niedziela, 2 lipca 2017

Rozdział 3: ♧ Domysły i przypuszczenia ♧


   Stałam na jednej nodze na śliskim kamieniu pośrodku rzeki 
i z całych sił starałam się nie wlecieć do wody. Poczułam, że Valciria zaczyna niebezpiecznie chwiać się na boki. Skupiłam myśli, aby nad tym zapanować. Valciria a wraz z nią ja odzyskałyśmy równowagę, niestety raptem na parę chwil. Po pięciu sekundach wrzasnęłam i z głośnym pluskiem wpadłam do rzeki, a przede mną z cichszym pluskiem wpadła Valciria. Od razu zanurkowałam i wynurzyłam się dopiero, gdy ją chwyciłam. Oparłam się o kamień i nabrałam nowej  porcji powietrza. Westchnęłam zirytowana i podciągnęłam się do góry. Znowu niewypał.
   Przeskoczyłam po kamiennej ścieżce i wydostałam się na brzeg gdzie czekał mój ukochany trener. Rozłożyłam ręce.
- Znowu nic, jestem beznadziejnym przypadkiem – powiedziałam beznamiętnie. Otrzepałam się z nadmiaru wody. I tak od dwóch tygodni wyglądała moja kara. Musiałam przeżyć w Komie jeszcze 17 dni i codziennie odbywać treningi pod czujnym okiem Mr. Hagane. Nie narzekałabym gdybyśmy nie ćwiczyli ciągle równowagi i panowania nad bey’em + koncentracje i cierpliwość. Takie rzeczy robiłam, jako 7-latka!
- Jeśli nie zmienisz podejścia daleko nie zajdziesz.
   Wywróciłam oczami wyżymając nadmiar wody z włosów.
- Jestem wolna?
  Hagane przypatrywał mi się przez parę chwil nim odpowiedział.
- Na dzisiaj tak, ale jutro postaraj się utrzymać równowagę chyba, że podobają ci się darmowe kąpiele.
- Ni chuchu. 

♧~♧~♧

   Dni mijały w ślimaczym tempie. Ciągła monotonia zaczynała być męcząca, a ja zaczynałam wariować. Coraz trudniej przychodziło mi usiedzieć w jednym miejscu. Odliczałam dni do końca kary coraz bardziej się niecierpliwiąc. A gdy ta dobiegnie końca zaiwaniam stąd jak najszybciej. Albo nawet i wcześniej. Musiałam tylko dojść z Valcą do siebie. Dlatego też z nudów ćwiczyłam 2 lub 3 razy ciężej. 
   Po jednym z takowych treningów zaległam na dachu swojego lokum. Założyłam ręce za kark i przymknęłam oczy, zaprzestając wpatrywać się w chmury. Jak zwykle moje myśli powędrowały ku przyjaciołom. Zastanawiałam się, co aktualnie porabiają, gdy ja tkwię w Komie na zesłaniu. Od półtora miesiąca nie miałam z nimi żadnego kontaktu, żadnego ( W tej wiosce nie było zasięgu ani ładowarki. Super, no nie?) Pewnie odchodzili od zmysłów. Muszę zainwestować w jakąś zbroję, bo Rey mnie zabije.
   Podciągnęłam się do pozycji siedzącej i przetarłam oczy. Nie wiem, czemu, ale mój wzrok od razu powędrował ku ciemnej górze górującej nad doliną. Miejsce spoczynku zakazanego bey'a - LDrago. Jedyny lewo rotujący bey, jaki wirował na świecie. Właśnie,  wirował. Odkąd Ryuga odszedł już żaden bey nie posiada tak potężnej mocy. Poczułam ukłucie w sercu, lecz na szczęście zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Ześlizgnęłam się na ziemię. 
   Mieszkańcy powoli wykruszali się z podwórza i wracali do domów. Grupka 5 dzieciaków bawiła się w berka biegając radośnie po wiosce. Wśród nich wypatrzyłam roześmianą blondynkę - Julie, którą znałam najbliżej z całej dzieciarni. Pewnie dlatego że Julie była początkującą bleyderką. Lecz też niestety małą niezdarą. Jej pechowość objawiła się gdy przebiegali obok mojej chatki.  Julie potknęła się o nierówny teren i poleciała jak długa na ziemię. Coś we mnie drgnęło i nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się obok niej i pomogłam wstać. 
- Pierdoła z ciebie - zaśmiałam się cicho. 
   Julie zachichotała i syknęła poruszając kolanem. Skóra była tylko lekko zdarta. 
- Żyjesz? 
   Potaknęła i uśmiechnęła się szeroko. Chwyciłam ją pod pachy i postawiłam na nogi. 
- No, hasaj dalej. 
   Julie dołączyła do grupy. 
- Arigato, Megi-chan! - zawołała przez ramię. Pomachałam jej i wróciłam na ganek. 
   Zacisnęłam usta w wąską linię. Kolejny raz niewidzialna siła popchnęła mnie do pomocy drugim. Czasem mnie to irytuje. Pomagam innym a sama nie umiem o siebie zadbać. Co ze mną jest nie tak?
 Weszłam do domu. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę i wślizgnęłam do łóżka. Zakryłam się ciepłą kołdrą pod samą brodę. Zamknęłam oczy by za chwilę zasnąć - cały dzień treningu potrafi zmęczyć, więc umiałam zasnąć o tej 19. Jak to moja wyobraźnia miała w zwyczaju sen który do mnie spłynął po kilku minutach przerodził się w koszmar. 
   Znów znalazłam się w jaskini za wioską. Valciria wirowała przy mnie oświetlając szarą poświatą wnętrze groty. Na jej końcu znajdował się okrągły podest. Wyżłobiono w nim kształt wielkości mojej dłoni i kształtu pizzy z poszarpanymi krawędziami. Nagle, jakby ze skały wystrzelił prosto we mnie jakiś bey. Valciria zareagowała szybciej ode mnie i odepchnęła napastnika na bezpieczną odległość, stając między nami. 
- Bey, więc gdzieś jest tez bleyder - wydedukowałam. 
- Bystrość na poziomie geniuszu - odezwał się zniekształcony męski głos. Napięłam mięśnie i rozejrzałam się po grocie w poszukiwaniu właściciela głosu. Nikogo nie dostrzegłam. 
- Pokaż się! - zawołałam. 
   I to był błąd.
- Wedle życzenia. Lancer! 
   Bey przeciwnika wystrzelił w moją stronę, jednak w ostatniej chwili zmienił tor lotu i uderzył w sufit, naruszając sklepienie. Większe i mniejsze kamienie zaczęły spadać w dół, wprost na mnie. Mniejszy zranił mnie w skroń, a większy prawie przygniótł, ale w ostatniej chwili odskoczyłam. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Lancer wyparował, nim Valciria go dopadła. Skała wielkości samochodu osobowego leciała prosto na mnie. Gdy była zaledwie dwa metry nade mną Valciria kolejny raz w życiu mnie zaskoczyła; w postaci Bestii znalazła się między mną a skałą. Poczułam jej ból, gdy głaz spadł na nią. Następnie była już tylko ciemność. 
   Przebudziłam się i usiadłam na łóżku, wbijając niewidzący wzrok przed siebie. Nie spałam długo, zresztą, co się dziwić. Już nie jeden raz igrałam ze śmiercią, lecz tym razem ta była zdecydowanie za blisko. Gdyby nie Valca skończyłabym, jako breja. Spojrzałam na szafkę nocną gdzie razem z wyrzutnią leżał bey. Nigdy sobie nie wybaczę, że naraziłam ją na niebezpieczeństwo przez swoją głupotę i zawszoną ciekawość. Bliskie mi osoby cierpiały. Znowu.
   Opadłam na poduszki z cichym jękiem. Zmarszczyłam brwi. Teraz, gdy 2 raz widziałam swoją niedoszłą śmierć coś rzuciło mi się w oczy. Po tym jak Lancer dostał rozkaz ataku a następnie odwrotu - zawahał się. Jakby walczył z samym sobą. Wydawało mi się to, co najmniej dziwne. Z tego, co wiem bey i bleyder zazwyczaj działają razem. Chociaż istnieją wyjątki i może tamte typki się do nich zaliczały. Ponadto - to dziwne wgłębienie w skale. Co tam było, co tam robił bleyder Lancera, czemu mnie to obchodzi?
   Odwróciłam głowę w stronę szafki nocnej.
- Valciria? Śpisz? - spytałam cicho.
   Już nie... - wymamrotała sennie. - O co chodzi? 
- Co ty na to aby odnaleźć Lancera?
   Bestia ciężko westchnęłam.
    Megiiiii. Myślałam, że ten temat mamy już za sobą. Nie widzę potrzeby, aby go szukać, bo nie wiemy, kim jest, jak wygląda, jak się nazywa, nie wiemy NIC. Poza tym sprowadzi to na nas tylko kłopoty.
- Boisz się? - zmarszczyłam brwi.
   Odpowiedziała dopiero po chwili.
 Nie o siebie. O ciebie. Odpuść sobie. A przynajmniej daj sobie spokój do powrotu. Wyspowiadasz się Otori'emu, on powie, że to nic i po sprawie.
- Tyleże z tym bey'em było coś nie tak - wymamrotałam półgębkiem odwracając głowę w stronę okna.
   Wnioskujesz to po 5 sekundach znajomości? - prychnęła. 
- Po prostu to wiem. Znasz mnie, wyczuwam złe rzeczy. W ogóle to jakbym skądś kojarzyła tego bey'a... Jesteś pewna, że nigdy z nim nie walczyły...
   Warknęła, aż zadźwięczało mi w uszach.
    Puść to w niepamięć i idź spać - rozkazała. 
   Niechętnie jej uległam i zwinęłam się w kłębek. Nie mogłam jednak zasnąć. Sprawa tajemniczego bleydera nie dawała mi spokoju a fakt, że go kojarzyłam, ale nie mogłam sobie przypomnieć dodatkowo mnie irytował. Czułam, że niedługo coś się stanie. Coś złego do potęgi. Jak raz chciałabym, aby moja kobieca intuicja bleyderki się pomyliła a ciekawość spłonęła w piekle. Może wtedy Wojna by się nie rozpoczęła. 


1 komentarz: