Przez kilka dobrych godzin błąkałam się
bez konkretnego celu po mieście. Deszcz się nade mną ulitował i po ulwie
pozostały tylko duże kałuże. Włócząc nogami po chodniku, zatrzymałam się i
nachyliłam nad jedną z nich. Moje zmordowane oblicze zafalowało w tafli brudnej
wody, gdy kopnęłam w nie butem. Miałam wrażenie, że jest to twarz zupełnie
innej osoby, która musi zmierzyć się z głupim fatum. Przeklęte życie.
Objęłam się
ramionami i dygocząc z zimna ruszyłam dalej przed siebie.
Może już wracaj? – zaproponowała cicho Valciria, odzywając się
pierwszy raz od opuszczenia WBBA.
– Po co? – prychnęłam ze wzorkiem wbitym w chodnik. Ludzie nie
byli tacy głupi i nadal chowali się w domach po nagłej burzy w środku lata,
więc mogłam spokojnie gadać do siebie.
Nabawisz się zapalenia płuc.
Zbyłam to wzruszeniem ramionami.
– Umrę
i ominę tą głupią wojnę.
Smoczyca podsumowała moje pesymistyczne myśli głośnym westchnięciem, ale nie
skomentowała. Zdążyła się już przyzwyczaić.
Objęłam się mocniej rękami i wypuściłam z ust obłoczek pary. Czemu moje
życie odkąd skończyłam 7 lat musi być tak skomplikowane? Czy chociaż jeden
rok spokoju dla Tego na górze to za wiele? Jeden rok, dwanaście miesięcy,
trzysta ileś tam dni spokoju, bez żadnych arcywrogów i wojen. Czy to zbyt
dużo?!
Gdy przeszedł mnie kolejny dreszcz stwierdziłam, że jednak udam się w
stronę mieszkania. Towarzyszyło mi kapanie wody z rynien; ulice były wymarłe
jakby szykowały się do wojny.
♧~♧
Przekręciłam kluczyk w drzwiach i najciszej jak się dało wślizgnęłam się do
przedpokoju. Zamknęłam drzwi na zasuwkę i ściągnęłam chlupoczące buty,
wstawiając je pod grzejnik. W mieszkaniu panowała cisza i półmrok. Włócząc
nogami skierowałam się do pokoju, gdy z salonu dobiegł zatroskany głos
Makimoto.
– Megi!
– Poczułam jak obejmuje mnie ramionami od tyły. Nie zareagowałam; wbiłam
wzrok w swoje przemoczone skarpetki. – Gdzie byłaś, martwiłam się!
– Tu
i tam – wymamrotałam niedbałym tonem.
Puściła mnie i stanęła przede mną. Obrzuciła szybkim spojrzeniem.
– Dobrze
się czujesz? – zapytała, ale zaraz walnęła się w
czoło. – Głupie pytanie.
Wysiliłam się na coś, co miało robić za uśmiech.
– Daj
mi po prostu czas – powiedziałam. – Muszę to sobie
wszystko... poukładać.
Jej
twarz lekko się rozpromieniła.
– Wracasz do nas, to dobrze. Zrobię ci herbaty, a ty idź się
przebierz, bo się rozchorujesz. – Poklepała mnie po plecach i
zniknęła w kuchni.
Weszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i osunęłam się po nich na ziemię.
Nie czułam wcale zimna. Jedyne, co zakrzątało mój umysł to Wojna o święty Dysk
i fakt, że mam brać w niej udział. Co ja jakiś żołnierz?! W ogóle to, kto mnie
do tego zmusi?! Upartej kobiety nawet stado koni nie ruszy (pozdro dla Zuzy).
Dopiero teraz dostrzegłam na łóżku czarną teczkę. Podpełzłam tam. Teczka od
Hagane. Poznałam po symbolu WBBA. Ta sama, którą przywlokłam z Komy.
Pociągnęłam dwa razy nosem i wdrapałam się na łóżko. Co ta teczka tutaj robi?
Teleportowała się?
Rozległo się pukanie do drzwi. Rey zajrzała do środka z kubkiem parującej
herbaty. Na palcach podeszła do biurka i postawiła na nim kubek. Zauważyła, że
trzymam w zmarzniętych dłoniach teczkę.
– Ryo
kazał ci przekazać, abyś to przeczytała, cokolwiek jest w środku.
Pokiwałam głową, oglądając teczkę ze wszystkich stron. Nie zauważyłam, kiedy
wyszła. Zastanawiałam się, co jest w środku...
Otworzyłam.
Powitała mnie sterta papierów. Papierów dotyczących Wojny, a czegóż by
innego. Jak to wydedukowałam? Po wielkim na pół strony nagłówku "WOJNA O
ŚWIĘTY DYSK, DYSK VELVEDERU". Czyli jechałam do Komy po te papiery? Ale to
by znaczyło, że oni już wcześniej wiedzieli... podejrzewali i znowu nic mi nie
powiedzieli. Jak zwykle, Meg dowiaduje się ostatnia!
Cisnęłam teczkę w kąt. Papiery rozsypały się po podłodze. Przyciągnęłam kolana
do siebie i objęłam je ramionami. Oparłam o nie czoło. Nie wezmę udziału w tej
wojnie, e-e.
Megi... – Głos Valcirii był dziwnie drżący.
– Hm?
Nie chciałam ci tego mówić, nie teraz... ale coś się ze mną dzieje.
Wyprostowała się gwałtownie, aż włosy podskoczyły, a jeden kosmyk spadł na
nos.
– Menopauza?
Bądź poważna!
– Wybacz.
Wiesz, że jak jestem zdenerwowana to mam dziwne poczucie humoru. – Strząchnęłam włos z nosa. – Więc?
Smoczyca westchnęła.
Chodzi o walkę z Ursem. A raczej to, co stało się po niej.
– Transformacja?
Co w tym dziwnego?
Chodzi o to, że... od tamtej pory czuję się jakoś.... inaczej.
– Inaczej,
czyli? – Moja noga samoistnie zaczęła podskakiwać w miejscu, znak, że
mocno się denerwuję.
Coś się we mnie zmieniło, i nie mam tu na myśli wyglądu zewnętrznego. To
coś w środku. Czuję się... jakbym wypiła 10 litrów, tych, jakich tam... red
bulli. Czuję też... jakby coś we mnie siedziało.
Wytrzeszczyłam oczy, przypominając sobie urywek piosenki "Scared"
Three Days Grace, tak tematycznie.
– Valciria, błagam nie strasz mnie. Nie mów, że po walce z Pryncypałem coś cię opętało!
Nie, to nie opętanie. Zresztą, wiesz, że w naszym przypadku to mało
prawdopodobne. – Uśmiechnęłam się kwaśno, ani trochę
radośnie. - Może niepotrzebnie ci to mówiłam... ale widziałaś to, co
ja, prawda? Różne fragmenty?
– Krew,
martwi ludzie, lamenty, krzyki, śmierć, czyli to, co towarzyszy nam od
zawsze.
"Ona teraz należy do ciebie". Słyszałaś.
– Ona...
Jaka znowu ona!? – opadłam na poduszki i zakryłam jedną z nich
twarz. – Bożeeee, co się dzieje!?
Ta kobieta ze skrzydłami... ja ją skądś kojarzę
– Jak
mam być szczera to ja też. Ośrodek?
Wątpię.
–
Nebula?
Też
raczej nie.
Westchnęłam głośno. Kątem oka spojrzałam na papiery.
– Myślisz,
że czegoś się z tego dowiemy?
Może warto spróbować?
Sturlałam się z łóżka i podpełzałam do papierów. Raz kozie śmierć, najwyżej
koza umrze.
Chwilę zajęło mi znalezienie względnego początku, ale się udało.
Wdrapałam się z powrotem na pościel z plikiem dokumentów w jednej ręce i z
kubkiem herbaty w drugiej.
I
tak do kolacji nie wyszłam z pokoju.
Wbrew pierwszemu sceptycznemu podejściu, nie będę ukrywać, lektura mnie
pochłonęła. Jedna część mnie pogodziła się z faktem, że moja obecność w Wojnie
jest obowiązkowa, chyba, że przedwcześnie chcę zacząć wąchać kwiatki od spodu.
Co skłoniło tę część do takiej decyzji? Chyba fakt, że historia mojej rodziny
od lat jest powiązana z Wojną, gdzie przeplata się Mistrz niejakiego Zabójcy, gostka,
który wysłał mojego brata na tamten świat.
