży. Rozdwojony język szybko zaczął chłeptać krew.
— No ja nie wiem, jakie ty będziesz miała korzyści, gdy zdechniesz. — Chłopak przekrzywił lekko głowę, przyglądając się Chowańcowi. — Słodziutki; dajesz mu wieczorem swoje żyły, aby mógł zjeść kolację?
— Na razie nie mam tego w planach — zignorowała jego głupie pytanie.
— Plany zawsze można zmienić — wyszczerzył się, co przez opaskę dodawało mu ździebka cudacznego wyglądu.
— Znikaj — warknęła, nie spoglądając na niego.
— Eh, jak chcesz Karmaaaa. — Po chłopaku został cień, który szybko wyparował. — Ale nie mów mi że cię nie ostrzegałem.
— Zamknij się już! — wrzasnęła, zaciskając dłonie w pięści. W głowie rozbrzmiał jej jeszcze irytujący śmiech.
Uderzyła pięścią w metalową szafkę, nie odczuwając już zbytniego bólu. Na dokładkę kopnęła jeszcze krzesło, lecz szybko tego pożałowała, gdy zmęczenie dało się we znaki. Potrząsnęła głową i schowała jeden ciemny kosmyk włosów za ucho. W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany oczywiście brakiem zapalonego światła, lecz też nikłą złotą poświatą, która przedzierała się zza szklanej kopuły usytuowanej na końcu jej biura. Podeszła tam i zastukała paznokciami w szybę. Pierwszy fragment Dysku poprawił jej humor. Żałowała tylko, że nie może go dotknąć gołą ręką; już próbowała i na własnej skórze przekonała się że Dysk, mimo że jeszcze w kawałkach, nie stracił nic ze swojej ogromnej mocy i każdy kto pozostawał w nim w bliższej intymności mógł zamienić się w kupkę popiołu. Opanowanie go nie będzie proste, ale z drobną pomocą na pewno jej się uda, wystarczy tylko…
— Karma-chaaaan?
— Rozmyślania i w miarę dobry humor prysły, gdy z korytarza dobiegł ją
drugi najbardziej irytujący głos na świecie, zaraz po Dumorcie.
Do gabinetu bez zbędnych ceregieli wparował
Urs.
— Szukałem cię po całym Ośro… Kyaaa, znowu to
gówno!? — pisnął widząc małego Chowańca, który właśnie kończył jeść obiad.
Maluch spojrzał na niego spod łba, obnażając małe kiełki. Urs obszedł go
szerokim łukiem i podszedł do Karmy.
— Czego chcesz? — warknęła, wyraźnie
poirytowana że ktoś jej przeszkadza. Chociaż, ostatnio ona zawsze była
zdenerwowana.
— Chciałem się spytać, kiedy dostanę jakąś robotę — odparł, nie odrywając wzroku od Chowańca. nachylając się w jej stronę.
— Skoro tak bardzo chcesz możesz już dzisiaj lecieć do Afryki i dołączyć do Nero.
Urs jęknął głośno.
— Myślałem, że dostanę samodzielne zadanie — wydął usta w podkówkę. — Nie chcę ciągle współpracować z tym debilem od siedmiu boleści, który ma wieczny okres. Może powkurzam Megiś albo coś z tych rzeczy?
— Chciałem się spytać, kiedy dostanę jakąś robotę — odparł, nie odrywając wzroku od Chowańca. nachylając się w jej stronę.
— Skoro tak bardzo chcesz możesz już dzisiaj lecieć do Afryki i dołączyć do Nero.
Urs jęknął głośno.
— Myślałem, że dostanę samodzielne zadanie — wydął usta w podkówkę. — Nie chcę ciągle współpracować z tym debilem od siedmiu boleści, który ma wieczny okres. Może powkurzam Megiś albo coś z tych rzeczy?
— Na razie masz
się nie wychylać. — Karma schyliła się, a Chowaniec wskoczył jej na ramiona. Wygodnie
się usadowił i wbił spojrzenie krwistoczerwonych oczek w Ursa.
— Ale to jest nudne! — oparł się o kopułę. — Zdobyłem
pierwszy fragment, więc może jakaś nagroda…
— Nie — ucięła po prostu.
— No wiesz co! Myślałem,
że jako córcia jednego z groźniejszych świrusów na świecie będziesz miała coś
więcej pod tą czupryną, aniżeli tylko siedzenie w cieniu i wysługiwaniu się
podwładnymi. To się robi nudne, Ho... —
Urs zamilkł nagle, gdy powietrze zostało mu gwałtownie odcięte, a powodem była koścista
dłoń Karmy, zaciskająca się na jego karku i przyciskająca do ściany. Chowaniec
parsknął na niego.
— Jak ci się coś nie podoba, w każdej chwili możesz
odejść, a ja przestanę cię zaopatrywać w mroczną moc, co ty na to? — spytała głosem cichym jak szept i ostrym jak żądło
bata. — Ale chyba nie jest ci prędko na tamten świat, zwłaszcza że na
tym jest twoja Megiś, prawda?
Urs mimowolnie się skrzywił, gdy Karma
dotknęła dłonią jego brzucha, po którym rozlała się gorąca fala,
— Tak myślałam — westchnęła z politowaniem. —
Jak chcesz wychylić się z cienia musisz być gotowy na kolejną dawkę, co ty na
to?
— Wytrzymałem w Ośrodku, więc... — Urs wysilił się na słaby uśmiech i wytrzymał jej wzrok: wiśniowe tęczówki, niegdyś stonowane teraz intensywnie jasne zdradzały wielką determinację jak na drobne ciało. — Powiedz tylko kiedy.
— Wytrzymałem w Ośrodku, więc... — Urs wysilił się na słaby uśmiech i wytrzymał jej wzrok: wiśniowe tęczówki, niegdyś stonowane teraz intensywnie jasne zdradzały wielką determinację jak na drobne ciało. — Powiedz tylko kiedy.
— Nic się nie zmieniłeś od Ośrodka; nadal
jesteś tak samo głupi.
— Tak jak ty, Karma — wychrypiał, nie przestając się uśmiechać.
— Zmieniłam się, nawet nie wiesz jak bardzo.
— Uważasz, że osoba z Ośrodka wyparowała, a jej miejsce zastąpiła nowa, silna i nieugięta Karma? — Uścisk na jego szyi nasilił się, ale nic sobie z tego nie robił. W Ośrodku przeżywał gorsze katusze. — Mylisz się, w środku nadal jesteś przerażoną dziewczynką, która chce ślepo kroczyć ścieżką ojca.
Skrzywił się znacznie, dopiero gdy z dłoni Karmy wypłynęły wiązki ciemnej materii i niczym wąż oplotły się wokół jego szyi, wywołując nieprzyjemne mrowienie. Nie odrywał wzroku od oczu szefowej, z których jeśli byłoby to możliwe, buchałby ogień wściekłości.
— Nie szarżuj, Karma, to prędzej, czy później tobą zawładnie; nie jesteś jak Megi...
Po obskurnym biurze rozniosło się głośne przekleństwo i odgłos upadanego na ziemię ciała. Urs potarł szyję, z której powoli znikała czarna pajęczynka. Wstał z ziemi i poprawił wygniecioną koszulę. Zerknął z ukosa na dziewczynę, która prawie wyrywała sobie wszystkie włosy.
— Nie wymawiaj przy mnie tego imienia — szepnęła ostro.
— Oj Karma, spójrz prawdzie w oczy, i tak prędzej czy później musisz spotkać się z nią twarzą w twarz.
Obrzuciła go krótkim spojrzeniem.
— Tak jak ty, Karma — wychrypiał, nie przestając się uśmiechać.
— Zmieniłam się, nawet nie wiesz jak bardzo.
— Uważasz, że osoba z Ośrodka wyparowała, a jej miejsce zastąpiła nowa, silna i nieugięta Karma? — Uścisk na jego szyi nasilił się, ale nic sobie z tego nie robił. W Ośrodku przeżywał gorsze katusze. — Mylisz się, w środku nadal jesteś przerażoną dziewczynką, która chce ślepo kroczyć ścieżką ojca.
Skrzywił się znacznie, dopiero gdy z dłoni Karmy wypłynęły wiązki ciemnej materii i niczym wąż oplotły się wokół jego szyi, wywołując nieprzyjemne mrowienie. Nie odrywał wzroku od oczu szefowej, z których jeśli byłoby to możliwe, buchałby ogień wściekłości.
— Nie szarżuj, Karma, to prędzej, czy później tobą zawładnie; nie jesteś jak Megi...
Po obskurnym biurze rozniosło się głośne przekleństwo i odgłos upadanego na ziemię ciała. Urs potarł szyję, z której powoli znikała czarna pajęczynka. Wstał z ziemi i poprawił wygniecioną koszulę. Zerknął z ukosa na dziewczynę, która prawie wyrywała sobie wszystkie włosy.
— Nie wymawiaj przy mnie tego imienia — szepnęła ostro.
— Oj Karma, spójrz prawdzie w oczy, i tak prędzej czy później musisz spotkać się z nią twarzą w twarz.
Obrzuciła go krótkim spojrzeniem.
— Wiem o tym i niedługo do tego dojdzie.
— Czyli jednak lecisz do Afryki? — nie zdołał
powstrzymać wrednego uśmiechu. Skinęła głową. — To nie fair, ty możesz wnerwiać
Megiś a ja nie!? — fuknął.
— Ugh, nie zachowuj się jak pięciolatek —
warknęła i nacisnęła na klamkę od drzwi. Przystanęła. — Będziesz miał swój
udział w doprowadzeniu jej do białej gorączki, tylko uzbrój się w tą zasraną
cierpliwość, której tak ci brakuje. — I trzasnęła drzwiami.
Urs zatarł rączki.
— Szykuje się mały armagedon; muszę kupić
popcorn na drogę. — Także skierował się do wyjścia, ale zatrzymał się przy
ciemnej plamie po krwi. Jęknął głośno. — Eh, Karma, czemu jesteś taka głupia? —
mruknął i potarł obolały brzuch. Skrzywił się, gdy wyczuł chropowate zgrubienie
na skórze. — W sumie mógłbym sobie zadać to samo pytanie.
A tu już nie podkreślasz, dziadygo jeden!
Meg: Ludzie cud się stał, Nessa pierwszy raz dobrze (chyba) sprawdziła do mnie rozdział, a Urs dostał przebłysku geniuszu!
Urs: Jesteś nie miła
Meg: A ja przez ciebie zaczęłam wątpić w ludzi! Czyli jednak masz coś pod tą kopułą, w nacisku na słowo COŚ
Cichosza, ja muszę jeszcze do Kel ogarnąć!
Kelly: *nerwowo wybija rytm na patelni, trzymanej na kolanach*
Wog jestem nawet zadowolona z przedstawienia sytuacji Karmy i Ursa, chociaż zapewne i tak bardziej nagmatwałam; wybaczcie, ale muszę się na jakimś opku wyżyć xD
to do nextaaa
papatki
~ Nessie~
Tak! Kyoya-san! XD
OdpowiedzUsuńLilka:To są chyba jakieś jaja-_- Dopiero co przyjechaliście i już na niego trafiacie. Czemu nie na mnie, hee? *^* *szeptem do Meg żeby Kyoya nie słyszał*Prędzej Skaza. Ewidentnie, Skaza.
Zmora: Ta...jakkolwiek ma na imię jest czarownicą.
Lilka: Karma. Ma na imię, Karma.
Zaczyna się robić ciekawie. Szczególnie ta pogadanka z Ursem mnie wciągnęła. Urs zaczyna być moją ulubioną postacią na tym blogu XD Właściwie co ta Karma zrobiła, że tak boi się spojrzeć Meg w oczy?
Jack: Pewnie jest córką Ziggurata albo Dojiego i popsuła ich przyjaźń.
Lilka:*przycupnęła przy chowańcu* Jaki śliczny^^
Jack: Chyba będę rzygał-_-
Ślemy wenę, czekamy na kolejny rozdział no i życzymy miłych ferii!
XOXOXO
Meg: *zerka z powątpieniem na Ursa* lubić? Go?
UsuńEj, ja też go zaczynam lubić! XD
Urs: *aura dumy i głupkowaty uśmiech*
Tak! Czyli udało mi się dobrze przedstawić tą pogawędkę!
Meg: Jeszcze bardziej namieszałaś!
Ale to ja, lubię mieszać ^^" co do Karmy to chyba jeszcze troszkę, a się okaże kimże ona jest... na razie nic nie zdradzą!
Meg: Odwlekasz tą moją historie z Ośrodkiem
Szukam dobrego momentu *^*
Meg: Tak go prędko nie znajdziesz
Urs: *popycha kijem chowańca w stronę Lilki* a weź go sobie; mamy tego na pęczki, a ten gnój najbardziej lubi mnie gryźć
Dzięki, moje ferie wyglądają na razie tak że korzystam z faktu iż wujostwo wyjechało więc puszczam psy na pole aby se pochasały... tyleże trzeba pilnować, bo dzisiaj w starszego wstąpił demon i chciał zagryźć młodego...
Meg: ewidentnie zazdrosny
Urs: Może to dla zabawy!
Meg: Tak, dla zabawy ganiałby go po całym polu
Urs: Miłooość?
Meg: Ugh -_-"
Urs; Też cię uwielbiam! *chce tulić, ale dostaje butem w twarz*
Także miłych ferii! ^^ (no tak, bo przecież jesteśmy w tym samym województwie, a ja się zastanawiałam kiedy ty masz ferie xD)
X3
XOXOXOXOXOXO
Wiem kim jesteś Karma. Miju prawdopodobnie masz siostrę
OdpowiedzUsuńMiju: Matko i jak ja wszystkich pomieszcze przy stole na wigilię?
" — Skoro tak bardzo chcesz możesz już dzisiaj lecieć do Afryki i dołączyć do Nero."
Miju: O zabójca w Egipcie.
Hanako: Który?
Miju: ten od chowańców
Hanako:*od razu wstaje na równe nogi i bierze kosę* zrobi coś Meg a zabije
Miju: To kolejna z twoich masek
Hanako: Nie wiem o co ci chodzi
Beta: To ty wolisz nie wiedzieć jak dzielnica Akany się darła podczas ostatniego meczu Wild Fang
Akana: Miju już miała wyzabijac te wszystkie fanki.
Miju: No co? Chciałam ratować swoje uszy! A i ja mam jedno pytanie. Dlaczego od razu myśleliście tego Buca spotkać a nie mnie.
Hanako: Miju Rock City jest bardziej na południu kraju. Aleksandria jest na północy
Miju: Hanako pozyc statek od Vestalian. Lecimy do Rock City
Czekam na kolejny rozdział
Meg: No ja nie wiem czemu musiałam spotkać Simbę, a nie wasz, dziewczyny!
UsuńWszelkie pretensje i zażalenia do weny!
Meg: dajecie, wbijać do Rock City!
Ren: *krztusi się sokiem* więcej trzeszczących bleyderek!?
Meg: Cicho bo dostaniesz! I obrazic sie czy nie, bo w sumie Hani to moj ochroniarz... A pal lichp sojusze i spory rodzinne! *staje obok Hanako i wytyka jezyk Nero*
Next już się piszę! ^^
Meg: nie zapeszaj!
Hanako: tylko nie prowokuj ameby mają kruchą cierpliwość zwłaszcza ten przykład
UsuńMiju: Uda się wbic jak Hanako załatwi statek
Hanako: ty załatw
Beta: poprawka. Hanako nie jest bleyderką ja jestem i jestem hakerką Miju to bleyderka i Akana też
Hanako: u nas Asha ma problem. Bo nie wie czy przejść do rozróby