poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Taka sytuacja...

     Mówiąc bez ogródek - gdzieś wcięło mi wenę, która zabrała ze sobą na dodatek Chęci do Pisania.
     Więc nie będę wam robiła złudnej nadziei i przez najbliższy czas raczej niczego tutaj nie wyczekujcie.
( chyba że jakiś one shot, ekh, ekh, Asha) 
Brak weny, problemy życiow i człowiekowi się oddychać odechciewa!
Próbowałam coś napisać, ale weszłam w rozdział, paczę, paczę, i wyłączam bloggera. Kompletne nic.
Wybaczcie, ale no... Po prostu nie.
Może jak to wrzucę to wena wróci z podkulonym ogonem.
A na razie papa, może coś naskrobię  do Ninjago a jak nie to utopię się w coca coli


niedziela, 15 lipca 2018

One-shot #1 „ Sojusznicy z przymusu”

*pakuje plecak* Od razu mówię, że nie wiem, co ćpałam, gdy to pisałam! Ale jest to taki shot pisany wraz z Ashą (ona napisała o swoich bohaterach, więc zajrzyjcie do warsbey; ja też muszę zobaczyć, co tam namodziłyśmy xD) iii, no nie ma to nic wspólnego z historią (prócz bohaterów, ale nie ma też relacji między nimi, takich jak fakt, że Nero chce wybić Meg)   i jest to totalny, dziwny wymysł naszej wyobraźni.  Zobaczymy, może będzie część druga(za rok xd). A na razie... nie miłęj lektury *leci robić sobie bunkier na przyszłość*

~ Nero~
Niedziela, 12:33, Yokohama, ul. Hanchee 4E


      Pierwszą rzecz jaką zauważył po powrocie do mieszkania było pościelone łóżko, które zostawił w totalnym nieładzie; z tego co pamiętał to kołdra leżała w wannie, poduszki na lodówce a prześcieradło na fotelu, a teraz wszystko zostało porządnie zaścielone. Dopiero potem zauważył brak bey'a, którego zostawił na stoliku, a następnie książka. Gruba, w skórzanej oprawie, leżąca na pościeli. Podszedł do niej żwawym krokiem i po chwilowych oględzinach, upewniwszy się że to nie bomba, sięgnął po nią i przekartkował. Zmarszczył brwi. Wszystkie strony pozostawały puste. Prócz pierwszej. Przebiegł wzrokiem po równym piśmie zapisanym bordowym atramentem:

   Jeśli znalazłeś tę książkę od razu uprzedzę Cię, iż nie możesz jej porzucić, spalić, wyrzucić przez okno i o niej zapomnieć, nie, nie. Książka wybrała Ciebie, a ty – może i nieświadomie – wybrałeś ją. Będziecie świetnie się uzupełniać, a wasze drogi splotą się na długi, długi czas…
   Klniesz pod nosem i pytasz, co to ma w ogóle znaczyć? Służę wyjaśnieniem – owa książka jest niezapisana w środku; to ty własnoręcznie, własnym piórem (pamiętaj, musi mieć bordowy atrament!) nakreślisz kolejne strony nieznanej ci jeszcze historii.
    Jak już niniejszym wspomniałem, wycofanie się jest nie realne. Dlaczegóż? Ano dlatego, iż stawką w tej… ujmijmy to grze jest osoba, a prędzej rzecz, której wolałbyś nie stracić, bo poniesiesz srogie (i drogie) konsekwencje, nieprawdaż, Nero? Ah, teraz za pewne intensywnie myślisz skąd to znam twoje imię; na razie puść to w niepamięć i skup się na ważniejszym. Na najważniejszym, właściwie. Oboje wiemy, kim jest ten przedmiot.
   Tak, tak, zgadza się, mam tu na myśli twą największą broń i postrach twych ofiar – Blackout Rabou.
   Jakim cudem mogę pozbawić życia jedną z silniejszych bestii powiadasz? Cóż, chyba tak łatwo, jak zabrałem ją z twojego mieszkania, na Hanchee 4E w Yokohamie. Zresztą pewnie już to zauważyłeś. Poza tym, zważaj bardziej na ład w miejscu, które służy ci za schron, trochę kultury,  chłopcze. 
   Wracając – bey’a nie ma, a ty, chcąc aby twojemu kontrahentowi nic się nie stało musisz ściśle stosować się do podanych niżej reguł. Nie postrzel książki – Zabójcy nic się nie stanie. Przerwij pisanie – Rabou trafi tam gdzie wszystkie wasze ofiary.
   Bardzo się cieszę jeśli rozumiesz. A przechodząc do meritum, do którego po nieco już nawiązano; oto parę po krótce zasad, jakie od dziś cię obowiązują:
  v  Noś książkę wszędzie, gdzie pójdziesz, nie rozstawaj się z nią.
  v  Nie spal jej w ogniu piekielnym lub kuchennym.
  v  Co dzień zapisuj nową stronę, a najlepiej kilka (masz ich ponad pięćset więc spokojnie ci starczy póki nie odzyskasz bey’a (jeśli w ogóle do tego dojdzie, w co śmiem wątpić, ale próbuj! )).
  v    Nie szukaj mnie na własną rękę, bo i tak nie znajdziesz, a bey może ździebko ucierpieć; brak jednej ręki  albo coś… 
  v  Pisz bordowym atramentem! Polecam ten marki Watermall 60; nie przerywa i gładko pisze.
  v  Ostatnie, najważniejsze, nikt z twojego otoczenia, z twoich bliskich nie może się dowiedzieć o istnieniu tejże książki.
To tyle, gwoli formalności.
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak usunąć się w cień i życzyć ci miłej zabawy.

Mała podpowiedź na koniec – zacznij pisanie od prostego, ale jakże nieśmiertelnego „cześć” i obserwuj jak twe losy potoczą się dalej...  A, i pamiętaj o atramencie!


Cesarz B.



