Następne 4 dni upływały... po prostu spokojnie. Zero koszmarów,
zero wspomnień. Zaczęłam się zastanawiać czy to, co przyśniło mi się w
niedzielę nie było jedynie wybrykiem mojej wyobraźni. Niestety za każdym razem,
gdy tak myślałam przed oczami pojawiały się zamazane twarze. Starałam się z
całych sił o tym nie myśleć; nie roztrząsać, jakim cudem "amnezja"
ustąpiła. Od zawsze zaliczałam się do dziwnych przypadków.
Koniec końców nadszedł dzień, w którym musiałam wybrać się w
miejsce, które zawsze przyprawiało mnie o dreszcze. Na cmentarzyk.
W czwartek, więc, znów przybrałam żałobne barwy, chociaż jak mam
być szczera to przez minione dni chodziłam bardzo podobnie, i nic nie
mówiąc Rey wyszłam przed 8 z domu.
Skierowałam się na najbliższy przystanek autobusowy, po drodze
wstępując do kwiaciarni - jedynej otwartej o tak wczesnej porze oraz jedynej w
okolicy, w której mogłam dostać to, czego potrzebowałam.
Autobus jak zwykle kazał na siebie czekać prawie 20 minut.
Schroniłam się przed uporczywą mżawką pod blaszanym daszkiem. Ostatnie dni
ciągle były pochmurne, od czasu do czasu popadał lekki deszczyk. Jak dla mnie
spoko, bo przynajmniej miałam wymówkę, by nie wychodzić z domu.
Wreszcie po tych 20 minutach na przystanek zatoczył się
rozklekotany autobus. Z lekką obawą wsiadłam do środka i kupiłam bilet.
Zastanawiałam się, kiedy ten gruchot się rozpadnie... Pierwsze trzy przystanki
przejechałam na stojąco, bo nie znalazłam żadnego wolnego miejsca - nie dość,
że stary rzęch to jeszcze zatłoczony po brzegi. Dziwne, że ludzie jeszcze nie
siedzą na dachu. Gdy już usadziłam tyłek, po jednym przystanku znów wstałam,
aby ustąpić miejsca starszej pani. Nie byłam jedyną nastolatką w autobusie, ale
inni moi rówieśnicy udawali, że nie widzą kobiety o kulach. Eh, co się dzieje z
tym światem? Co się dzieje ze mną....
Dopiero w połowie drogi usiadłam na stałe na samym końcu busa. Tym
razem wzięłam słuchawki. Słowa piosenki Stria "Alive" zakłócały
głuchy warkot silnika. Oparłam brodę na dłoni i zapatrzyłam się w przemijający
za brudnym oknem krajobraz - puste jeszcze chodniki, natomiast lekko zatłoczone
ulice; rządy budynków, sklepów, liczne alejki i zaułki... Skupiłam wzrok na
szybie. Zobaczyłam w niej swoje odbicie. 17-letnia dziewczyna, ubrana cała na
czarno z bladą twarzą i lekkimi pućkami. Normalnie jak wampir! Tylko oczy nie
pasowały do całości. Intensywnie fioletowe... Rey powtarzała, że są cudne,
pikne i w ogóle, i w szczególe... Lecz ja ich nie-cier-pia-łam. Czemu to
akurat ja, tylko ja, musiałam odziedziczyć oczy po ojcu? Dlaczego nie wdałam
się w matkę, tak jak Akan, tylko w ojca, ojca, którego potrafiło nie być w domu
kilka miesięcy.
Pamiętasz - odezwała się Valciria. Zabrałam ją ze
sobą i teraz siedziała w torbie.
Co niby?
To, że twojego ojca potrafiło nie być kilka miesięcy -
wyjaśniła.
Zmarszczyłam brwi. Faktycznie. Pamiętam jak ojciec wyjeżdżał
wieczorem, ja ryczałam jak bóbr, błagałam żeby tego nie robił, a on zapewniał,
że wróci tylko musi... Właśnie, co musi? Przycisnęłam palce do skroni. Myśl,
Meg, myśl!
Autobusem szarpnęło, gdy jakiemuś gówniarzowi przypomniało się, że
tutaj wysiada. Omal nie walnęłam czołem w siedzenie. Syknęłam pod nosem i
podniosłam z podłogi różę, którą upuściłam. Otrzepałam delikatnie jej białe
płatki z kurzu i brudu. Dołączyłam ją do drugiej, takiej samej, trzymanej za
końcówkę łodygi. Przekrzywiłam lekko głowę. Kwiaciarnia u Dorothei, jako jedyna
sprzedawała białe róże. Starsza kobieta zakupiła je specjalnie dla mnie, na tą
okoliczność. Chyba stanę się jej stałą klientką, kupującą zawsze dwie białe
róże.
Zamyślona, nawet nie zauważyłam, kiedy autobus zaczął zbliżać się
do pętli, a w środku, nie licząc mnie i kierowcy, została jakaś para
zakochanych, jeden bezdomny drzemiący oparty o szybę i jakiś chłopak, co jakiś
czas zerkający w moją stronę. Zboczeniec.
Westchnęłam i zamknęłam oczy. Co okazało się błędem.
Ciemność, jaka zapanowała przerwał wpierw błysk czerwonej stali, później ludzki
krzyk; trysnęła krew zamazując tym samym makabryczny obraz. Pojawiły się
niebieskie światełka pnące się ku bordowemu niebu, usłyszałam swój własny
krzyk. Autobusem znów szarpnęło. Otworzyłam oczy. Serce wskoczyło mi na szybszy
obrót. Jeszcze, czego zawszona wyobraźnio.
Przycisnęłam guzik; autobus wypuścił mnie na brukowy chodnik. Tuż
za mną wyskoczył chłopak, a z przedniego wyjścia zakochani. Poszli w swoją
stronę, autobus zgasił silnik. Sama ruszyłam w prawo gdzie majaczył czarny płot
z dużą żelazną bramą. Jakie było moje zaskoczenie, gdy pod nią zobaczyłam Rey,
ubraną wyjątkowo w ciemne barwy. Stanęłam jak wryta dwa metry od niej.
- Co.ty.tutaj.robisz? - zapytałam zaskoczona.
Podeszła do mnie i pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Nie chciałam żebyś pierwszy raz szła tu sama.
- Byłam już parę razy na cmentarzu - burknęłam. Ale nie odważyłam się podejść
do grobu brata - dodałam w myślach. Westchnęłam i tym razem powiedziałam na
głos: - Skoro już tu się tłukłaś, nie wiem, po co, to idziemy?
- Czyli mogę iść z tobą?
Wzruszyłam ramionami, wymijając ją.
- Nawet gdybym powiedziała, że nie ty i tak byś poszła.
Mogłam się założyć, że się uśmiecha. Podbiegła by się ze mną
zrównać. Nie powiedziałam tego, ale poczułam się lepiej mając świadomość, że
ktoś mi towarzyszy. Przecisnęłyśmy się przez uchyloną bramę i weszłyśmy do
środka. Cmentarz jak cmentarz - miejsce ponure, niezbyt przyjemne,
przywracający mnie o dreszcze. Zwłaszcza, gdy wiedziałam, że pod rozłożystym
dębem spoczywa ciało mojego brata… A przynajmniej jego grób.
Deszcz łaskawie się zlitował i przestał padać. Szłyśmy
brukową ścieżką mijając kolejne nagrobki i posągi w kształcie aniołów lub
krzyży. Poczułam dreszcze na karku. Za każdym minionym grobem czułam odór
śmierci i, trzymajcie mnie, zdawało mi się, że słyszę ciche głosy wypowiadające
imiona zmarłych. Britz Alalgetr. Izuko Fukimi. Ana Farakana. Sea Minuro...
Potrząsnęłam głową oddychając głęboko. Spokojnie Meg, to tylko
twoja wybujała wyobraźnia...
Kilkadziesiąt metrów od nas zobaczyłam stuletni, rozłożysty
dąb. Jego gałęzie opadały na grób położony lekko na
uboczu. Zatrzymał się 3 metry od kamiennych płyt. Zacisnęłam usta w
wąską linię i po chwili wahania podeszłam do płyty nagrobnej. Nie musiałam
odczytywać, aby wiedzieć, co jest na niej wyryte.
Akan Nakane
Żył lat: 19
Zginął śmiercią tragiczną
Czym prędzej uklękłam przed grobem, by się nie przewrócić. W głowie mi się
zakręciło, w uszach szumiało, serce przyspieszyło. Jak już mówiłam kilka
razy przyszłam na cmentarz, ale ani razu nie podeszłam do grobu Akana, widziałam go tylko z daleko. A teraz, gdy prawie dotykałam kolanami ciemnej
marmurowej płyty zebrało mi się na płacz. Powstrzymałam się jednak szybko
mrugając. Aki na pewno by nie chciał bym wylewała za niego łzy. To nie było w
jego stylu.
Drżącymi rękami strąciłam liście z mokrej płyty i ułożyłam na niej
skrzyżowane ze sobą róże.
- Mogę się o coś spytać? – odezwała się Rey pierwszy raz od momentu, gdy
przekroczyłyśmy bramę.
- Już to zrobiłaś - uśmiechnęłam się nie wesoło, siadając na piętach. Nie
przeszkadzało mi, że woda wsiąka mi w leginsy.
- Uh, no tak.... Czemu akurat dwie róże?
Odpowiedziałam po kilku sekundach, nie odrywając wzroku od wyrytego
imienia brata.
- Dwie róże, dwie śmierci. Dla mnie Akan zmarł dwa razy. Po raz pierwszy w
zagładzie Kagutsu. Drugi raz - rok po bitwie z Nemezis...
- Kagutsu... - mruknęła jakby do siebie. - To ta historia, w której cała wioska
została zrównana z ziemią a mieszkańcy zginęli. Wszyscy.
- No nie tacy wszyscy - sapnęłam. - Ocalała tylko mała dziewczynka; natomiast
cała jej rodzina zginęła. Kilka lat później dowiedziała się, że jednak
jej brat żyje. Ale tak, prócz nich wszyscy inni zginęli. - Moje słowa ociekały
wręcz goryczą i... żalem. - Chociaż w sumie to teraz znowu tylko ona żyje.
Rey zorientowała się, że ta "dziewczynka" to moja osoba.
- Czemu dopiero po 4 latach dowiedziałaś się, że Akan jednak nie zginął tamtego
dnia?
Przeniosłam wzrok na swoją torbę gdzie siedziała Valciria.
- Ośrodek. Czyściec - powiedziałam słabym głosem. - Nowe życie, utrata dawnych
wspomnień...
- Nie, już nie mów; przepraszam, idiotycznie spytałam. Jednak... nigdy nie
mówiłaś, co się tam naprawdę stało, co ci zrobili...
Drgnęłam, albo od jej pytania, albo od zimna przeszywającego mi
nogi. Podniosłam się z klęczek. Otrzepałam kolana i poprawiłam torebkę.
- Nic istotnego.
- Nic? A utrata wspomnień...
- To, co jest przeszłością przeszłością pozostanie - wtrąciłam spokojnym
głosem. - Wiesz, że czasami jesteś wścibska do granic możliwości? -
Odwróciłam się twarzą do niej.
Jej policzki przybrały różowy odcień odcinający się na lekko
oliwkowej cerze. Podrapała się po karku.
- Chyba tak reaguję na... niezbyt miłe okoliczności.
Lub po prostu, gdy się o ciebie martwię - wyczytałam z oczu
niewypowiedziane słowa.
- W takim razie wracajmy, bo zaczniesz paplać bzdury - rzuciłam na odchodne
i spojrzałam ostatni raz na grób brata. Musnęłam palcami białe płatki, na
których zaperliły się małe kropelki.
Przepraszam - szepnęłam bezgłośnie.
-
Tęsknisz za nimi? - Nie wiedziałam czy to pytanie czy stwierdzenie. Zerknęłam
przez ramię na Makimoto kiedy szłyśmy z powrotem ku bramie. Oczy miała szkliste. Od kąd ją znam była bardzo
emocjonalna. - Przepraszam głupie pytanie! Jasne, że za nimi tęsknisz, w końcu
to twoja jedyna rodzina.
- Najbardziej tęsknię za uśmiechem ojca - odezwałam się znów po paru sekundach.
Rey drgnęła.
- Słucham?
- Tęsknię za twarzą ojca i jego uśmiechem – wyjaśniłam patrząc przed siebie. -
Nie widywałam go często, lecz gdy jeśli tak to u niego gościł uśmiech, najpiękniejszy, jaki
mogłam sobie wyobrazić. Nadrabiał tym całe miesiące swojej nieobecności a ja
nie potrafiłam się wtedy na niego gniewać. On sam prawie nigdy się nie złościł,
chyba, że już mocno przegięliśmy z Akim. Nie potrafił jednak długo trzymać
urazy; za zwyczaj po 2/3 dniach mu przechodziło. – Zamilkłam i stanęłam,
gdy nagle zdałam sobie sprawę, że to wszystko pamiętam jakby zdarzyło się wczoraj.
Rey bez słowa tez stanęła. Paplałam dalej: - Dzięki niemu jestem tym, kim
jestem... I wściekam się, że nie mogłam nawet się z nim pożegnać, gdy
odchodził! – Zacisnęłam dłonie w pięści, aby opanować ich drżenie. -
Odziedziczyłam po nim to, że nie umiem przejść obojętnie obok ludzkiego
cierpienia... To pamiętam. Tato zawsze pomagał sąsiadom, nigdy nie
odmawiał… Jako małe dziecko był moim ideałem… Po jego śmierci to Aki nim
się stał a gdy ten z kolei zmarł... teraz ja nim jestem. Sama stałam się swoim
ideałem... Czy to dziwne?
Zapadła cisza. Jedynie lekki wiatr szeleścił koronami zmarniałych
krzaków.
- Ani trochę. - Rey objęła mnie ramieniem. - Wiesz, co? Podziwiam
cię - przyznała Makimoto. Spojrzałam na nią zdziwiona szklistymi oczami.
- Mimo tego, co przeżyłaś jesteś radosna i jeszcze starasz się pomóc
innym. Jednak uważam tak samo jak Valciria, że nie możesz stawiać życia
innych ponad swoje. Pomoc - okey, ale dbaj o siebie.
Uśmiechnęłam się nie wesoło. Ta sama gadka...
- Tego już niestety nie zmienię. Jestem taka i muszę się z tym pogodzić. –
Rozluźniłam dłonie. Wbiłam wzrok w czyjś nagrobek. - Może kiedyś się
zmienię... Gdy dorwę w swoje łapy tego, kto odebrał mi ostatni
ideał.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na oddalony grób, po którym spływały
łzy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w ten deszczowy dzień nie byłyśmy same na
cmentarzu.
Nie wiem co jest ze mną nie tak, ale każdy mój drugi blog to nie wypał xP
Kel: Może dlatego że porównujesz do bloga o mnie?
Albo po prostu... jestem dziwna xd
Ok, nie wiem co tu jeszcze napisać, więc...
Papa
~Vanessa~
"Ostatnie dni ciągle były pochmurne, od czasu do czasu popadał lekki deszczyk. Jak dla mnie spoko, bo przynajmniej miałam wymówkę, by nie wychodzić z domu."
OdpowiedzUsuńTypowa ja xD Dlatego ubolewam nad tymi dniami upału.
Jess: Chociaż jutro Vidnavka
Jedyny plus xD
"Starałam się z całych sił o tym nie myśleć; nie roztrząsać, jakim cudem "amnezja" ustąpiła. Od zawsze zaliczałam się do dziwnych przypadków."
Jess: ja na twoim miejscu bym się cieszyła, że akurat tak zniknęła
Jenn: Taa *morduje Autorkę z wzrokiem*
Zażalenia i skargi do weny!
"jakiś chłopak, co jakiś czas zerkający w moją stronę. Zboczeniec."
Jenn: Meg, już bez takiej przesady xD Chyba że gapił się na biust, ale mężczyźni to niewyżyte bestie
Kyoya: Coś sugerujesz?
Jenn: O, twój móżdżek się ocknął
Kyoya: W przeciwieństwie do twojego
"Odziedziczyłam po nim to, że nie umiem przejść obojętnie obok ludzkiego cierpienia..."
Oj tak Rei ciesz się, że Megi taka jest, bo ta panna *prezentuje Jenny* ma ma wyjebane na innych
Jenn: *gra na konsoli z pocky w buzi* No i? Co mnie inni?
Spokojnie bezuczuciowcu >.>
Aki: Poza tym czemu tylko zawsze Jenn-san?
No tak jeszcze ty
Aki: To też, ale Phantom? To coś ma uczucia dla innych, obcych?
...Kuźwa, zagięłaś mnie
Aki: ;3 *przybija piątkę z Jenn*
Jenn: Ośrodek? Jak to przyjemnie brzmi *ironiczny ton*
Tak rodzinnie xd
Jenn: Stanowczo. Daje takim wręcz ognistym ciepłem x)
Izumi: Czarny humor pełną gębą
"Nie byłam jedyną nastolatką w autobusie, ale inni moi rówieśnicy udawali, że nie widzą kobiety o kulach. Eh, co się dzieje z tym światem?"
Typowe jak u mych córek
Aki: i chuj ;x
Jess: Po kimś to mamy xD
Po ojcu!
Jenn: Mamy jakiegoś? O.o
Etto...
Czekamy na kolejnego i ja ci tylko tak delikatnie przypomnę, że ciągle mam moją wygiętą łyżkę oraz kolekcję tasaków ^^
Odmeldowujemy się!
O właśnie, wszlekie skargi, petycje, oskarżenia i inne bzdety do Weny! xD
UsuńMeg: Teraz będziesz się tym broniła? ~.~
Tak! xp
Jess: Po kimś to mamy xD
Po ojcu!
Jenn: Mamy jakiegoś? O.o
Etto...
Kel&Meg: *równocześnie spoglądają na Vanesse*
Eeeee.... Angel, jaką bajeczkę im sprzedajemy? xD
Czekamy na kolejnego i ja ci tylko tak delikatnie przypomnę, że ciągle mam moją wygiętą łyżkę oraz kolekcję tasaków ^^
Meg: Przypominaj, przypominaj w dalszym ciągu
Mnie bardziej przeraża wygięta łyżeczka xD To jest normalnie już historia z nią związana xD w sumie nawet nie pamiętam jak to się zaczęło... Dobra, next powinien być syzbko (skoro ktoś to czyta) a teraz w tępie pendolino lecę zebrać ciuchy z dworu! *zostaje po niej obłoczek kurzu*
Kel: Ktoś tu przed chwilą umierał
Meg: I było mu nie dobrze
Rey: I nadal pewnie tak jest, ale uwija się ażeby uniknąć spotkania z tym kolegą debilem jeśli przylezie
Kel: *pożycza od Angel tasak* A niech spróbuje....
Lilka:*zamyśliła się i to dziwnie poważnie wygląda*
OdpowiedzUsuńJack:Nie rób tak bo ci zostanie.
Lilka: :P
Jack:Nie pokazuj języka bo ci Kruk wydziobie.
Ja: Ha, ha.
Jack: Własnie co się dzieje z ty światem? Chłopak na nią zerka, kto wie może jest nieśmiały, a ona wyzywa go na miejscu od zboczeńców. Nie ładnie. Jeśli będziesz miała takie podejście do facetów jak Czarna to nie znajdziesz żadnego.
Lilka:-_-
Jack: Albo się zauroczysz, a potem nie będziesz chciała/potrafiła walczyć.
Lilka: Urwał ci ktoś kiedyś łeb?
Jack: Właśnie o tym mówię.
Lilka: Jesteś beznadziejny*wręcza Meg siatkę z zakupami*Oto zestaw kryzysowy Liliany Fox. Masz tu Nuttelę, żelki, czekoladę, mleko czekoladowe, Monte i pianki. Ja maczam pianki w Monte ale jeśli ty nie chcesz to wiesz...Poza tym łapać mendę co podgląda ludzi na cmentarzu! Cmentarz to miejsce dla zmarłych, ich bliskich i wampirów noworodków!
Ja:Właśnie skończyłam czytać Akademię i jestem w połowię Kronik Bane'a. I niestety jest tam Camill-_- ale jest też Tessa, Ragnor Fel, Catarina Los i wiele moich ulubieńców! No i Raphael!^^
Jack: Yey-_-
Lilka:*stwierdziła, że po uprzykrza Jackowi życia. Tak więc splata dłonie za plecami, pochyla się odrobinę do przodu i z niewinnością małej dziewczynki zaczyna przedstawienie* Raphael Santiago, wampir i w dodatku chłopiec jest n-a-dz-w-y-cz-a-j-n-y :)
Jack:*pokerface ale dostaje ciśnienie dwieście*
Lilka:*wybucha śmiechem i zasłanie usta dłonią po czym obraca się na pięcie*
Jack: Lecz się-_-
Ja: Raphael :)
Jack: Zmieniam zdanie leczcie się obie.
Pozdrawiam, życzymy weny bo jestem pewna, że opowiadanie jest dobre i rozkręci się z kolejnymi rozdziałami także nie marudź mi tam!
XOXOXO
Jack: Za rozdział byś się wzięła.
Ja: To skomplikowane.
Lilka: Skomplikowana to jestem ja. Rozdział kończ.
Ja: Męczydusze.
Lilka: Chyba Jack. Ja tu jestem potępiona.
Ja: Tak, tak.
Jack: Własnie co się dzieje z ty światem? Chłopak na nią zerka, kto wie może jest nieśmiały, a ona wyzywa go na miejscu od zboczeńców. Nie ładnie. Jeśli będziesz miała takie podejście do facetów jak Czarna to nie znajdziesz żadnego.
OdpowiedzUsuńMeg: Jackuś ale właśnie o to chodzi! xD ja nie chcę sobie nikogo znaleźć ;P
Kelly: DO jasnej ciasnej to nie fair! Ja bd musiałą się męczyć a ona nie!? Mamoooooo!
Mówiłam że jeszcze nie wiem co zrobić z miłością Megi xp mam czaaas
Meg: *bierze siatkę od Lilki* Arigatooo! Kelly mamy żarcie!
Kel: Zwycięstwo!
Taaak, bo do sklepu mamy daleeeeko -.- Te, ja też lubię Raphaela! xD ale nawet nie wiem czemu xp
Meg: Kobieeeety *wcina nutelle*
Dzięki za miłe słówka i za wenę i za wszysto, paaaaaaaaa! *na jednym wdechu*
Meg&Kel: XOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXOXO