Tłukłam pięścią w drzwi od mieszkania Tsubasy. Wyszłam z domu jak
najciszej, aby nie zbudzić śpiącej jeszcze Rey – w końcu jest 6: 28 – i w te
pędy pognałam do mieszkania Otori'ego. Zdążyłam jedynie przebrać się z piżamy w
pierwsze lepsze, wygniecione ciuchy.
Byłam tak zajęta waleniem w drzwi, że nie
usłyszałam jak ktoś wychodzi z mieszkania obok.
- A o co panienka robi tyle hałasu?
Podskoczyłam w miejscu, co najmniej na
metr i zatrzymałam dłoń na framudze drzwi. Odwróciłam głowę w stronę starszej
kobiety.
- Tsubasa Otori, jest w domu? – zapytałam, nadal ciężko
dysząc.
- Tsubasa... A ten młodzieniec; nie, nie ma go,
kilkanaście minut temu wyszedł do pra...
- Arigato! – krzyknęłam, gdy zbiegałam już po
schodach. Zaletą posiadania starszych sąsiadek jest fakt, że gdy chcesz się
czegoś dowiedzieć możesz czytać z nich niczym z otwartej księgi, popijając
herbatę.
Ale ja nie miałam czasu ani ochoty na
herbatki. Wypadłam z bloku, omal nie wpadając na jakiegoś rowerzystę i pognałam
do siedziby WBBA. Na szczęście nie znajdowała się daleko, więc po trzech
minutach wbiegałam po kolejnych schodach na górę. Mimo że ledwo przybierałam
nogami, nie miałam zamiaru korzystać z windy. Znając moje szczęście pewnie by
się zacięła.
Uh, kolejne drzwi. Bez ceregieli kopnęłam w nie
nogą (no co, dłonie mnie już bolały).
- Tsu, otwieraj! – wysapałam.
Po minucie drzwi ostrożnie uchyliły się z
cichym sykiem, a ja dosłownie wtoczyłam się do gabinetu Otoriego, prawie
wpadając na trzymany przez srebrnowłosego...
- Paralizator? – pisnęłam, cofając się o krok. – Pogięło?
- Gonił cię ktoś? – Tsubasa elegancko zignorował moje pytanie
- Czułeś to samo? Eagel też to wyczuł? – palnęłam od razu na
jednym wdechu.
Tsubasa zmarszczył brwi i potarł zaczerwienione
oczy.
- Ale co...? – Zamaskował dłonią ziewnięcie.
- Mroczna moc.
Napiął się, jak struna.
- Nie, dlaczego pytasz?
Zdębiałam i całkiem zgłupiałam.
- Nie? Nie czułeś takiego mrowienia na karku...?
Powoli pokręcił głową.
- Piłaś coś?
- Nie żartuj sobie ze mnie! – ryknęłam.
- To opowiedz mi, o co ci chodzi - rozłożył ręce i
schował paralizator do szuflady biurka. - Wpadasz do mojego biura "z
buta", bladsza niż zwykle i pytasz się mnie o mroczną moc – przysiadł na biurku. – Więc?
Zaczerpnęłam powietrza i po chwili
wahania wyśpiewałam wszystko w skrócie. W duuużym skrócie.
- Czyli mam rozumieć, że ty i Valciria miałyście nagle
bolesne wspomnienia z mroczną mocą? – odezwał się po minucie ciszy.
Podrapałam się w tył głowy i klapnęłam na
podłodze.
- Nie takie nagłe... Od czasu do czasu mnie
nawiedzają, ale nie istotne! Grunt, że ja i Valciria wyczułyśmy zaburzenie w
równowadze... I może z naszej paczki jest jeszcze Kyoya, jeśli ty...
- Weź pod uwagę, że to może być fałszywa alarm – skorygował spokojnym
tonem jakby mówił o pogodzie.
- Fałszywy alarm!? – poderwałam się z ziemi. – Tsubasa ja wiem,
co mówię! Miałam inną styczność z mroczną mocą niż wy; o wiele silniejszą i...
i...Musimy to sprawdzić! Co jeśli nie jestem jeszcze tak walnięta i to gówno
powraca...
- Megi spokojnie – Otori położył mi dłonie na ramionach,
które szybko strząchnęłam. Odwróciłam się do niego plecami, splatając ręce na
piersiach. – To już cię nie dosięgnie. A nawet, jeśli to dasz
sobie radę. Raz z tym wygrałaś zrobisz to i drugi.
- Miszczu pocieszania z ciebie – mruknęłam i podeszłam
do małego okna. Miasto pogrążone było jeszcze w błogim śnie. Tylko nieliczni
już wstali, aby cieszyć się kolejnym dniem. Ale jak tu się cieszyć, gdy
koszmary powracają? – Łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić…
Biurem nagle
i niespodziewanie wstrząsnęło w posadach.
- Co do jasnej...!?
W drodze do przeszklonego okna, z którego
było widać cały stadion oraz do którego podszedł już Tsubasa, zaliczyłam dwie
efektowne gleby. W końcu przykleiłam nos do szyby.
- Co jest?
- Ktoś się włamał na stadion – mruknął Otori, wyraźnie
znudzonym tonem.
- Komu się chce; przecież Ryuga odszedł. – Chyba nigdy nie
użyję słowa "zginął".
Przez gromadzący się na arenie kurz nie
wiele można było dostrzec. Tsubasa podbiegł do laptopa i szybko przełączył na
obraz z kamer. Znów tylko dym. Ale, gdy opadł na jednej z aren wirował... bey.
Valciria ryknęła wściekle i gdybym jej
nie powstrzymała wydobyłaby się z krążka. Cofnęłam się o parę kroków, widząc na
ekranie tego samego bey’a, który przyczynił się do przedłużenia mojej wizyty w
Komie
- Meg...?
Działałam pod wpływem impulsu. Nie
lubiłam tego, ale czasem nie potrafiłam inaczej. Wybiegłam z gabinetu, nie
zwracając uwagi, co mówi Tsubasa. Po kilkunastu sekundach wpadłam wejściem dla
personelu na stadion. Kurz i pył już opadły całkowicie i na własne oczy mogłam
zobaczyć Lancera.
- Ty...! – W ciągu sekundy załadowałam i
wystrzeliłam Valcirię. Ta nie musząc nawet oczekiwać na rozkaz rzuciła się na
przeciwnika. Lancer uskoczył w bok i uciekł na bezpieczną odległość. Nakazałam
Valce zostać. – Jak śmiesz się tu pokazywać!? – krzyknęłam, w zasadzie
do ściany.
Rozejrzałam się po stadionie. Nigdzie nie
widziałam bleydera – na arenie, na
dachu, na korytarzach.
- Znowu się ukrywasz!? – warknęłam.
- Mój bey reprezentuje moją osobę tyle powinno ci
wystarczyć – odparł ten sam męski głos, co wtedy w jaskini.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Czułam na sobie wzrok Tsubasy z jego gabinetu.
- Czego chcesz? – syknęłam.
Odpowiedź nadeszła po dłuższej chwili.
Ciekawe jak on w ogóle to robił.
- Walki.
Prychnęłam, wsadzając ręce do kieszeni
spodenek.
- I dlatego musiałeś wyważać drzwi do stadionu? Wiesz
ile Tsubasa wydaje na nowe, co tydzień?
Moja uwaga nie zrobiła na nim wrażenia.
Lancer wskoczył na jedną z aren. Znów przebiegłam oczami po stadionie. Musi
sterować nim telepatycznie, ale żeby miał aż taką siłę...?
- Po co? – odparłam pytaniem, po czym zalałam go
całą falą: – O co ci chodzi, czego ode mnie chcesz, czemu chciałeś
mnie zabić? Czym ci zawiniłam!?
- Całą swoją osobą. I tym, że w Komie znalazłaś się w
złym miejscu o niewłaściwym czasie. Czego tam szukałaś?
Koncert życzeń normalnie.
- Niczego. – Rozłożyłam ręce. – Nie wiem nawet, co miałoby
tam rzekomo być. –Przypomniałam sobie wyżłobienie w skale w kształcie
pizzy. Oto mu chodziło?
Zapadło milczenie. Po arenie niósł się jedynie
odgłos wirujących beyi - dźwięk kojący dla ucha, ale w innych okolicznościach.
- Czyli jesteś kolejną marionetką – westchnął
"bey".
Zmarszczyłam brwi.
- Jaką znowu marionetką? Co ty pierdzielisz?!
- Czyli nic nie wiesz, może to nawet i lepiej.
Lancer zawirował szybciej
- Stop, nie walczę póki mi nie wyjaśnisz, o co chodzi!
– zażądałam.
- Marionetką w Wojnie – zaświergotał.
Lancer gwałtownie wyrwał do przodu.
Posłużył się areną jak podjazdem i wzbił się w górę. Valciria stawiła się mu
zawzięty opór i odrzuciła na dwa metry.
- Jaka wojna!? – Poziom wrzenia mojej krwi wzrastał. Nie
cierpiałam nie wiedzieć czegoś, co wiedzieli inni i na dodatek nie chcieli
powiedzieć. To takie nie fair!
- Fajnych masz przyjaciół skoro nawet ci nie
powiedzieli. Ani dyrektorek WBBA, ani Hagane nic ci nie wspomnieli?
Odruchowo spojrzałam w stronę okna. Nie
dostrzegłam Tsubasy, a gdyby nie Valciria Lancer, przedziurawiłby mój brzuch.
To bydle chce mnie zabić!
- O czym? – spytałam siląc się na spokojny ton.
Valciria trzymała przeciwnika na bezpiecznej odległości ode mnie. W
jednym miała rację – czasem musi zacgowaywać się, jak mój anioł stróż. A w
zasadzie smok stróż.
- Ale może jeszcze nie wiesz o swoim przeznaczeniu... – Mówił całkiem od czapy, jakby do siebie.
Raz jedno, raz drugie, normalnie gorzej ode mnie!
- Zawrzyj się! – ryknęłam.
Wysłałam polecenie. Valciria natarła z
całym impetem, wrzucając przeciwnika na arenę. Atakowała, nie przestając ani na
sekundę. Rozprawię się z tym gnojem.
- Pokaż się łaskawie! – Myślałam, że mnie zleje. A stało się
inaczej. Po drugiej stronie areny, na której wirowały bey’e wyrosła dosłownie
spod ziemi postać młodego chłopaka. Długie, szare włosy opadały mu na twarz.
Uniósł powoli głowę. Spojrzałam w błyszczące bursztynowe oczy; na ustach
zakwitł szeroki uśmiech. Drgnęłam i prawie wywróciłam o własne nogi.
- Witaj Megiś – powiedział, a jego ostre zęby
zabłyszczały.
Przez kilka dobrych sekund wypowiadałam
jedynie bezdźwięczne słowa.
Meg! – ryknęła Valciria, dzięki
czemu oprzytomniałam.
Wycelowałam w szarowłosego palcem.
- Jakim-cudem-jeszcze-nie-jesteś-w-psychiatryku!? –
wrzasnęłam cedząc każde słowo.
- O, poznajesz mnie? – pisnął, kręcąc się na boki.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Tak, poznaję cię, Urs – syknęłam.
Chłopak oparł ręce na biodrach i odrzucił
głowę do tyłu, wybuchając cichym chichotem. Spoważniał przenosząc wzrok z
powrotem na mnie.
- Tęskniłem za tobą, Megiś.
Paznokcie wbiły mi się w skórę.
Urs. Mały psychopata ze zrąbanym poczuciem
humoru i dawny „kolega” z Ośrodka. Myślałam, że przepadł razem z nim.
- Zadowolona z naszego ponownego spotkania?
- Nie bardzo, a teraz gadaj, o jaką wojnę ci chodzi?
Masz na myśli mroczną moc i Dark Nebulę z całym jej gównem?
Pokręcił powoli głową.
- Coś więcej. – Jak zwykle przeciągał
samogłoski.
Skoro nie Nebula to, co, do jasnej
nędzy....
- Co? – dalej ciągnęłam go za język. Powoli moja cierpliwość
ulatywała. Zaraz, co ja gadam! Moja cierpliwość dawno siedzi na
Antarktydzie i buduje iglo!
Bleyder od siedmiu boleści westchnął,
przykładając palce do skroni.
- Nie chce mi ci się tego wyjaśniać. Może dowiesz się
od przyjaciół.... Jeśli wyjdziesz z tego starcia żywa, co jest mało prawdopodobne.
– Jego zęby błysnęły, a Lancer przypuścił gwałtowny atak. Buchnął we mnie
podmuch. Udało mi się ustać na nogach bez większego problemu.
- Już zapomniałeś, na co mnie stać, Pryncypale?! – odparłam. Bey'e starły
się na środku areny. Nie należałam do osób, które łatwo odpuszczają, zwłaszcza
takim nadętym bufonom jak Urs!
Szarowłosy zaklaskał, podskakując w
miejscu niczym dziecko.
- Oh, Megiś, już zapomniałem jak świetnie się z tobą
bawiło w Ośrodku! – Lancer znów wyrwał się z ataku i sam go przypuścił.
- A ja wcale tego nie żałuję – mruknęłam, lustrując
jego bey’a wzrokiem. Czemu nie poznałam go tam w jaskini…? Bey. Nie walczył
takim rodzajem, to pamiętam. – Co się stało z Ulric’iem? – zapytałam,
przenosząc na niego wzrok.
Urs wygiął usta w podkówkę.
- Był zbyt słaby… Musiałem go wymienić, aby sprostać
wymaganiom.
- Jakim znowu wymaganiom? Kogo? Ktoś jeszcze przeżył
Czyściec?
Zobaczyłam w jego oczach niebezpieczny
błysk. Na ustach znów wykwitł mu ten wnerwiający uśmiech – niewróżący nic dobrego.
Chciałam szybko go wykończyć, ale przy
okazji musiałam dowiedzieć się, o jaką Wojnę mu chodzi. Coś więcej niż Dark
Nebula? Przecież nic takiego nie istnieje! Chyba.
Lancer i Valciria ganiali się po arenie i
czasami nacierali. Starałam się skupić myśli na nieoczekiwanej walce i co
więcej – wygrać. W Ośrodku Urs był pośrednim graczem, dlatego dziwiłam
się z lekka, jakim cudem stał się tak silny… Chociaż, od naszego ostatniego
spotkania minęło 7 lat, wiele mogło się zmienić.
- Pora z tobą skończyć – mruknęłam. – Może wtedy będziesz
bardziej skłonny do rozmów i wyjaśnisz mi, co się stało po Czyśćcu.
Mój przeciwnik za bardzo się tym nie
przejął. Stał spokojnie w przeciwieństwie do mnie. Myślałam, jakim by to
atakiem zamknąć mu gębę, ale nie na długo, aby można go potem
"przesłuchać". Do głowy przyszedł mi od razu jeden atak zdolny dobrze
wykończyć przeciwnika. Już miałam go wywołać, lecz głos Valcirii w porę mnie
powstrzymał.
- Megi zaczekaj!
Zamknęłam usta.
- Smoczy ruch pokaże zbyt wiele naszych
umiejętności.
Racja. Smoczy Ruch był atakiem, którego
nauczyłam się od nie, kogo innego jak rodzeństwa Kishatu. Przydatny atak,
gdy chce się osłabić przeciwnika. Tak przynajmniej było w moim przypadku.
Smocze Rodzeństwo tym atakiem potrafiło zniszczyć wroga. Cóż
praktyka czyni mistrza.
- Co proponujesz? Jadeitowe Ostrza?
- Nie - odparła, co mnie zdziwiło.
Był to jeden z naszych najsilniejszych ataków, więc czemu mamy go nie
wykorzystać. – Pamiętasz co zawsze działało na Urs...
Działałyśmy zbyt wolno. Lancer
zaatakował pierwszy.
- Lancer! - ryknął Urs. Jego bey nagle zaczął
wirować szybciej i szybciej aż wystrzelił jak z torpedy z uderzył z mocą,
której się nie spodziewałam. Nie lekceważ przeciwnika – upomniał mnie zniekształcony
męski ojca, no trochę za późno. Valcirię wyrzuciło wysoko w górę. Wychaczyłam
doskonały moment na wyprowadzenie specjalnego ataku, ale Urs nie dał mi takiej
szansy – przyłożył palec wskazujący do ust, zawsze tak robił,
gdy zamierzał wywołać specjalny atak. Nic się nie zmienił. – Firdium meditum –
wyszeptał pełnym satysfakcji głosem.
Z trudem utrzymałam równowagę, gdy
uderzył we mnie silny podmuch, o wiele silniejszy od poprzedniego. Z bey'a
przeciwnika wystrzeliła granatowa aura. Powstała z niej postać – wysoki wojownik, odziany w
ciemno niebieski kombinezon z czerwonymi haftami. Brązowe włosy i jeden kręcony
kosmyk falowały jak na wietrze. W dłoni dzierżył długą włócznie z różnymi
spiralnymi zdobieniami, która jarzyła się teraz bordowym światłem.
Urs wybuchnął głośnym śmiechem łapiąc się
za brzuch.
- Zaskoczenie na twojej twarzy jest iście
satysfakcjonujące Megiś! – zawołał.
- Co to za dziwny atak? – wrzasnęłam albo raczej
pisnęłam.
- Firidium to w starożytnym języku śpiew, a meditum –
krew. Czyli śpiew krwi, twojej krwi i twojej bestii!
Jak na zawołanie włócznię otoczyły
czerwone jęzory… krwi? Czerwona posoka skapywała na arenę, tworząc małe kałuże.
- Od kogo go masz? – wysyczałam. – Tak potężnych
Bestii nie dostaje się na gwiazdkę.
- A co jeśli tak? Dostałem go – odparł beztrosko,
oglądając paznokcie.
- Od kogo? – syknęłam, z trudem starając się nie
wybuchnąć.
- Dostałem go… od Mistrza Zabójcy.
Zatoczyłam się do tyłu przyciskając dłoń do
czoła. Zostań mózgu na swoim miejscu i myśl! Mistrz Zabójcy. Zabójca. Ta
Bestia. Te ostrza, które odebrały mi… brata? Czy to możliwe, aby…
- Jesteś z nim w zmowie, wiesz kim on jest!?
- Oj Megiś, trochę więcej cierpliwości… Wszystko okaże
się w swoim czasie. Zabójca jest tylko zastępcą osoby, która przebudziła dawną Bestię.
Myślałaś, że Wybrana Bestia od tak przepadnie a kolejna Wojna nie ruszy? Naiwne
dziecko… Koło ruszyło, nie idzie go już zatrzymać…
Przeniosłam spojrzenie na bleydera. Ten
kpiący uśmiech powoli przełamywał szok.
Straciłam kontakt z rzeczywistością; wściekłość mnie
zaślepiła. Z jakiego powodu, do końca nie wiem.
- Valciria! – ryknęłam łamiącym się głosem, gdy
wreszcie doszłam do siebie. Nie to za dużo, za dużo jak na jedną walkę!
Valciria zaświeciła się szaro-zielonym światłem. Nie daruję temu pryncypałowi. – Ostrza Valcirii!
Wokół mojej Bestii zawirowały cztery
jadeitowe ostrza – niby zwykłe zielone sztylety zakrzywione na końcu i
połączone łańcuchami. Pomknęły w stronę Nazíra a raczej tego, kto przejął jego
ciało. Urs nim sterował, zauważyłam to już w jaskini. Jeśli ktoś go przebudził… Lancer może nie
walczyć z własnej woli.
Nazír nastawił włócznię; ataki starły się
–
bordowa
włócznia i cztery ostrza. Dwa z nich oplotły się wokół broni Lancera, a kolejne
dwa pomknęły wprost na niego. Po arenie przetoczył się huk. A ja poczułam jak
nagle opuszczają mnie wszystkie siły. Od tak, jak na pstryknięcie palcami, gdy
jedno z ostrzy zraniło Lancera. Nie mogąc ustać na nogach w pionowe upadłam na
kolana. Przymrużyłam oczy, starając się dostrzec przebieg walki wśród
strzelających wiązek energii i kopuły, jaka utworzyła się nad areną. Niebo
pociemniało, jakby ktoś zagnał nad stadion czarne obłoki niewróżące nic
dobrego. Atak Valcirii powoli...był odpierany. Nie, nie, nie, nie!
Dźwignęłam się na jedno kolano
- Valciria! – krzyknęłam, przedzierając się przez huk.
Smoczyca łbem stawiała opór wrogowi; pazury ryły ziemię. Nie możemy przegrać,
nie możemy! Dasz radę Valca, dasz radę… – Zniszcz jednego z tych, którzy
odważyli się podnieść rękę na nasze ideały!
I wtedy stało się coś dziwnego. Ciało
Valcirii rozbłysło oślepiającym wręcz światłem, które po kilku sekundach
eksplodowało wraz z ogłuszającym rykiem Valcirii – rykiem pełnym bólu... i niedowierzenia.
Chciałam krzyknąć, ale w płucach zabrakło mi powietrza zupełnie jakbym właśnie
dostała pięścią w brzuch. Znów upadłam, starając się złapać oddech.
Przeszywający ból zaczął rzeźbić cięcia na każdej cząstce mojego ciała, palił
niczym żywy ogień. Przycisnęłam dłoń starając się ignorować ból głowy. Szło
lepiej niż z ignorowaniem tego, co w tej głowie siedziało. Urywki walk...
wszechświat... krew, morze krwi... miecze... włócznie... łuki – wszystko w szkarłatnej
cieczy... postaci dwóch kobiet... dziewczyna ze skrzydłami... czarny smok....
Wszystko mieszało się w bezkształtne, nic nieznaczące cienie, tańczące do
lamentu dzieci, dorosłych, odgłosu walki.
Nie wytrzymałam i krzyknęłam z bólu i
bezradności w niebo, z którego zaczęły sączyć się krople deszczu. Czułam jakby
ktoś właśnie wyrywał cząstkę mnie i stawiał obok. Jak przez mgłę zobaczyłam
Valcirię; a może na arenie faktycznie kłębiły się szare obłoki… Smoczyca wygięła
ciało w pion, rycząc przeraźliwie. Znałam jej położenie tylko, dlatego, że w
miejscu, gdzie zapewne stała w górę wystrzelił szaro-srebrny promień wżynający
się w chmury. Wokół niego, oplatając go tańczyły złote wiązki.
Pojawiła się znowu. Nie wiem czy miałam
zwidy z bólu, czy obok niej lewitowała niemal przezroczysta postać kobiety w
zbroi dzierżącej długi złoty miecz. Przed nimi unosiły się jakieś symbole...
W głowie rozbrzmiał mi czyjś łagodny,
zupełnie nieznany głos... albo tylko mi się zdawało: Proszę, zaopiekuj
się nią. Ona teraz należy do ciebie, chroń ją, tak jak chroniłaś mnie....
Niedane mi było nic więcej dostrzec.
Eksplozja odrzuciła mnie na trybuny. Uderzyłam głową o metalową barierkę i
upadłam na ziemie. Wszystko powoli cichło, Lancer i bleyder zniknęli.
Dostrzegłam jak w ciało Valcirii wchłania się ta kobieta a sama Valciria upada
bez życia na ziemię. Wyciągnęłam rękę w jej stronę, która opadła bezwładnie a
wszystko zalała ciemność. W uszach dźwięczał mi jeszcze ten sam delikatny
kobiecy głos: Zawróć, one sprowadzą na ciebie śmierć.
Oryginalnie, straciłam przytomność.
*stara się nie patrzeć na gif* wziąwszy pod uwagę że mam przed sobą jeszcze 200 kilometrów jazdy a moja choroba lokomocyjna stwierdziła że chyba wreszcie się ode mnie owali, z nudów rozdział dziś ^^" (jest jeszcze jeden podwó ale o nim wolę nie myśleć)
Meg: *ze splecionymi na piersiach rękami tupie niecierpliwie nogą w miejscu* Musiałaś, musiałaś!?
Taaaaak! No wybacz muszę się poznęcać nad tobą i jeszcze bardziej skomplikować sprawę xd
Kel: *spokojnie je frytki* nie że coś ale Urs mi osobiście przypomina takie polączenie Shadowa z Bakugańca i tego Griella czy jak mu tam, tego czerwonowłosego żniwiwraza zabujanego w Sebciu, z Kurosha...
Oo muszę chyba objerzeć kolejne sezony Kurosha! W sumie nie wiem czy to był zamieżony efekt xD
Meg: *ma zamiar coś powiedzieć ale maha na to ręką i zsuwa się w fotelu* Branoc
Too chyba tyle, kończę bo wyjdzie na to że to najdłuższe podsumowanie xd
Kel: uważaj bo zbliżamy się do 15 rozdziału, a w Upadłych po 15 blog... upadł (xP)
Zack: haha
Kel: To ty żyjesz!?
CóSZ, teoretycznie dalej ciągnę jego historię, ale wszystko ląduje w szufladzie... Dobra spadamy.
Papa!
~starająca się nie usnąć Ness~
Yey! Psychol! XD A Grell jest świetny ;) I jeszcze Undertaker.
OdpowiedzUsuńKom taki króciutki będzie.
Lilak: Gdzie ci psychole się mnożą ja się pytam?
W wyobraźni.
Lilka: Chore miejsce. Meg wstawaj, dasz radę.
Jack: Świetnie. Mówiłem, że to ,,Ś" ma jakąś moc. Megiś, Aleś, Liluś, Haniuś, Maryś Tategamiś...
Lilka: Ej to moje było.
Zack! Niech cię wyściskam! Żyję nadzieją, że jeszcze wrócisz!
Kom jak mówiłam krótki i bez składu, a mój kocur znów przygląda się jak piszę. Mówię ci Ness on przychodzi specjalnie dla ciebie XD
Czekamy na next!
XOXOXO
Ps. Lilka: Dlaczego wszędzie jest ciągle tyle krwi?
Usuń*miała iść chować się pod kołdrę, ale stwierdziła że musi odpowiedzieć* zgadzam się, Grell i Undertaker to moi ulubieńcy, plus jeszcze Ciel xD
UsuńMeg: Psychole tak jak głupich nie sieją, sami wschodzą. A krrw to chyba jeden z ulubionych motywów autorek. Dobrze że nie mam do niej awersji czy tam fobii
Kel: *odchrząkuje* Gdy zmarli powstaną, żywi zapełnią trumnyyyyy
Meg&Ja: *mordercze wspomnienie*
Kel: No co? Ja tylko cytuję
*ciężko wzdycha* eh, tia, do Zack' ciagle cos skrobię, mam już prawie 30 rozdziałów (nie bij) ale czy wrócę... Sama nie wiem xd
Kel: ksiazki na prwno nie wydasz wiec chociaż opublikuj to na blogu
Zobaczę! Na razie to muszę jakoś obczaić jak u ciebie nie zawiesić... *maha do kota Kruka* miło mi cie widziec, i mimo ze nie wiem jak wyglądasz to juz cie lubie
zajmuję
OdpowiedzUsuńMiju: A oto przykład tego, że przyszłość lubi atakować
UsuńBeta: Trochę w tym racji
Akana: Co się stało z Valcirią?
Omega: Oj Akana
Ja: Nie no w końcu udało mi się komentarz dodać. Nie pozwolę by historia Meg się skończyła tak szybko
Miju: Jej solidarność dziewczyn grających w beyblade się szykuje ^^
Akana: Czy ty przypadkiem czegoś nie przedawkowałaś?