      Cienka szyba, która do tej pory stanowiła okno rozpadła się w drobny mak, po zderzeniu z rozpędzoną szafką nocną, która poszybowała trzy piętra w dół i gruchnęła o ziemię, omal nie zabijając  przypadkowego przechodnia. Sekundę później w jej ślad poleciały drzwiczki od lodówki, mikrofalówka, a na koniec nocny stolik, lecz ten okazał się za szeroki, więc ostatecznie wylądował na ścianie. W drobinki szkła poleciała jeszcze książka w skórzanej oprawie wraz z akompaniamentem siarczystych przekleństw.
      Nero zacisnął dłonie w pokaźne pięści; żyłka na jego czole pulsowała grożąc wybuchem.
     - Jaki skurwysynowaty cesarz śmie mi rozkazywać!? – wrzasnął  i kopnął nogę od łóżka, która odpadła w deszczu drzazg i potoczyła się pod ścianę, w której zionęło duże wgłębienie od pięści.
    Chłopak wbił nienawistny wzrok w bordową książkę, leżącą w połyskującym szkle. Otwarła się akurat na „dedykacji”. Specjalnej, dla niego, od jakiegoś cesarza B.
    Zasiadł ciężko na ocalałym fotelu i zagłębił palce w czarne włosy. Czy przejmował się utratą Rabou, swojego towarzysza walki i zbrodni? Odpowiedź jest prosta.
      Nie.
      Co go obchodziła kupka metalu, zdolna coś zdziałać dopiero po wystrzeleniu z dysku. Bardziej martwił go fakt, że Rabou nie był tani, a osoba, od której go kupił raczej nie popuści mu, że zgubił swoisty „prezent”. Że też akurat dzisiaj zasrany cesarzyk B musiał stwierdzić że się z niego ponabija. Dziś wieczorem miał wykończyć jakiegoś milionera i dostać za to minimum 100 tysięcy yenów. Miał wykończyć młodego milionera w walce Beyblade,  a bez bey’a może to być ździebko utrudnione zadanie.  
      Zerwał się z fotela przy okazji go przewracając i podniósł książkę, nie zważając na odłamki szkła. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem po stronnicach. Wszystkie prócz pierwszej były białe i puste, wręcz prosiły się o zapisanie. Utrwalił sobie w umyśle przede wszystkim symbol/pieczątkę jaką podpisał  się Palant B oraz fakt, że aby dociec prawdy musi napisać coś w książce bordowym atramentem.
Zgarnął spod łóżka sportową torbę i wrzucił do niej tylko książkę, wyrzutnię (w razie czego) oraz zaufany pistolet, którym posługiwał się jeszcze za nim został tym pożal się dupy bleyderem. Założył na  twarz maskę, zasłaniającą lewą część, bez której nie pokazywał się na mieście; w końcu trzeba jakoś wyglądać. Włożył ulubiony czarny  płaszczyk z kapturem i zarzuciwszy torbę na ramię, wymaszerował z  mieszkania, nawet go nie zamykając. Nie zamierzał tu wracać; miał teraz inne plany.
      Na korytarzu przywitała go jego ulubiona sąsiadka, wlaścicielka mieszkania które wynajmował.
      - Co ty sobie myślisz gówniarzu jeden, taką rozróbę robić w środku dnia, w moim mieszkaniu!? – naskoczyła na niego. Prawie dosłownie – miała 1.45 w kapeluszu, podczas gdy on niemal 1.95
      Rzucił jej tylko przelotne spojrzenie, wyminął i ruszył ku spleśniałym schodom.
      - Mówię do ciebie, ty niewychowany gówniarzu! Zapłacisz mi za szkody! Oddawaj klucze i nie pokazuj mi się tu więcej…. Matko boska  częstochowska! – wrzasnęła kiedy klucze uderzyły ją w twarz. – Dzwonię na policję…!
        Nero kulturalnie miał gdzieś organ policji, który od pięciu lat i tak nie mógł mu naskoczyć. Wyszedł przed rozpadającą się kamienicę i ruszył do sklepu papierniczego po atrament.
Spojrzał na swoje dłonie. Bez Rabou nie może tworzyć Chowańców ani generować broni, którą chętnie by teraz uraczył Palanta B. Uśmiechnął się krzywo pod nosem; cała akcja zaczęła go śmieszyć. Czyli będzie trzeba to załatwić tradycyjną metodą – wpierd*** pięścią i rozpie***** nogą.

 ~~~
 ~ Ren Hisama~ 
Niedziela, 12:35, Tokio, Leen 13D

   Jeśli znalazłeś tę książkę od razu uprzedzę Cię, iż nie możesz jej porzucić, spalić, wyrzucić przez okno i o niej zapomnieć, nie, nie. Książka wybrała Ciebie, a ty – może i nieświadomie – wybrałeś ją. Będziecie świetnie się uzupełniać, a wasze drogi splotą się na długi, długi czas…
   Klniesz pod nosem i pytasz, co to ma w ogóle znaczyć? Służę wyjaśnieniem – owa książka jest niezapisana w środku; to ty własnoręcznie, własnym piórem (pamiętaj, musi mieć bordowy atrament!) nakreślisz kolejne strony nieznanej ci jeszcze historii.
    Jak już niniejszym wspomniałem, wycofanie się jest nie realne. Dlaczegóż? Ano dlatego, iż stawką w tej… ujmijmy to grze jest życie osoby, którą cenisz ponad wszystko,  i której, uwierz mi, na pewno nie chciałabyś stracić, mam rację, Ren? Ah, teraz za pewne intensywnie myślisz skąd to znam twoje imię; na razie puść to w niepamięć i skup się na ważniejszym. Na najważniejszym, właściwie. Oboje wiemy, kim jest ta najdroższa twemu sercu osoba. Twoja jedyna rodzina po strasznej Zagładzie….
   Tak, tak, zgadza się, mam tu na myśli twoją Madame OLeary mieszka w pięknym kraju jakimż to jest Francja, na ulicy Rue Royale mieszkania 2D; jest samotna, nie ma nikogo…
   Nie masz, co marnować pieniędzy na połączenia zagraniczne, wystarczy, że mi uwierzysz na słowo, iż twojej ukochanej ciotki nie ma w przytulnym  mieszkanku. A jak nie chcesz uwierzyć to mogę przysłać ci kurierem jej obrączkę ślubną na dodatek z palcem.
   Już, nadzwoniłeś się i upewniłeś, że nie odbiera? Wyśmienicie, w takim razie kontynuujmy – cioci  nie ma, a ty, chcąc aby twojemu bliskiemu nic się nie stało  musisz ściśle stosować się do podanych wyżej reguł. Nie potnij książki tasakiem – cioci  nic się nie stanie. Przerwij pisanie – ciocia przedwcześnie zacznie wąhać kwiatuszki od spodu; hortensje to jej ulubione, prawda?
   Bardzo się cieszę jeśliś rozumiesz. A przechodząc do meritum, do którego po nieco już nawiązano; oto parę po krótce zasad, jakie od dziś cię obowiązują:
  v  Noś książkę wszędzie, gdzie pójdziesz, nie rozstawaj się.
  v  Nie spal jej w ogniu piekielnym lub kuchennym.
  v  Co dzień zapisuj nową stronę, a najlepiej kilka (masz ich ponad pięćset więc spokojnie ci starczy póki nie odzyskasz bey’a (jeśli w ogóle do tego dojdzie, w co śmiem wątpić, ale próbuj! )).
  v   Nie szukaj mnie na własną rękę, bo i tak nie znajdziesz, a smoczyca może ździebko ucierpieć; brak jednej łapki albo coś…
  v  Pisz bordowym atramentem! Polecam ten marki Watermall 60; nie przerywa i gładko pisze.
To tyle, gwoli formalności.
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak usunąć się w cień i życzyć ci miłej zabawy


Mała podpowiedź na koniec – zacznij pisanie od prostego, ale jakże nieśmiertelnego „cześć” i obserwuj jak twe losy potoczą się dalej...  A, i pamiętaj o atramencie!


Cesarz B.


     Ren wydał  dobre kilkaset  złotych, wykonując dwadzieścia połączeń do Francji, do swojej ciotki, która nie odbierała. Wysłał dodatkowo z 50 wiadomości, bez odpowiedzi. Nagrał się na każdą pocztę głosową, z tą samą prośbą, aby ciotka oddzwoniła jak najszybciej.  Wypił z trzy kubki mielissy i rozbił cztery szklanki i jeden talerz. A to wszystko w ciągu pięciu minut, po tym jak dostał przeklętą księgę w twardej okładce.
      Odłożył telefon na stół w kuchni po kolejnej nieudanej próbie dodzwonienia się do jedynego członka rodziny , i spojrzał na mały salon w jego kawalerce w centrum Tokio. Na kanapie wciąż leżała otwarta książka, drażniąc mu oczy i jeszcze bardziej podnosząc ciśnienie. Jednym hausem dopił resztę meliski i podszedł do obiektu swojego zdenerowania.
      Jego ciotka została porwana. To zrozumiał i zapamiętał. Nie mógł  jednak pojąć jak zaczęcie pisania w książce od głupiego „cześć” ma jakoś pomóc! 
    Zaczął stukać nogom w podłogę. No to... Co teraz? 
    Spojrzał jeszcze raz na książkę, po czym pobiegł do swojego pokoju po portfel i laptop


 ~~~



 ~ Megan Nakane ~ 
Niedziela, 12:49, Tokio, Yonshoon 44 mieszkanie C

Jeśli znalazłaś tę książkę od razu uprzedzę Cię, iż nie możesz jej porzucić, spalić, wyrzucić przez okno i o niej zapomnieć, nie, nie. Książka wybrała Ciebie, a ty – może i nieświadomie – wybrałaś ją. Będziecie świetnie się uzupełniać, a wasze drogi splotą się na długi, długi czas…
   Klniesz pod nosem i pytasz, co to ma w ogóle znaczyć? Służę wyjaśnieniem – owa książka jest niezapisana w środku; to ty własnoręcznie, własnym piórem (pamiętaj, musi mieć bordowy atrament!) nakreślisz kolejne strony nieznanej ci jeszcze historii.
    Jak już niniejszym wspomniałem, wycofanie się jest nie realne. Dlaczegóż? Ano dlatego, iż stawką w tej… ujmijmy to grze jest życie osoby, którą cenisz ponad wszystko,  i której, uwierz mi, na pewno nie chciałabyś stracić, mam rację, Megan? Ah, teraz za pewne intensywnie myślisz skąd to znam twoje imię; na razie puść to w niepamięć i skup się na ważniejszym. Na najważniejszym, właściwie. Oboje wiemy, kim jest ta najdroższa twemu sercu osoba.
   Tak, tak, zgadza się, mam tu na myśli twoją nieodłączną towarzyszkę broni – twego bey’a, Rashmou Valcirię.
   Jakim cudem mogę pozbawić życia jedną z silniejszych smoczych bestii pytasz? Cóż, chyba tak łatwo, jak zabrałem ją z twojego mieszkania, na Alei Yonshoon 44 mieszkania C. Spokojnie, nie zabij się tylko o dywan!
   Już, sprawdziłaś, że jej tam nie ma? Wyśmienicie, w takim razie kontynuujmy – bey’a nie ma, a ty, chcąc aby twoje smoczątko pozostało przy życiu musisz ściśle stosować się do podanych wyżej reguł. Nie potnij książki tasakiem – smoczycy nic się nie stanie. Przerwij pisanie – Valciria trafi do Hadesu, a w końcu nie chcesz, aby twój jedyny członek „rodziny” dołączył do pozostałych, prawda, moja droga?
   Bardzo się cieszę jeśliś rozumiesz. A przechodząc do meritum...



Nie doczytała nawet do końca dedykacji, a już chciało jej się wrzeszczeć, płakać i śmiać jednocześnie. Ostatecznie, po wykonaniu tych wszystkich czynności po kolei, otworzyła okno i podrzuciła w dłoni książkę w twardej oprawie.
– Spierdzielaj, Cesarzyku B! – krzyknęła, wzięła zamach, i wyrzuciła książkę za okno. – I nie wracaj!
Otrzepała ręce i zabrała się za kolejne już przeszukiwanie pokoju. Ten palant nie mógł zabrać jej bey’a sprzed nosa! To… nie realne, chore, idiotyczne! Jak zwykle położyła wieczorem Valce na szafce nocnej w zasięgu ręki, ale gdy rano się obudziła zamiast bey’a znalazła książkę, która pewnie aktualnie przejechał jakiś tir, a w niej zostało wyjaśnione zniknięcie bey’a i jego powód. Ale jakoś nie chciało jej się w to wierzyć. Głupi żart.
– Rey! – ryknęła Megan wybiegając z pokoju. Wpadła przed drzwi naprzeciwko do królestwa przyjaciółki, która na jej wrzask spadła z fotela, a zaraz za nią miętowy lakier do paznokci.
– Czego!?
– Widziałaś gdzieś Valcirię? – wyspała rozglądając się po pokoju Makimoto.
Rey pozbierała się z ziemi i przeklęła, gdy trochę lakieru wylało się na biały dywan, dołączając do kolekcji innych kolorowych plam.
– Nie, a co? Zgubiłaś? – zażartowała, ale widząc poczynania przyjaciółki zaczęła się mocno zastanawiać czy to nie prawda, oraz czy nie dzwonić po smutnych panów w białych kitlach. – Meg?
– A nie, jak u ciebie nie ma to pewnie gdzieś się u mnie zawieruszyła; wczoraj miałam wenę na malowanie więc mam mały rozpiernicz w pokoju i pewnie Valca leży gdzieś pod sztalugą; poszukam, pa! – wyrecytowała na jednym wdechu i trzasnęła drzwiami.
Z powrotem wpadła do swojego pokoju. Stanęła po środku i wysiliła zwoje mózgowe do krytycznego wysiłku.
Valca! – zawołała w myślach, zaciskając powieki. – Odezwij się i nie baw się ze mną w chowanego; to nie jest śmieszne! Valca? Valciria do jasnej nędzy!
Zero odpowiedzi. Nawet jej nie wyczuwała. Złapała się za głowę i pociągnęła za włosy. Powoli zaczęła panikować. Do policzenia swoich wrogów nie wystarczyło by jej palców u rąk i nóg, ale żaden nie był na tyle sprytny, i szalony, aby wkradać się w środku do jej mieszkania, zabierać bey’a i zostawiać książkę! Poza tym nie kojarzyła żadnego Cesarza B.  
Sen, sen, ja tylko śnię, jak się uszczypnę to się obudzę…
Uszczypnięcie nie pomogło, ani solidny cios w tył głowy. Poleciała jak długa na łóżko. Obok niej na poduszce wylądowało to co ją walnęło – książka w złotej okładce. Którą pięć minut temu wyrzuciła przez okno.
  Pisnęła i zleciała z łóżka. Chwyciła z biurka cyrkiel i ołówek, robiąc z nich znak krzyża. Na drżących nogach podeszła do książki i szturchnęła ją ostrą końcówką cyrkla. Nie ruszyła się, ale wcześniej otwarła na „dedykacji”. Słowa  znów zakuły ją w oczy.
Zagotowała się z wściekłości i ponownie podeszła do okna.
– Spierdzielaj,ty pierdo…
– Meg, można wiedzieć, co ty robisz z tą książką?
Nakane zamarła w pozie gotowej do rzucenia książki w kosmos, kiedy tuż za nią rozległ się głoś Makimoto. Odwróciła się błyskawicznie w stronę Rey, chowając książkę za plecami.
– Co, jaką książką, nie widzę tu żadnej książki, o jaką książkę ci chodzi? – spytała szybko. Polonistka byłaby dumna za te powtórzenia…
– Ano tą którą trzymasz za plecami.
Megan przełknęła ciężko ślinę. „Ostatnie, najważniejsze - nikt z twojego otoczenia, z twoich bliskich nie może się dowiedzieć o istnieniu tejże książki.” No dobra, trzeba grać głupią.
– A, tą książkę! No widzisz, dostałam w prezencie od jakiegoś adoratora, ale wiesz, że do zamążpójścia mi nie prędko… więc może po prostu ją wywalę, tak, tak właśnie zrobię; wrzucę do kontenera na dworze! – Nie dając Rey czasu do namysłu Nakane  wybiegła z pokoju po drodze wpadając na biurko. Umyślnie; zgarnęła z otwartej szuflady wieczne pióro z bordowym atramentem, dziękując samej sobie, że ostatnio natchnęło ją aby narysować coś piórem.
Megan wypadła z mieszkania i pognała ile sił w nogach za miasto, do ruin, ściskając mocno książkę, która ciążyła jej  jak kotwica. Po kilkudziesięciu minutach morderczego biegu, zasiadła ciężko na trybunach i położyła książkę przed sobą, otwierając ja na pierwszej pustej stronie. Dała sobie chwilę na złapanie oddechu. W końcu rozprostowała plecy i odetkała pióro. Tak chcesz się bawić Cesarzyku? Proszę bardzo, odzyskam Valcę z twoich obślizgłych łąp, zanim wrócisz z kibla.
Zapełniła pustą stronę jednym, krzywym słowem.
„Cześć


poniedziałek, 9 lipca 2018

Rozdział 35: ♧ Jesteś aniołem? ♧


~ Angel, masz te moje rozdziały, kończ swój xD Kruk, masz te moje rozdziały i zabierz się za swój, bo nie będzie fanartów! 
Ogólnie to Nie wiem czy się cieszycie czy nie, ale zrobiłam ten mini maraton, aby jakoś zadośćuczynić za te dwa miesiące nieobecności ^^" Enjoy!~


     Zamknęłam usta. Zrezygnowałam z dalszego kontynuowania swojego życiorysu, bo stwierdziłam, że po godzinie starczy. Mi zaschło w gardle, a Rey wsparła głowę na dłoniach i siedziała tak od godziny, odkąd zaczęłam opowiadać. Nie potrzebne były żadne słowa; obie wolałyśmy posiedzieć w milczeniu i pomyśleć. 
     Ja myślałam, że po wyrzuceniu z siebie wszystkiego, co leżało mi na wątrobie, moja dusza wreszcie odbije się od dna, a ja poczuję się jakoś, nie wiem, lepiej, lżej, lecz niestety żadnej zmiany nie odczułam. Jedyne,  co mi bardziej doskwierało to coraz większy wstyd za to, że byłam tak uparta i nie powiedziałam wcześniej Rey całej prawdy o sobie.
   Mogę już wstać?  odezwałam się, a w zasadzie jęknęłam, czując, że ciało zdrętwiało mi od długiego siedzenia. 
     Jeszcze nie  odpowiedziała Rey i zabrała się za czyszczenie face boltu Setha, by zająć czymś ręce.  Poleżysz jeszcze dwie godziny, dla pewności, że po wstaniu nie zemdlejesz.
      Mogę chociaż zająć się bey'em?  poprosiłam, ściągając dłoń z oczu. Zrobiłam maślane oczka.  Proszę? Valcirię pewnie szlag trafia, że jest cała umorusana i wszędzie ma piasek.
     Rey raczyła na mnie spojrzeć. Zastanowiła się dłuższą chwilę, po czym podniosła się z krzesła, odkładając  Setha na biurko. Wzięła jedną z większych poduszek i oparła o ścianę.
      Nie jestem ranna, dam sobie radę  zapewniłam najbardziej miłym tonem na jaki było mnie w tamtej chwili stać, widząc, że Rey chce mnie jeszcze posadzić.
     Zamarła i spojrzała na mnie.
     Poradzę sobie  powtórzyłam.  Ty dzisiaj i tak dostatecznie dużo dla mnie zrobiłaś.
      Speszyła się  świadczyły  o tym zaróżowione poliki  i wycofała się. 
      Ale Valcę i jakąś szmatkę możesz podać — dodałam, aby czuła się potrzebna.
      Uśmiechnęła się lekko i zniknęła w łazience.
      Zgarbiłam się. Odnosiłam nie miłe (i bardzo bolesne) wrażenie, że to co się wydarzyło dwie godziny temu postawiło między nami pokaźny mur. Który z każdą następną walką mógł rosnąć i rosnąć. Ta maskarada nie skończy się dla nas dobrze. 
      Rey podała mi wilgotną ścierkę i Valcirię. Podziękowałam, usadziłam się wygodniej, opierając plecami o ścianę i poduszkę, i przetarłam face bolt. Po czym ręką odmówiła mi posłuszeństwa.
      Wszystko wróciło ze zdwojoną mocą. Spotkanie Karmy, Konzern, fragment, utrata fragmentu, porwanie Rena... Przebolałabym wszystko, tylko nie to ostatnie. Czym Ren im zawinił, że też jego porwali? Przecież on nawet nie był groźny! Już prędzej stawiałabym że uprowadzą Rey, ale Hisama... I to jeszcze przeze mnie. Wiedziałam, że to jest niebezpieczne, a jednak pozwoliłam mu pójść. Powinnam kazać mu kategorycznie zostać w hotelu i zakazać wyszczubiać z tamtąd nosa, dopóki nie wrócimy. Ale nie zrobiłam tego. Musiałam teraz za to cierpieć. 

"Smutek, gorycz i rozczarowanie będą ceną, jaką przyjdzie ci zapłacić za to, kim jesteś i co czynisz."

     Zamrugałam kilka razy, wypędzając z głowy słowa Ichina, którymi tak często mnie raczył po każdym treningu, gdy wciskałam się w kąt i wylewałam wodospad słonych łez. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu; jedynie w dobijaniu.
      Zaczęłam energicznie czyścić energy ring z kurzu. Za każdym razem gdy patrzyłam na Valcirię i pozwalałam za bardzo dryfować swoim myślom, powracały momenty spotkania z Karmą ("Kwiaty, które żyły w ciemnościach mogą być spokojne tylko w ciemnościach"). Irytujący wyraz twarzy i ton Ursa ("A ty, dlaczego bierzesz udział w tej Wojnie?"). I na koniec nagły ubytek w energii, zwidy jakiejś kobiety, która już kiedyś przewijała się w moich myślach.
     Wyprostowałam się.
     Rey?  spytałam,  a skupiwszy jej uwagę dodałam: — Ta kobieta to był sen czy jawa?
     Zacisnęła usta w bladą linię, spuszczając wzrok.
     Nie wiem na pewno, lecz... Lecz ona wydawała się nie być materialna i... Megi? Meg!
     Upuściłam szmatkę na pościel, a drugą dłoń zacisnęłam kurczowo na Valcirii. Wolną rękę zacisnęłam na materiale koszulki, która powoli robiła się mokra od potu. Nie mogłam złapać oddechu, a kujący ból w sercu nie pomagał w tej sytuacji.
     Meg, nie idź w stronę światła!
     Pokręciłam głową, dając Rey do zrozumienia, że nie jest tam źle jak wygląda i nigdzie się nie wybieram. Już raz zdażyło mi się coś podobnego, lecz przez tępy ból w czaszce nie mogłam sobie szybko przypomnieć kiedy dokładnie to miało miejsce. Nie w Ośrodku; takie ból to za niski próg. W, w, w... Podczas, podczas... Miałam tak samo gdy...
    Gdy Kagutsu stanęło w ogniu.


     Dziewczynka stanęła przed swoim domem. Zamglonym wzrokiem patrzyła jak ogień trawi zgliszcza, trzeszcząc i sycząc. Z oczu wypłynęło jej wpierw kilka łezek, sine usta poruszały się bezdźwięcznie. Po chwili kilka kropel przerodziło się w wodospad, spływający po krągłych policzkach, a z gardła wydarł się głośny wrzask. Upadła na kolana, łapiąc się za krótkie włosy i wyrywając je. Nie przestawała krzyczeć i płakać jednocześnie. Stała tuż pod zadaszeniem i nie była w stanie spostrzec, że belka główna, pęka, pokonana przez ogień, by przełamać się ostatecznie. Duży fragment dachu runął w dół.
    Dziewczynka zdążyła jedynie spojrzeć w górę, nim wzrok zaćmił ostry ból, wypływający z serca i rozchodzący się po całym ciele. Nie dawał jej złapać oddechu, wewnętrzny ogień zaczął i ją trawić.
     Chwila katorgi gwałtownie się urwała, nim dach pogrzebał dziecko. Niewidzialna siła odrzuciła je w bok, ratując przez rychłą śmiercią.
     Dziewczynka rozchyliła powieki. Leżąc na plecach zobaczyła bordowe i szare od dymu niebo. Wyciągnęła chudą rączkę do góry. Lecz nie być odpędzi chmury, lecz by dotknąć twarzy, która się nad nią nachylała. Czerwony materiał zdawał się być ufarbowany krwią, falował na wietrze, tak jak jasne włosy.
    Jesteś... Aniołem?  spytała, nim straciła na chwilę przytomność.


*


   Wszystko się zamazało, pokój rozpadł jak kryształ, nim wróciłam do siebie. Zamrugałam kilka razy by skupić wzrok na bladej twarzy Rey. 
    Jest w porzo!  zapewniłam przekonująco, unosząc kciuka w górę. 
    W porzo?!  powtórzyła.  Prawie znowu zemdlałaś!
    Machnęłam lekceważąco ręką i spojrzałam na dłoń, tą samą, co dziesięć lat temu chciała dotknąć gładkiej twarzy kobiety o niespotykanie długich włosach. Zacisnęłam ją w pięść. 
     Wiesz, co sobie przypomniałam? 
     Makimoto pokręciła głową, nie spuszczając ze mnie bacznego spojrzenia. 
     Że już kiedyś widziałam tę kobietę. Tę samą, co dzisiaj na pustyni   sprecyzowałam.  To było podczas pożaru  Kagutsu. Ona mnie wtedy... Uratowała; inaczej skończyłabym pod gruzami.  
     I co, myślisz,  że teraz wyrosła nagle spod ziemi i też przyszła ci z odsieczą? Niby jak! 
     Przecież obie widziałyśmy, że nie była materialna. Może... Była czyjąś Bestia? 
     Tylko kogo?
    — Nie mam pojęcia   szepnęłam i wyjrzałam przez okno.  Nie mam pojęcia...
    Ale dowiem się za wszelką cenę. Muszę się dowiedzieć komu dla odmiany nie zależy na mojej śmierci. 


♧~♧~♧

Narrator 


     Fakt, że była przeraźliwie chuda, a do tego drobniutka, nie pomagał w magazynowaniu ciepła, które tak szybko z niej ulatywało, gdy siedziała wciśnięta w kąt małego pokoiku w rozpadającej się, niezamieszkałej już kamienicy. Chłodny wiatr nic sobie nie robił z jej cichych błagań i wesoło tańczył po pomieszczeniu, wpadając przez wybite okna. Wzdrygnęła się gdy znowu zimne dreszcze przebiegły jej po kręgosłupie. 
 Sama siebie zaskoczyła. Myślała, że po tym, kim się stała nie będzie już nic czuła, nic nie będzie ją obchodziło. A tu takie niefajne zaskoczenie. 
 Kolejne igiełki wbiły jej się w ciało, ale tym razem nie były takie nieprzyjemne. Podrapała się w prawą dłoń, czując lekkie mrowienie. Przyzwyczaiła się już do czerwonych blizn od poparzeń, jakie towarzyszyły jej od dnia, w którym została "naczyniem", takim tymczasowym właścicielem bestii. 
 Oderwała wzrok od swoich brudnych, małych stóp nie odzianych w żadne buty, i wbiła go w przestrzeń przed sobą, gdzie parę sekund później zmaterializowała się postać żołnierza-kobiety. Poznała ją od razu po długich włosach, pomimo że w ciele pozostawały duże ubytki - brak ręki do połowy, i dziura po lewej stronie brzucha. Dziewczynka po prostu nie miała w sobie tak dużo sił by dać pełne ciało swojej bestii. 
 Mała uśmiechnęła się leciutko. Nie wiedziała czemu na widok She odczuwała taką radość. Może dlatego że ten duch, jak często ją nazywała, wprowadził w jej życie jeden malutki promyk światła. Dała jej nadzieję, że nie umrze na ulicy,  a jej ciała nie wrzucą do śmietnika. 
 -  She... I jak, udało się? -  spytała słabiutkim głosem. Zapalenie płuc nadal nie zostało w pełni wyleczone. 
 Kobieta podeszła do niej i kucnęła. Twarz jak zwykle skrywała pod bordową płachtą, zaczepioną na opasce. Mała jeszcze ani razu nie widziała jej oczu. Kiedyś o to poprosiła, a She obiecała, że  "na koniec" spełni jej prośbę. 
 -  Tak, znalazłam -  odpowiedziała She spokojnym i harmonijnym głosem,  który tyle razy słyszała przed snem. 
 -  Uratowałaś tego kogoś? 
 Kobieta potaknęła, a płachta na chwilę odsłoniła wąskie usta. Nie układały się w uśmiech. 
 -  Coś poszło nie tak? -  Mała usiadła na piętach, zaniepokojona większą niż zwykle markotnością towarzyszki. Uniosła chude rączki by objąć szyję She, ale powstrzymała się, wiedząc, że i tak przejdą przez She jak przez mgłę. 
 -  Nie, tylko... Musisz trochę poczekać. Nasz plan będzie miał małe opóźnienie. To my musimy wyjść z inicjatywą  i spotkać się z moim nowym mistrzem, dobrze? On... Ona, jeszcze nie wie, że jestem jej przeznaczona. Poza tym ma już swoją bestię. 
 -  Ale ty będziesz lepsza. Będziesz chronić swojego mistrza za wszelką cenę, to twoje zadanie. 
 Tym razem Mała nie zauważyła jak pod materiałem usta She wykrzywiają się w leciuki uśmiech. Tak, ponownie została powołana do Wojny, lecz tym razem nie zamierzała pozwolić, by jej mistrz zginął tak szybko. Tym razem go ocali, musi, bo obiecała. Obiecała Ihirowi, że ochroni jego córkę. 



Rozdział 34: ♧ Historia o dziewczynce, która nie powinna się urodzić ♧

     

     Do Akademii dla Wyjątkowo Uzdolnionych trafiła w wieku siedmiu lat, po tym jak jej wioska doszczętnie spłonęła, a ogień zabrał za sobą dziesiątki dusz, oprócz jej. Nie pamiętała w jaki sposób trafiła do szpitala; w umyśle zachował się jedynie niewyraźny obraz jakiegoś mężczyzny... A może była to kobieta? Nie pamiętała dokładnie. 
     Przebywała w szpitalu przez dwa tygodnie. W między czasie wykonano jej szereg badań, nie stwierdzono żadnych trwałych urazów prócz jednego, którego ni jak nie dało się naprawić to, co ujrzała tamtego dnia, tlące się zgliszcza, morze martwych ciał, miało na zawsze wyryć się w jej wspomnieniach niczym blizna na skórze. Po kilku dniach odizolowano ją także od innych małych pacjentów, bo dzieci skarżyły się, że nie mogą spać przez ciągły płacz, a w ciągu dnia po prostu się jej boją, gdyż całymi dniami siedziała na łóżku, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w okno i nie odzywając się do nikogo ani słowem.   Ciągle tylko ściskała w dłoni ten dziwny osmolony krążek. 
     Któregoś dnia rutynę przerwało szuranie drzwi. Nie odwróciła się by sprawdzić,  kto przyszedł, dopóki nie zaczęło jej doskwierać uporczywe spojrzenie, jakie od dziesięciu minut wwiercało się w jej plecy. Ociażale przesunęła wzrokiem po idealnie wyprasowanym garniturze, niezapiętej na jeden guzik szarej koszuli, aż zatrzymując się na intensywnie czerwonych oczach. Nie, one nie były czerwone, bardziej... Bordowe. Albo, o, wiśniowe; tak, miały kolor dojrzałych wiśni. 
     Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Dziewczynka, dlatego że była zbyt zestresowana obecnością obcego mężczyzny, a mężczyzną tym, że był zbyt zafascynowany oczami dziewczynki. 
    Pewnie wszyscy ci mówią,  że masz piękne oczy, co?   zagaił w pewnym momencie,  chcąc rozluźnić wyraźnie napiętą atmosferę. 
     Dziewczynka nic nie odpowiedziała, nie skutecznie próbując krótkimi, postrzępionymi włosami zasłonić fioletowy blask jaki bił z jej oczu. Spuściła wzrok na swoje dłonie,  w których kurczowo ściskała brudny krążek. Gdy odbiły się od niego nikłe promienie słońca wpadające przez okno, przykuł on wzrok mężczyzny. 
  Masz równie pięknego bey'a zagaił ponownie, próbując w dalszym ciągu zdobyć zaufanie dziecka. To stwierdzenie przyniosło jedynie odwrotny skutek   dziewczynka przyciągnęła do siebie nogi, wcisnęła się w poduszkę i przycisnęła do siebie bey'a jakby stanowił cześć niej. 
     Nie oddam szepnęła i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała po "zagładzie Kagutsu"  jak okrzyknięto ten pożar  w gazetach. O dziwo, nie padła ani jedna wzmianka, że ktokolwiek ocalał.
     Spokojnie, nie chcę ci go zabrać zapewnił mężczyzna ciepłym tonem.   Chcę ci pomóc. 
     Pomoc. Te słowa obiły się o umysł dziewczynki jak piłeczka od stołu i pobudziły do nieśmiałego spojrzenia na nieznajomego. 
    Po...móc? powtórzyła, jakby nie wiedząc, co takie słowo może oznaczać. Pan nie  przywróci życia moim rodzicom i braciszkowi — szepnęła, pociągając noskiem. 
     Już wtedy mężczyzna wiedział, że to dziecko będzie inne niż wszystkie; nie tylko z wyglądu, ale i z zachowania, które przewyższało wiek. Uśmiechnął się w duchu na myśl o dodatkowych korzyściach.  
     Jesteś bardzo mądra i masz rację, nie umiem wskrzeszać zmarłych, ale za to umiem pomagać żywym. Uśmiechnął się tak szeroko, że kąciki ust niemal dotykały uszu. Gdy dziewczynka nic nie odpowiedziała i jedynie się w niego wpatrywała, kontynuował: Rozmawiałem z lekarzami i powiedzieli mi, że za kilka dni wrócisz do... przepraszam, nie chciałem powiedzieć "domu". No, może domu dziecka, bo tam trafisz, wiesz o tym? Tym pytaniem spotęgował tylko stres dziecka, ale o to mu chodziło; musiała uwierzyć, że w nim znajdzie oparcie, dlatego szybko dodał: Lecz ja mogę ci pomóc. Zabiorę cię do miejsca, gdzie zapomnisz o swojej strasznej przeszłości, poznasz nowych przyjaciół na przykład moją córkę, ona też gra w Beyblade; na pewno się dogadacie. Wyciągnął w jej stronę dłoń. To jak, zapominamy o przeszłości?
 
~~

     Dwa dni później opuściła szpitalne mury i trafiła za następne. Wpierw Ośrodek (jak potocznie nazywano Akademię dla Wyjątkowo Uzdolnionych) przypominał najzwyklejszą placówkę wychowawczą, skrytą na wzgórzu za lasem, z dala od wścibskich spojrzeń. Tutaj dzieci miały zapomnieć o swoich traumatycznych przeżyciach i zacząć żyć od nowa. Ona na początku też w to wierzyła, lecz to złudzenie rozwiało się niczym mgła, gdy człowiek w nią wchodzi, a potem zaplata się wokół niego.
     Pierwsze podejrzenia zaczęła w niej kiełkować, gdy nazajutrz od przybycia zabrano ją z wygodnego pokoju i zaprowadzono do gabinetu dyrektora. W eskorcie dwóch strażników w śmiesznych (dla niej) okularach zasłaniających pół twarzy przeszła przez szeroki korytarz o szarych ścianach. Rozglądała się z zaciekawieniem, długo zawieszała wzrok na mijanych dzieciach (zauważyła, że wszystkie miały takie same czarne stroje z wyrzutniami). Mocniej zacisnęła dłonie na swoim bey'u, który brała ze sobą wszędzie, nawet do łazienki, gdy weszła do gabinetu. 
     O, moja nowa uczennica, chodź podejdź bliżej. Przerzuciła wzrok z tabliczki, na mężczyznę siedzącym za biurkiem. Ten sam, który zabrał ją ze szpitala. Usiadła na wysokim krześle i ponownie zerknęła na tabliczkę z imieniem. Po chwili odszyfrowała: „Ichinose”.
     Wiesz., po co cię tu wezwałem? – odezwał się Ichinose, gdy zamiast patrzeć na niego wędrowała wzrokiem po ścianach, które zdobiły różne japońskie malunki. Pokręciła głową. Wyciągnął z biurka jakąś teczkę. Powoli ją otworzył, a pliczek dokumentów położył przed nią. Pochyliła się do przodu, by zobaczyć swoje zdjęcie w lewym rogu a obok swoje imię i nazwisko  – „Nakane Megan”. Zmarszczyła cienkie brwi.
    A teraz zobacz na to.  – Ichin wyjął z teczki kolejne dokumenty i położył obok tych pierwszych. Na górze widniało to samo zdjęcie, ale obok nie znalazła już swojego imienia. Zamiast tego widniało tam jakieś obce imię.
   Ari…saka? – wyszeptała, nic nie rozumiejąc.
Ichinose zrobił z palcy piramidkę i ułożył łokcie na blacie.
     Pamiętasz jak mówiłem, że zapomnisz o przeszłości? – Gdy potaknęła, kontynuował. – To  jest pierwszy krok. Megan to było takie… przeciętne imię, ja kocham imiona poetyckie, dźwięczne. Podoba ci się?
     Nie – burknęła.
Mężczyzna był wytrwałym graczem, więc przytrzymał na ustach uśmiech, nawet na niepochlebny komentarz dziewczynki. Machnął ręką.
    Tak czy siak, od dzisiaj zaczyna się twoje nowe życie. Staniesz się nową osobą, silną bleyderką, co ty na to? Arisaka.


~~

     Po wizycie u dyrektora Akademii zaprowadzono ją do tutejszego skrzydła szpitalnego. Tam przeprowadzono jej serię badań – wszystkie były nadomiar bolesne i nieprzyjemne. Pobrali jej hektolitry krwi, zrobili milion prześwietleń, zważyli, zmierzyli, obejrzeli. Po wszystkim myślała, że wróci do siebie, do wygodnego łóżka pod oknem, z którego rozpościerał się widok na szumiący w nocy las. Tak jednak się nie stało.
     Strażnicy zaprowadzili ją do innej części budynku w której jeszcze nie przebywała. Roiło się tam od pokoi; ona dostała na samym końcu korytarza; numerek 404. Podczas wędrówki nie napotkała na żadną inną duszę; nad wszystkimi drzwiami świeciła się czerwona ikonka – zamknięte.
     Ją także zamknęli w ciasnym, kwadratowym pomieszczeniu, gdzie do dyspozycji miała tylko twarde łóżko, małą szafkę, biurko i wejście do łazienki składającej się tylko z sedesu. Co gorsza – nie było okna. Nie wiedziała nawet czemu w kącikach oczu wezbrały jej łzy, które wytarła rękawem koszuli. Chciała się położyć i zasnąć, gdy na pościeli zauważyła małe, czarne zawiniątko. To był jej strój taki sam jacy nosili wszyscy uczniowie Akademii. Po lewej stronie wyszyto numer i imię. „404, Arisaka”.
     Rzuciła ciuchy w kąt i zwinęła się w kłębek na łóżku. Kilka łez spadło na ściskanego w dłoni bey’a.
     Zanim zasnęła w umyśle rozległ jej się kojący, lecz zachrypnięty głos:
Nie płacz, mała. Ja tu jestem i nigdy cię nie opuszczę. Nie płacz, Megi.


~~

      Kolejnego dnia zbudził ja natrętny budzik. Niechętnie zwlekła się z łóżka,  a jeszcze nie chętniej ubrała się w strój. Źle się w nim czuła, gdyż uważała, że ubierając go, zgadza się na zmianę imienia i tożsamości, a tego nie chciała. Lubiła swoje imię, podobało jej się a „Arisaka” brzmiało… dziwnie i sztucznie.
Gdy drzwi się otworzyły wyszła na korytarz. Po ilości pokoi spodziewała się większej ilości osób, lecz jej oczom okazała się grupka licząca raptem czterdzieści dzieci, wszyscy w wieku od pięciu do dwunastu lat. Poruszali się jak roboty – na dany znak ruszyli w kierunku stołówki, która też była o wiele za dużo jak na taką grupę. Potem wszystkich czekało stanie i czekanie w kolejce na codzienne badania. Ją zabrano z kolejki.
    Ichinose-san chce sprawdzić twoje umiejętności – oznajmiła kobieta, która ją prowadziła. Była przeraźliwie chuda i wysoka  i Megan musiała biec by za nią nadążyć.
     Dotarły do jeszcze innej części budynku. Tutaj znajdowały się hale do ćwiczeń i walk. Na jednej z nich znajdował się Ichinose w swoim idealnym garniturku. Obok niego stała jakaś dziewczynka. Megan od razu stanęła na widok jej pięknych, długich włosów; mieniły się pięknym blaskiem, gdy światło odbijało się od kruczoczarnych kosmyków, które spięte w dwa kucyki blisko szyi niemal sięgały jej kolan. Obrzuciła nowy nabytek Ośrodka  ciekawskim spojrzeniem wiśniowych tęczówek.
     O, Arisaka-chan, miło cię znowu widzieć, jak ci się spało? – spytał wesoło Ichin, gdy mała do nich podeszła. Wzruszyła ramionami, bo nie chciała wyrazić złej opinii. Poza tym o wiele bardziej interesowała ją dziewczynka obok niego. –   A tak, chciałem, byś poznała moją córeczkę.
    Wszyscy mówili na nią Karma, bo gdy jej się zalazło za skórę wracała niczym ta przysłowiowa karma i łoiła tyłek. Lecz dla Megan była miła. Kiedyś usłyszała, że zaskarbiła sobie jej przyjaźń, ponieważ nie odpadła po pięciu minutach podczas walki z Karmą, która zarządził Ichin, by sprawdzić umiejętności Meg.
     Wpierw bała się walki, lecz ten sam głos, co przez całą noc szeptał jej prawdziwe imię i tym razem dodał jej otuchy.
     Przecież jesteśmy dobre. Ty jesteś dobra. Pokaż tej czarnej Roszpunce kto tu rządzi.
     Tak też zrobiła, ale i tak odpadła. Ichin jednak nie pozwolił jej się zamartwiać – głośno zaklaskał i wyraził swoją aprobatę. Wiązał z nią wielkie nadzieje, jak to ujął. Wskazał też  na problem, przez który przegrała.
    To twój bey.
    Bey? Dlaczego? Valciria jest silna.
  Valciria, ładne imię. Będziesz mogła tak nazwać swojego nowego bey’a.
    Nowy bey? Nowy?!
    Valciria może i jest silna, ale nie da rady z beyami wyprodukowanymi przez nas – one są specjalnie wzmacniane, by przeżyły każde starcie. To jak, robimy zamianę?

~~

     Tamtego dnia Ichin stracił całe zaufanie jakie do niego żywiła. Przystała na zmianę imienia, na zmianę historii, lecz nigdy nie przystała na zmianę Valcirii na jakiegokolwiek, nawet najsilniejszego bey’a. Ichin nie nalegał, gdy zaczęła na niego krzyczeć i płakać. Lecz potajemnie nakazał córce, by przekonała do tego Arisakę. Nigdy do tego nie doszło.
     Megan zawsze walczyła swoim beye’em, przez co nie znalazła żadnych innych przyjaciół. Wszyscy uważali, że jest silna bo ma swojego bey’a, a to wiązało się także z tym, że sądzili iż miała fory u Ichina.

~~

     Jej dni wyglądały tak samo przez trzy miesiące.
    Budzono ich o ósmej, pół godziny później mieli śniadanie, kolejne trzydzieści minut dalej każdy przechodził przez rutynowe  badania – sprawdzano siłę i wytrzymałość człowieka jak i beya.
     Następne trzy godziny spędzali na treningach. Trening, trening, trening, to było motto Ośrodka.

Po tych miesiącach coś zaczęło ulegać zmianie – nie chodziło tylko o nowych uczniów. Megan zauważyła, że częściej niż inni jest wzywana na badanie i czasem ma dłużej treningi. Wszystko wyjaśniło się pewnego grudniowego dnia.

~~

     Stało się to w dniu, w którym spadł pierwszy śnieg. Jak zwykle kierowali się na  halę treningową, gdy wezwano ją na indywidualny badania. Nie zdziwiła się, bo często tak miała.
     Posadzono ją na fotelu, który następnie rozłożono tak że leżała. „Dla wygody” jak wyjaśnili. Tylko po co były te żelazne opaski, które unieruchomiły jej nadgarstki i kostki?
     To potrwa tylko chwilkę, Arisaka. Postaraj się wytrzymać – oznajmił Ichin, po czym skinął głową.
     Tamtego dnia pierwszy raz miała styczność z mroczną mocą. Nigdy nie zapomniała tego spotkania. Czuła jak milion ostrych igieł wbija jej się w ciało, a wrzący ogień rozlewa się jej po ciele. Nawet jeśli chciała być silna nie dała rady, bo już pierwsza dawka wywołała u niej histeryczny wrzask. Zaczęła się wiercić, próbując się oswobodzić. Z oczu obficie spływały łzy, które potęgowały tylko wrzaski jakie rozlegały się w jej umyśle. Wszystkie szeptały poddaj się, poddaj się, daj się nam poprowadzić, poddaj się. Wśród nich rozbrzmiewał też inny głos, równie przerażony co ona; krzyczał jej imię. 
     Dotarło do niej pojedyncze: „zwiększyć dawkę.” 
     Nadciągnęła silniejsza fala bólu. A za nią kolejna i kolejna, gdy Ichinose kazał zwiększać dawkę.  Czuła jak stopniowo opada z sił. Coś jednak jej podpowiadało,  że nie może się poddać, że musi z tym walczyć.
      Ostatnie, co zapamiętał to jej wrzask, przemieszany jakby ze smoczym rykiem, i dźwięk rozrywającego się metalu. Z trudem walczyła z opadającymi powiekami. Widziała już tylko biały sufit i albo już miała omamy lub nie, ale zdawało jej się że otacza ją biała aura, która przeganiała ciemnofioletową. Zstępowały po nią anioły? A może demony? Umarła?
      Nie, niestety nie, zaprzeczyły temu podekscytowane słowa Ichina: 
      — Przeżyła. Nareszcie. Nareszcie znaleźliśmy to czego szukaliśmy! 


 Od tamtej pory jej życie w Ośrodku  było koszmarem. Okazało się, że była tą, której szukał Ichin. Tą, która była odporna na działanie mrocznej mocy.