piątek, 7 lipca 2017

Rozdział 5: ♧ Spowiedzi ♧


   Stałam przed mieszkaniem numer 16 i od paru sekund trzymając palec na dzwonku.
   No dzwoń - warknęła poirytowanym tonem Valciria.
   Drgnęłam i po chwili wahania wreszcie zadzwoniłam.
   Jakby, co to broń mnie - szepnęłam telepatycznie.
  Odczekałam minutę. Nic. Zadzwoniłam kolejny raz.
   Może jej nie ma? 
  Jest szósta rano, prędzej śpi. A ty nie masz kluczy? 
   Wiesz, że Rey zamyka jeszcze na zasuwkę,  więc i tak bym nic nie...
   Moją wypowiedź przerwał mechanizm otwieranych drzwi i odsuwanej zasuwki. W drzwiach stanęła dziewczyna o ciemnych blond włosach, ubrana w koszulę nocną. Ziewnęła i przetarła zaspane oczy. Spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem a ja uśmiechnęłam się niepewnie nie wiedząc czy wiać, czy wchodzić do środka. Po chwili oprzytomniała, wytrzeszczyła oczy, chwyciła mnie za ramię i wciągnęła do mieszkania. Zamknąwszy drzwi potrząsnęła mną.
- Ja-cię-za-bi-je! - krzyknęła. Brakowało jeszcze spoliczkowania mnie przy każdej sylabie. - Czemu się nie odzywałaś!? Odchodziliśmy od zmysłów! Co masz na swoje usprawiedliwienie!?
- Jak... mnie puścisz... to ci wszystko.... opowiem... - wysapałam.
   Błękitnooka puściła mnie zorientowawszy się, że powoli brakuje  mi tlenu. Nim zdążyłam zaczerpnąć powietrza wepchnęła mnie do salonu i posadziła na niebieskiej kanapie. Usiadła na przeciwko i wlepiła we mnie wyczekujące spojrzenie rozbudzona już całkowicie. Działam lepiej niż dwa kubki kawy, co za niespodzianka. Odstawiłam torbę i na spokojnie zaczerpnęłam powietrza, po czym zrelacjonowałam Rey - mojej  przyjaciółce - po krótce wszystko, co się ze mną działo przez te dwa miesiące - dokładnie 51 dni - począwszy od przyjazdu do Komy w ramach "urlopu", po wypadek w jaskini, zasłabnięciu (nadal niewyjaśnione; zielarka mówiła, że to przez chwilowe niedotlenienie), sprzeczki z Hyomą, treningi, dojście do formy i szybką dywersję. Gdy zamilkłam Rey zerwała się z miejsca.
- Kim jest ten gnój tchórzliwy?! - uniosła się, co w jej przypadku było rzadkością. - Jak ja go dorwę!....
   Pokręciłam z wolna głową i ją uspokoiłam.
- Wiem jedynie jak nazywa się dusza jego bey'a - Lancer - co zresztą nie jest pewne.
- Dobre i to - uznała siadając z powrotem z miną jakby zastanawiała się, który sposób śmierci będzie efektywniejszy i bardziej bolesny.
- Nie zamierzam go szukać - ucięłam przeczuwając, co biega jej po głowie.
- Czemu? - zmarszczyła brwi, a ja wzruszyłam ramionami.
- Bo nie widzę takiej potrzeby.
   Mimo że coś mi tu nie gra, dodałam w myślach.
- On chciał cię zabić, Megi! Podmienili cię tam?!
  Ponownie uniosłam ramiona.
- Gdybym była uważniejsza do niczego by nie doszło.
- Tsubasa nie powinien cię tam samej wysyłać - warknęła - zwłaszcza, że wiedział, w jakim jesteś stanie.
- Właśnie, dlatego mnie tam wysłał, na ten "urlop" żebym wyszła z "kryzysu" - zrobiłam dwa razy palcami cudzysłów. Przed wyjazdem do Komy nie czułam się najlepiej. Potrafiłam pół nocy nie przespać, słaniać się jak duch i mieć zawroty i bóle głowy podczas walk. Wszystko jednak ignorowałam i zwalałam na gwałtowną zmianę  pogody i stres. Ponadto mój poziom walki uległ minimalnemu pogorszeniu. W Komie miałam dojść do siebie. Prawie się udało. Prawie, gdyby nie ten zawszony Lancer.
- Nie będę się wściekała na Tsubasę. Nie mógł tego przewidzieć.
   Rey westchnęła cicho.
- Zamierzasz pójść dzisiaj do WBBA? - Zmieniła temat.
   Potaknęłam.
- Zaniosę te papiery, po które mnie wysłał i  będę miała spokój. Skorzystam z tych trzech tygodni wakacji jakie mi zostały. 
- Ja się dziwię że tym tam nie zwariowałaś!
- Uwierz mi - ja też.

~~


   Wczesnym rankiem, zaraz po tym jak na błękitnym niebie pojawiła się złosita tarcza poszłam razem z Rey do siedziby WBBA, mieszczącej się niespełna dwa kilometry od naszego mieszkania. Przed wyjściem szybko się ogarnęłam po kilku godzinnej podróży, założyłam świeże ciuchy i przez chwilę przeżyłam zawał, ponieważ myślałam, że nie wzięłam od Hagane (czyt. Nie zabrałam mu  w trakcie treningu, gdy na chwilę zniknął) dokumentów, które były jednym z powodów mojej wizyty w Komie. Na moje szczęście znalazły się na samym dnie torby.
- Korci mnie, aby do nich zajrzeć... - mruknęłam przyglądając się niebieskiej teczce.
   Rey szturchnęła mnie w ramię i nacisnęła przycisk przy światłach. Zatrzymałyśmy się przed pasami dla pieszych czekając na cud.
- Nawet o tym nie myśl -  oznajmiła śmiertelnie poważnym tonem. - To dokumenty WBBA, ściśle tajne!
- Więc może nie wykrzykuj na całe gardło, że je mamy? - zaproponowałam nie umiejąc skryć uśmiechu. Makimoto zasłoniła usta, gdy zdała sobie sprawę, że nie czekamy same na zielone światło.
   Zaśmiałam się pod nosem.
- Przecież wiesz, że i tak bym tego nie zrobiła, mimo iż zżera mnie ciekawość. Ale jestem oddana i basta! - Wcisnęłam teczkę pod pachę.
   Ruszyłyśmy, gdy na przeciwległym słupie zamrugała zielona sylwetka ludzika. Przeszłyśmy na drugą stronę ulicy i skręciłyśmy w lewo. Kilkaset metrów od nas dostrzegłam górujący nad innymi budynek z wielkim symbolem "WBBA" na dachu.
- Ciekawe czy będą chcieli mnie zabić tak jak ty - Wydęłam usta.
   Rey wzruszyła ramionami.
- Tsubasa to wzór stoicyzmu, ale Madoka, kto ją tam wie.
- Pożyjemy zobaczymy - zawyrokowałam. - Znowu przyjdzie mi relacjonowanie tej durnej historii. Aha, ani słowa o Lancerze i wypadku.
   Makimoto spojrzała na mnie z ukosa.
- Zamierzasz to zataić przed przyjaciółmi? - zdziwiła się.
   Pokręciłam przecząco głową.
- Nie zataić a jedynie oszczędzić im niepotrzebnego stresu. 
Jaaaasne
Obiecaj, że nie powiesz. - Zagrodziłam jej drogę i spojrzałam w błękitne oczy. Mimo iż była ode mnie starsza jedynie o pół  roku przewyższała mnie o jakieś 5 cm.
- Obiecuję - westchnęła - na mały palec.
   Zadowolona potaknęłam głową.
   Po paru minutach jechałyśmy już windą na najwyższe piętro do gabinetu Otori'ego. Rey nie chciała nawet słyszeć żebyśmy pokonały setki stopni, tylko, dlatego że nie lubię jeździć tym środkiem transportu. Z tego też powodu, gdy już zaciągnęła mnie do środka,   gibałam się lekko w przód i w tył nie mogąc ustać w miejscu, w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki. Posłała mi roześmiane spojrzenie.
- Ten trening chyba nie na wiele się zdał, bo nadal zachowujesz się jakbyś miała ADHD - zaśmiała się cicho.
   Przestałam stepować, ale tylko na parę sekund. Od dziecka byłam ruchliwa i pięciu minut nie potrafiłam ustać w jednym miejscu.
- Ale za to wróciłam do formy!
   Prawie, dodałam w myślach.
- W takim razie nie mogę się doczekać starcia ze starą Meg - puściła do mnie oczko.
- Mogę ci obiecać, że się nie zawiedziesz.
   Winda zatrzymała się i wypuściła nas na ni to długi ni krótki korytarz, na którego końcu mieściły się tylko jedne drzwi, otwierane na kartę magnetyczną.
- Normalnie jak z filmu szpiegowskiego - gwizdnęłam cicho, gdy szłyśmy w stronę pancernych wrót.
- A kto dyrektorowi zabroni? - Makimoto rozłożyła na boki ręce. - W sumie fascynujące, że w tak krótkim czasie tak wysoko awansował...
- Zdolny jest, łud szczęścia, albo Ryo chciał się pozbyć, bądź, co bądź, uporczywej roboty - mruknęłam przypatrując się czytnikowi. Po chwili zastanowienia zapukałam dwa razy.
- Może wszystko na raz; od walki z Nemezis minęły trzy lata, więc miał czas.
   Wzdrygnęłam się. Na samo słowo "Nemezis" robiło mi się słabo, a w uszach rozbrzmiewał przerażony dziewczęcy głos. Szybko jednak oprzytomniałam, gdy wrota stanęły przed nami otworem z cichym sykiem. Ledwie przekroczyłam próg a już wylądowałam z powrotem na korytarzu za sprawą małej brunetki. 
   Madoka zawiesiła mi się na szyi na chwilę odcinając płuca od dostępu tlenu. Z jej bełkotu zrozumiałam: Jak dobrze, że żyjesz i nic ci nie jest; czemu się nie odzywałaś; zabiję Tsubasę za to, że cię tam wysłał; cała jesteś? I tak dalej, i tym podobne.
   W końcu chyba zrozumiała, że udusi mnie ze szczęścia, więc wypuściła mnie ze swojego uścisku i wciągnęła do pokoju. Drzwi zamknęły się za mną z cichym syknięciem. Gabinet Otoriego - byłam w nim parę razy. Ściany w kolorze bieli (psychiatryk), parę ozdób i kwiatów; dębowe biurko stało pod panoramicznym oknem rozciągającym się na całą ścianę.
- Przyprowadziłam naszą zgubę - oznajmiła Rey i klepnęła mnie w plecy.
   Promienie słońca, świecące mi prosto w twarz, uniemożliwiły mi w pierwszej chwili dostrzeżenie twarzy wysokiej postaci siedzącej za biurkiem. Dopiero, gdy wstał i zasłonił tarczę słońca rozpoznałam mojego kumpla (z lekkim trudem).
- Ściąłeś włosy! - zakrzyknęłam na powitanie celując w niego palcem.
- Kobiety to jednak wzrokowcy - westchnął z rozbawieniem w głosie. Zatrzymał się metr ode mnie. Zadarłam lekko głowę by spojrzeć mu w twarz. Albo ja się skurczyłam albo on urósł. - Dobrze, że wróciłaś. Nie strasz nas tak więcej.
   Ku mojemu zaskoczeniu przytulił mnie.
- Zachowujecie się jakbym umarła dwa miesiące temu i teraz zmartwychwstała!
- W sumie prawie tak było - odparła Madoka. - Nie mieliśmy z tobą żadnego kontaktu!
- Kto nie miał ten nie miał - Tsubasa wzruszył ramionami i z miną niewiniątka wrócił za biurko.
   Wymieniłam z dziewczynami szybkie i zaskoczone spojrzenia. 
- Ty wiedziałeś! - zawołała Rey wskazując na dyrektora oskarżycielsko palcem, podobnie jak ja przed chwilą.
- Pan Hagane zadzwonił do mnie tylko dwa razy, aby za pierwszym razem powiadomić, że trening Meg się przedłuży, a za drugim by powiedzieć, że dała nogę.
- Czemu mi nic nie powiedziałeś!? - krzyknęła Rey równocześnie z Madoką.
- Nie wydało mi się to konieczne.
- Nie wydawało ci się!?
   Nim dwie rozwścieczone lwice  rzuciły się na przywódcę stada wtrąciłam swoje pięć groszy.
- Mam te dokumenty, o które mnie wysłałeś - rzuciłam Otori'emu teczkę powstrzymując bleyderkę i asystentkę przed rozszarpaniem chłopaka.
  Tsubasa przejrzał pobieżnie dokumenty kiwając głową, po czym schował je do szuflady w biurku zamykanej na klucz. Usiadł na rogu blatu. Tyle zachodu i tylko tyle!?
- Jak tam pobyt w Komie? - zagadnął unosząc brwi.
   Wzruszyłam ramionami siadając na kanapie.
- Nic niezwykłego. - Poczułam na sobie szybkie spojrzenie Rey. - Nie zabiłam Hyomy, nie rozwaliłam Komy, a co do mojego kryzysu... mija.
   Otori zlustrował mnie uważnym spojrzeniem, które udało mi się wytrzymać z uśmiechem przyklejonym do twarzy, po czym skinął głową przyjmując moją półprawdę.
- To dobrze, w takim ra....
- Beybitwa! - zakrzyknęła nagle Makimoto zrywając się z krzesła. - Mamy nierozstrzygniętą walkę a skoro jesteś już w formie to pora to dokończyć!
   Wyszczerzyłam się łobuzersko.
- Zawsze i wszędzie.




Taaaaaa, jakoś nie mam weny na podsumowanie (od kilku rozdziałów ;p) gomen, pardona i takie tam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz