Zgodnie z codziennym harmonogramem następnego dnia z samego rana poszłam pod dom Ryo Hagane. Dzisiaj jednak miałam zamiar uderzyć kolejny raz i kolejny raz spróbować wybłagać "wcześniejsze odwieszenie wyroku".
Przemaszerowałam szybkim krokiem całą wioskę kierując się ku lokum byłego dyrektora WBBA. Dwoma susami pokonałam cztery stopnie i stanęłam przed drzwiami. Zapukałam kilka krotnie. Zero odpowiedzi. Może jest w ogrodzie? podsunął instynkt.
Przeskoczyłam przez barierkę otaczającą taras i poszłam za budynek. Instynkt jak zazwyczaj się nie mylił. Hagane Ryo siedział zwrócony do mnie plecami przed małym strumykiem i zapewne medytował. Zaszurałam butami o żwirek w celu zwrócenia jego uwagi.
- Witaj Megan, dzisiaj wyjątkowo się nie spóźniłaś? - spytał nie odwracając się.
Podeszłam bliżej. Zaczerpnęłam świeżego powietrza i podjęłam kolejną próbę. Zignorowałam już fakt, że zwracał się do mnie pełnym imieniem, za czym nie przepadałam.
- Mogę już wracać?
Odpowiedziała cichym westchnięciem. Wstał a ja dopiero teraz dostrzegłam Phoenix'a - jego bey'a - wirującego na małym kamyku w środku strumyka. Coś, co ja starałam się osiągnąć od dwóch tygodni. Szybko odwróciłam od niego wzrok gdyż za bardzo przypominał mi jednego z poległych beyi. Hagane odwrócił się twarzą do mnie. Zadarłam lekko głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Byłam zdeterminowana, aby postawić na swoim.
- Nie - odpowiedział krótko.
Uniosłam głowę jeszcze wyżej wypuszczając z ust obłoczek pary.
- Czemuuu? - jęknęłam i tupnęłam nogą jak naburmuszone dziecko. - Tkwię tu już od miesiąca a miałam tylko przez 2 tygodnie. Jestem już w pełni sił!
Hagane potrząsnął lekko głową.
- Daj sobie czas. Sobie i Valcirii. - Mimowolnie dotknęłam pudełeczka zawieszonego przy lewym biodrze. - W... "wypadku" obie mocno ucierpiałyście, Valciria może nawet i bardziej. Dobrze wiesz, że większy wysiłek bez wcześniejszego treningu może skończyć się tragicznie.
Wywróciłam oczami zaciskając usta w wąską linię. Nie cierpiałam jak używał tego argumentu.
- Potrafię o nas zadbać - wymamrotałam.
Ryo uniósł sceptycznie brwi.
- No dobra, to zajście w jaskini to był wyjątek! Ten ktoś wziął mnie z zaskoczenia a poza tym grał nie fair. Gdyby nie fakt, że niebo zwaliło mi się na głowę dałabym sobie radę!
- W to nie wątpię, ale musisz przyznać, że ostatnio miałyście drobne problemy.
Fuknęłam pod nosem wywracając oczami. No dobra, ostatnimi czasy Valciria dostawała nagłych "ataków" a wtedy nawet ja nie potrafiłam nad nią zapanować, ale zdarzyło się to może 3 razy. Przedstawiłam owe argumenty.
- Wiem o tym Megan, ale wiem też, że musisz uważać. Pamiętaj, że Valciria jest potężną Bestią i nie łatwo nad nią panować. Przypomnij sobie ile zajęło ci zapanowanie nad jej potęgą.
Myślałam, że Valciria coś dopowie, lecz siedziała cicho.
- Czyli nie mogę wracać? - spytałam bezsensownie.
- Jeszcze nie. Zostań tu jeszcze góra dwa tygodnie. Zakończymy trening i wtedy wrócisz do domu, a ja będę spał spokojnie.
Fuknęłam pod nosem coś w stylu „ok” i odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia.
- Megan – zawołała za mną Hagane. Przystanęłam nie odwracając się ku niemu. – Nie próbuj szukać tego Bleydera, to do niczego nie doprowadzi.
- Hai – mruknęłam i odeszłam szurając butami. Wcale nie zamierzałam się do tego zalecenia stosować. Ten skurczybyk nawiał od razu, gdy zawaliła się na mnie sterta kamieni i nawet się nie pokazał, tchórz zasrany. Niech ja go dorwę… Co może być trudne zwłaszcza że nie wiem jak wygląda i się nazywa. Jedyne, co wiem to to, że jego bey nazywa się „Lancer”. Dobre i to.
Zatrzymałam się na środku placu. Mieszkańcy ze względu na wczesną porę dopiero, co zaczęli budzić się do życia. Spojrzałam na horyzont. Gdzieś tam znajdowała się jaskinia, w której omal nie zginęłam. Eh, czemu to musiało być akurat przy Komie? Nie mogłam sobie wybrać lepszego miejsca? No tak, Tsubasa wysłał mnie tu do Hagane bym odebrała jakieś dokumenty a przy okazji poćwiczyła, bo ostatnio coś niedobrego się z nami działo; tak przynajmniej twierdził Otori.
Rozejrzawszy się czy nikt (Hyoma and Ryo) mnie nie widzi pognałam na zachód. Wpierw szłam powoli jak gdyby nigdy nic i dopiero, gdy pochłonął mnie las ruszyłam z buta przed siebie. Biegłam nieustannie przez prawie 5 kilometrów. Nie chciałam tego do siebie dopuścić, ale Hagane miał trochę racji. Przed „wypadkiem” przebiegłabym ten dystans bez zadyszki, a teraz musiałam dwa razy przystanąć, aby złapać oddech. Ale koniec końców dotarłam do małej doliny ze wszystkich stron otoczonej lasem. Na samym dnie zionęła czarna dziura, teraz po części zasypana kamieniami. Kilka większych z nich odrzucono na boki by móc dostać się do środka. Przed oczami przemknął mi obraz jak parę z nich spada prosto na mnie, lecz w ostatniej chwili ciemny kształt mnie zasłania i przyjmuje na siebie cios, który człowieka zabiłby na miejscu.
Potrząsnęłam głową odtrącając tamto wspomnienie. Przysiadłam na jednym z kamieni, dwa metry od wejścia do jaskini – miejscu mojej niedoszłej śmierci. Valciria kolejny raz ocaliła mi wtedy życie, a ja kolejny raz bardziej niż o siebie martwiłam się o nią. Gdybym tam nie polazła, gdybym powściągnęła ciekawość nic by się nie stało!
Dziabnę cię, jeśli zaraz nie przestaniesz się obwiniać – zagroziła Valciria odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu.
Rozluźniłam dłonie.
- Przepraszam – mruknęłam na głos. – Przeze mnie musiałaś cierpieć…
Meg… - w jej głosie zabrzęczała groźna nuta. Wiesz, że nie cierpię jak stawiasz życie innych ponad swoje?
Ciężko westchnęłam.
- Wiem, wiem, ale wiesz, że taka już jestem…
I to mnie czasem irytuje.
- No, ale dałam się podejść jak jakaś początkująca Bleyderka! Odnoszę wrażenie, że od tamtego momentu jesteś jakaś markotliwa i małomówna…
Zdaje ci się – odparła po chwili.
Rozpoczęłam wędrówkę wokół kamienia i przełączyłam się na odbiór telepatyczny.
Nie byłaś taka. Teraz to ja mam wrażenie, że to ty się obwiniasz. Zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy, aby uratować mi tyłek i jestem ci za to bardzo, bardzo wdzięczna... – Spojrzałam w rdzawe niebo i uśmiechnęłam się niewesoło. - Obie jesteśmy siebie wart.
Dlatego jesteśmy partnerkami. Mogę cię zapewnić, że gdy kiedyś, przez czysty przypadek spotkamy te szczury chętnie wezmę ich na danie główne a Lancera – wypowiedziała to imię z pogardą – jako przekąskę.
Zezwalam – zaśmiałam się pod nosem. – Znałaś Lancera?
Wyczułam, że moje pytanie zbiło ją z pantałyku.
Nie – odpowiedziała po sekundzie zastanowienia.
Czułam, że prawda jest inna, ale nie naciskałam, bo usłyszałam za sobą cichy szelest i głos na dźwięk, którego miałam chęć mordu.
- Przyszłaś zakosztować śmierci drugi raz?
Hyoma. Odwróciłam się w jego stronę ze stoickim spokojem. Nie chcesz go zabić, nie chcesz go zabić…
- Po coś tu przylazł? – warknęłam. Stoicyzm szlag wziął.
- A ty? – odparował pytaniem na pytanie podchodząc bliżej. Spostrzegłam, że przy pasie zwisa załadowany kuczer.
- Spaceruje, nie wolno, bo wielki pan obrońca wioski zabroni? – Splotłam ręce na piersiach.
- Może powinienem. Inaczej znów przysporzysz nam kłopotów.
- Boże znowu zaczynaaasz? Sorry bardzo, ale ja się tutaj nie pchałam! Najchętniej bym się stąd wyniosła już teraz.
- Więc czemu tego nie zrobisz? – uniósł brwi.
Przygryzłam dolną wargę.
- Nie twoja sprawa – wysyczałam.
Hyoma zmierzył mnie niewzruszonym spojrzeniem.
- Będziesz tak stał i wpatrywał się jak ciele w malowane wrota? – warknęłam. – Idź zapoluj sobie na kozice. Nie mam ochoty z tobą gadać.
- Nie musisz. – Wyciągnął kuczer.
- Chcesz walczyć? – prychnęłam nie dając po sobie poznać niepewności, co do mojej wygranej. Kiedyś nie stanowiłoby to problemu, ale mój i Valci „kryzys” ostatnio dawał nam się we znaki aż za bardzo…
- A co strach cię obleciał? – uśmiechnął się w drwiącym geście. – Chcę zobaczyć czy nie wyszłaś z formy.
- Od kiedy się o mnie troszczysz?
- Od nigdy. Po prostu chcę sprawdzić czy nadal stanowisz zagrożenie dla niewinnych ludzi.
Moja złość wymieszała się ze złością Valcirii. Nałożyłam ją na kuczer nie odrywając wzroku od nastolatka. Takiego zachowania nie będę już tolerowała. Dostanie za swoje.
- Trzy! – syknęłam.
- Dwa!
- Jeden!
- LET IT RIP! – krzyknęliśmy równocześnie i wystrzeliliśmy bey’e. Dotknęły podłoża w tej samej chwili i od razu na siebie natarły. Moje obawy, co do pierwszego starcia wyparowały, gdy Valciria bez problemu wytrzymała atak. Miała takową przewagę, że była trybem ofensywnym, a Aries – bey Hyomy – defensywnym. Aczkolwiek Hyoma zamierzał szybko nas wykończyć, a fakt, że jego bey jest najlepszy w obronie nie stanowiło dla niego problemu.
- Atakuj, Aries! – Bey wystrzelił do przodu atakując raz za razem. Valciria parowała ataki, cofając się nieznacznie w kierunku głazu, na którym parę minut temu siedziałam. Chyba jednak wyszłyśmy z formy. Masakra, trzeba to zmienić! Nie przegram z takim idiotą!
- Zamknij ten swój kozi dziób!
Valciria została zagnana w kozi róg (tak bardzo w temacie). Aries wziął rozbieg. Dostrzegłam okazję.
Skacz! – zawołałam telepatycznie.
Valciria w ostatniej chwili wybiła się w górę. Aries jak prawdziwy kozioł walnął łbem w ścianę. Spojrzałam wymownie na nastolatka. Jasnowłosy jednak nie wyglądał na przejętego. Zrobił to, czego najmniej się spodziewałam. Wyprowadził specjalny atak.
- Róg destrukcji! – Aries zaświecił się ciemnoróżowym światłem. Powstał z niego tego samego koloru kozioł. Nim zdążyłam zareagować uderzył w Valcirię z całą siłą i impetem. Odleciała do tyłu i uderzyła o skały.
- Valciria! – krzyknęłam. Przez tumany kurzu nie mogłam jej wypatrzeć. Nie, nie przegrałam, to by było nie do pomyślenia. Co się ze mną dzieje, do holendra!?
- Słabo – skwitował Hyoma pewny zwycięstwa.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Przymrużyłam oczy czując pulsowanie w skroni.
Valciria wypadła nagle z obłoku z furią rzucając się na Aries’a. Wyrzuciła go pod nogi jego właściciela. Niestety nadal wirował. Ja natomiast miałam wrażenie, że mój bey wiruje nieco szybciej.
Valca – powiedziałam ostrzegawczym tonem. – Uspokój się i nie szalej – ostrzegłam. Zdałam sobie sprawę, że nie musiałabym tego mówić gdybym przykładała się do treningów. Valciria jest potężną Bestią i nie łatwo nad nią panować, przypomniałam sobie słowa Ryo. Pierniczenie. Potrafię panować nad własnym bey’em nikt mi nie zarzuci, że nie!
- Agresja nie popłaca – zacmokał jasnowłosy.
Po dolinie rozniósł się wściekły ryk.
- Twój bey najwyraźniej nie wyznaje tej zasady.
- Podobnie jak bleyderka. – Zamrugałam parę razy odpędzając nagłe znużenie. Nie zemdleję przy tym idiocie.
Aries odpłacił się pięknym za nadobne i znów zaatakował. Valciria zaczęła niepokojąco drżeć, a ja poczułam jak opuszcza mnie energia. Byłam jednak zbyt uparta, aby odpuścić, więc nakazałam Valcirii atakować. Na boki sypały się iskry przy każdym starciu Energy ringów; po dolinie niosły się odgłosy naszej walki. A ktoś mówił, że mam nie straszyć mieszkańców…
- Nie używasz specjalnych ataków? – spytał od czapy.
- Skoro chcesz niech ci będzie – warknęłam. – Specjalny atak! Bu…
Coś łupnęło, coś huknęło i między nasze bey’e spadła ognista kula. Odrzuciło nas od siebie o dobre 3 metry. Zaryłam w ziemię a powietrze uciekło mi z płuc. Zakasłałam parę razy i chwiejnie się podniosłam. Pod moimi stopami leżała Valciria. Podniosłam ją i otrzepałam z kurzu. Spojrzałam na Hyomę. Także ściskał swojego bey’a. Walka nierozstrzygnięta.
Powstrzymaliśmy się od rzucenia sobie do gardłem gdyż między nami przeleciał ognisty feniks, tworząc zaporę z ognia. Zacisnęłam dłonie na spodenkach. Czemu on tak przypomina Haliodora? Złośliwość losu czy po prostu wszystkie feniksy wyglądają tak samo?
Ogień zniknął a pan Ryo chwycił w locie swojego bey’a. Gestem nakazał nam podejść. Ociężale tak też uczyniliśmy. Oberwaliśmy po łbie.
- Za co?! – pisnęłam. – Czy w tej wiosce nic nie można robić?! Tylko walczyliśmy!
- I tu masz odpowiedź na swoje pytanie – powiedział spokojnie, po czym wskazał palcem na mnie. – Ty, nie powinnaś jeszcze walczyć póki nie dojdziesz do siebie – nim wybuchnęłam przeniósł palec na Hyomę – a ty nie powinieneś wyzywać Megan na pojedynek. Jest tu, jako twój przyjaciel a nie wróg.
- Przyjaciel!? – prychnęliśmy równocześnie.
- Spotka was za to kara – kontynuował. Odezwał się ponownie po chwili namysłu zwracając wpierw do mnie. – Zostajesz w Komie jeszcze miesiąc…
- Że co!? Nie może pan…
- A nad tobą Hyoma jeszcze pomyślę. Zero dyskusji – uciął mając na myśli głównie mnie. Hyoma na spokojnie przyjął skarcenie, ale ja gotowałam się ze złości.
Zagrodziłam Hagane drogę nim odszedł.
- Nie ma pan prawa mnie tu przetrzymywać!
- Owszem mam, póki sprawuję nad tobą opiekę, jako trener.
Poziom wżenia mojej krwi osiągnął maksimum.
- Lepiej nie dyskutuj, bo przedłużę karę do dwóch miesięcy.
Zamknęłam usta. Zarąbiście, po prostu zarąbiście. Kolejny miesiąc z Hyomą. Zna ktoś tani zakład pogrzebowy? Albo nie, zakopię go w lesie będzie prościej i taniej.
♧~♧~ ♧~♧~ ♧~♧~ ♧~♧~♧~♧
Meg: Drugi rozdział a ty już walkę wrzucasz
Nieudaną xd
Meg: Coś mi sugerujesz?
Nie tobie tylko sobie więc schowaj tą patelnię. Eh, a więc... pierwsza walka... ciekawe jak u mnie z opisami? I nagłówkami, bo jak widać ulokowałam dupę na krześle i zrobiłam coś ambitniejszego... pytanie czy lepszego. Dobra ja tu nie nażekam i spadam
Bajo
~Vanessa~
Jess: I już Meg wiesz, jak się czułam u Zenka xD Tylko ja nie prosiłam o wyjście, ja wychodziłam
OdpowiedzUsuńFludim: Próbowałaś
Jess: To to samo
"Idź zapoluj sobie na kozice."
Jess: Widzę, że mój tekst tu jest xD A co do Ryo. Stara, zlej i spierdalaj z wioski. Poczekaj aż ta ruda kupa kłopotów i wkurwu polezie siłować się z niedźwiedziami, łapiesz plecak i hasta la vista, babe.
Izu: Ewentualnie możesz też zrobić mega zamieszanie, ale to raczej metoda Jess ;3
Jenny: Kurwa, jak czytałam o Valci (dobra ksywa, swoją drogą), to wyobraziłam sobie taką ryczącą Artemis xD
Artemis: *unosi brew* Coraz gorzej z tobą
Jenn: Nieprawda ;3
Ej, dobra bo ja muszę wziąć prysznic, bo jadę zaraz xD To ja spadam i weny życzę ;**
Twoje komentarze chyba zawsze będą mnie rozwalać xD
UsuńMeg: I teksty! Zapozyczylam sobie bo to do tego buraka pasuje. I wiesz co Jess chyba zapozycze sobie jeszcze twoją technikę i zwieje z tamtad w te pędy
*kicha, kaszle i smieje sie jednoczesnie*
Kelly: ma dobry dzień z sis
Meg: czasem sie zdaza
*zwijajac sie ze śmiechu zlatuje z łóżka i smieje sie dalej*
Meg: nie wnikaaam. To my spadamy
Kelly: I udanego wyjazdu życzymy :***