Natomiast druga strona zapierała się rękami i nogami od przystąpienia do tej
chorej akcji. Głównym powodem, jaki mnie odstraszał była eliminacja
konkurencji, co w spokoju można podciągnąć pod morderstwo. W sumie nie
wiedziałam dokładnie jak to ma wyglądać... ale już teraz miałam gęsią
skórkę.
Reasumując – nie podjęłam ostatecznej decyzji. Mam
jeszcze czas, tak mi się przynajmniej zdawało. Chociaż, coraz bardziej zgadzałam
się z pierwszą stroną.
Tak, więc chcąc zdobyć więcej informacji i podjąć tą ostateczną decyzję
ślęczałam kilka godzin nad stertą papierów. Zaczęłam od
początku, czyli od tego, czym w ogóle jest ta zasrana Wojna. Zapiski głosiły,
że pierwsza miła miejsce jakieś 500-700 lat. Wszystko, co wiadomo na jej temat
to niepotwierdzone hipotezy. No tak, w końcu wszyscy naoczni świadkowie nie
żyją, a ich kości dawno zamieniły się w popiół, który rozwiał wiatr czasu. W
dużym streszczeniu – Wojna o Dysk nie różniła się wiele od aktualnych konfliktów
zbrojnych, nie biorąc pod uwagę, że w tamtej "broń" stanowiły czasem
wielkie jak dom Bestie. Nadal trudno było mi sobie wyobrazić jak smok pokroju
Valcirii hasał sobie po lesie... No cóż, dinozaury podobno też istniały.
Pochyliłam się właśnie nad kartką, która dotyczyła głównych
(prawdopodobnych) uczestników. Jak wspomniał Ryo, było ich 8 (ciekawe skąd oni
mieli dojścia, żeby wiedzieć, chociaż taki ogólnik...). Kontrolowali je ludzie
podobni do współczesnych bleyderów, a walka też przypominała beybitwą. OK, na
razie ogarniam...
Osiem
Bestii, Ośmioro Wybranych. Zmarszczyłam brwi, odczytując półgłosem listę, na
jaką właśnie natrafiłam.
Pierwszy Mistrz – Szermierz
Drugi Mistrz – Strzelec
Trzeci Mistrz – Rycerz
Czwarty Mistrz – Zabójca (serce powoli zwalnia... pik, pik, pik...)
Piąty Mistrz – Demon
Szósty Mistrz – Anioł
Siódmy Mistrz – Lancer (pik... pik...)
Ósmy Mistrz – Smok (serce staje dęba; piiiiiiiiiiii)
– Czyli jednak Ryo mnie nie wkręcał? – wymamrotałam.
Bez zbędnych pytań – choć we łbie aż się od nich roiło – szybko
przewertowałam kilka kartek. Zatrzymałam się na nagłówku: "Czwarty Mistrz;
Bestia - Zabójca". No to lecimy z lekturą.
"Jedna
z groźniejszych bestii; jej atutem jest szybkość, zwinność i przebiegłość.
Atakuje znienacka, najczęściej wykorzystując mrok/cień do zamaskowania się.
(...) Prawdopodobnie umie kontrolować otaczającą ją ciemność.
Bezwzględnie oddana Mistrzowi, nie waha się przed żadnym zadaniem, nie
okazuje skrupułów.
Atut: Atak, szybkość, zaskoczenie.
Broń: obusieczne katany/miecze.
Najlepszy sposób pokonania: na zaskoczenie odpowiedzieć
zaskoczeniem ––> być szybszym, albo – ucieczka".
Z
trudem powstrzymałam wybuch nerwowego śmiechu. Dzięki za pocieszenie, Zarządzie
Światowych Walk Bleyderów, ta ostatnia informacja na pewno mi się przyda i na pewno mnie pocieszy.
Chciałam zobaczyć jeszcze dwie rzeczy jakie najbardziej mnie nurtowały.
„ Siódmy Mistrz; Bestia – Lancer
Z
pozoru spokojna Bestia, nie okazująca na początku swojej siły. Atakuje z ukrycia i zawsze z
zaskoczenia. Wpierw bawi się swoją ofiarą, doprowadzając ją do dezorientacji, aby na koniec ujawnić swoją obecność i wykończyć.
Jest też jednak dobra w obronie; jeden atak zapewnia mu całkowitą
ochronę, ale jednocześnie bardzo mocno wykańcza (właśnie wtedy najlepiej
zaatakować, jeśli się wcześniej przeżyje)
Atut: skradanie się, zaskoczenie, obrona.
Broń: włócznie
Najlepszy sposób pokonania: zniszczenie broni; bez niej jest bezsilna”
No, no, tutaj już lepiej, chociaż słowa "jeśli się wcześniej
przeżyje" nie brzmiały zachęcająco. Zanotowałam sobie w łebku te
informacje, przerzucając następne strony.
– Gotowa
na spotkanie z samą sobą? – spytałam, gładząc stronę z nagłówkiem „ Ósmy
Mistrz; Bestia – Smok”
Haha,
bardzo śmieszne; czytaj już.
– Oki, Oki…
„ Ósmy Mistrz;
Bestia Smoka”
Jedna z silniejszych Bestii; zwana Demonem Nieba i Piekła, a także ta z
bardziej poddanych swojemu Mistrzowi. Podobnie jak Zabójca czy Strzelec nie kwestionuje
żadnych rozkazów. (Uwaga: Jej lojalność przejawia się również tym, iż nie waha
się złamać rozkazów, jeśli widzi, że jej Mistrz jest zagrożony. Wtedy dopiero zamienia
się w Demona Piekła)
Jako że to
smok najczęściej w swoich atakach przewiduje ofensywę z powietrza. (..) Brak
dobrej obrony nadrabia precyzyjnymi i zawsze śmiercionośnymi ciosami.
Pomimo swoich rozmiarów porusza się nad wyraz zwinnie i szybko.
Broń:
Pazury, kły, ogień.
Najlepszy sposób pokonania: Przebicie serca.”
Wzdrygnęłam się, prawie wypuszczając kartki. Sam tytuł jakim nazywano potomka
Valcirii brzmiał fajnie, ale sposób pokonania już mniej.
– Twój
dziadek zionął ogniem, może ty też umiesz – zażartowałam sucho, chcąc odsunąć
wizję włóczni, wbijającej się w ciało smoczycy.
Czy ja
ci przypominam miotacz płomieni? – odparowała.
Uśmiechnęłam się lekko, ale nic nie odpowiedziałam. Przeczytałam jeszcze
krótkie opisy pozostałych Bestii. Wydedukowałam, że w tamtej Wojnie
najsilniejszą trójcę stanowił Zabójca, Szermierz i Anioł, z którym zapewne nie
miałabym szans, wziąwszy pod uwagę, że, tak jak w kwestii Zabójcy, sposób jego
pokonania nie istniał. Co więcej – przy notce widniał pogrubiony napis: „Omijać
szerokim łukiem; Cień". Co oznaczało wielkie słowo CIEŃ? Święty, by
nie wiedział.
Kilka razy wertowałam lekturę w poszukiwaniu większej ilości informacji o samym
Dysku. Jedyne, co odnalazłam to wykonaną w Gimpie grafikę – przypuszczenie jak
mógłby wyglądać Dysk. Wraz z oglądaniem kartki na wszystkie strony, poczułam
nieprzyjemny uścisk w żołądku, przypominając sobie wzór wyryty w jaskini za
Komą. Trójkątny kształt z nierównymi wyżłobieniami po bokach oraz kilka kółek i
kwadratów w środku. Tutaj wszystkie osiem połączono w duży okrąg, unoszący się w czarnej próżni; rozświetlał go złoty blask.
Czy ja właśnie oddałam bez walki jeden fragment? – takie pytanko zawirowało
wokół mojej głowy jak Księżyc dookoła Ziemi, kiedy podeszłam do okna, na
zdrętwiałych nogach. Zadreptałam w miejscu, niwelując mrowienie. Wydęłam usta,
zaczynając filozofować.
– Nie możemy z tego po prostu jakoś zrezygnować? – mruknęłam do nikogo
konkretnego.
Valciria niepewnie odpowiedziała po minucie.
Z
tego co wyczytałyśmy to chyba nie… Bycie tym całym Mistrzem, Wybranym jest jak
blizna, której nie da się pozbyć.
– Da
się, wszystko się da. Wystarczy to mocno kopnąć! – Uderzyłam dłonią w parapet.
– Kto nas z musi do tego udziału, no kto? Przyjdzie tu jakiś egzekutor z
kosiarką i nas zaszantażuje?
Nawet
jeśli pozostaniemy neutralne, nie weźmiemy w tym udziału, inni Mistrzowie mogą
po nas przyjść, bo nadal stanowimy zagrożenie i… no wiesz – zabić –
wyszeptała ostatnie słowo.
–
Zaczynam poważnie rozważać ucieczkę na Grenlandię… – wymamrotałam, opanowując
dreszcze.
Zdałam sobie sprawę,że nadal tkwię w przemoczonym ubraniu. Zanurkowałam w
szafie i po dwóch sekundach przebrałam się w grube, długie spodnie w renifery
oraz bluzkę z ¾ rękawem.
– O,
popatrz, mam już strój na Grenlandię!
Tam
jest zimno. Nie lepiej gdzieś, gdzie jest ciepło?
– Ale ja
chcę pingwinki.
Eh,
weźmiemy kilka i będziesz trzymała je w zamrażalniku.
Zapadła cisza, którą przerwałam głośnym (mocno nerwowym) śmiechem.
– Valca,
ty jednak posiadasz poczucie humoru! – zawołałam, po czym opanowałam się.
Jeszcze Rey zadzwoni do psychiatryka z prośbą o zabranie przyjaciółki, która
zamiast rozpaczać śmieje się jak walnięta.
Położyłam się na plecach na podłodze, splatając ręce na karku; papiery leżały
porozrzucane dookoła, a bey spoczywał tuż obok mojego ucha. No dobra, co teraz…
Jako tako wiem już w czym przyjdzie mi brać udział, jeśli się zdecyduję, wiem
kto będzie moimi wrogami… Nadal jednak nie poznałam odpowiedzi na podstawowe
pytanie – dlaczego, do jasnej kurzej dupy, mam się zdecydować?
Przekręciłam się na prawy bok, zgniatając jeden papier. Syknęłam i wyciągnęłam
go spod ramienia. Zmarszczyłam brwi, bez zainteresowania odczytując kolejny raz
notatki o Dysku. Mój wzrok kilkakrotnie wracał do jednego zdania: „ …prawdopodobnie posiada moc zmieniania/wpływania na przeszłość”.
Zgadnijcie o kim od razu pomyślałam. Tak, tak – o ojcu, matce, Akim… Może
gdyby... gdybym wygrała… Ne, ne, ne!
Potrząsnęłam głową, odrzucając od siebie świstek. Każda zmiana w przeszłości
zaważy na przyszłości, stara, żelazna zasada. Tego musiałam się trzymać i nie dać się porwać wirowi
walki.
On
kieruje marzeniami ludzi – odezwała się nagle Valciria, wyrywając mnie z
dwuminutowej drzemki.
– Że co
proszę? – mruknęłam, przecierając oczy.
Teraz
do tego doszłam. Dysk musi wykorzystywać ludzkie marzenia i wszczepiać w ich
serca chęć wzięcia udziału w Wojnie, by je spełnić. Ty zresztą przed chwila też
tego doświadczyłaś.
Zacisnęłam pięści, przymykając oczy. Okazało się, że już od bobasa
byłam uwikłana w Wojnę. Zagłada Kagutsu. Śmierć rodziców. Śmierć Akana.
Starcie z Lancerem. Wszystko sprowadzało się do nadrzędnego
celu – mojego udziału w Wojnie.
Meg.
Otworzyłam oczy na głos Valci.
– Hm?
Jeśli nie chcesz brać w tym udziału mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, by cię ochronić
przed Mistrzami. Zabiorę cie daleko stąd, może być i na tą Grenlandię; będę
strzegła dzień i noc tylko powiedz.
Milczałam przez minutę.
– Chyba muszę się z tym przespać – uznałam w końcu. –
To... za dużo jak na mój mały umysł. – Uśmiechnęłam się słabo, po czym westchnęłam długo i głośno. – Jak
to jest, że nasze życie posypało się jak zamek z piasku....
~~~~~~~~~~~~~~~
Meg: *próbuje zamordować Nesse wzrokiem*
*skutecznie unika morderczych spojrzeń, sprawdzając kiedy był poprzedni rozdział* hyhy.... no tak... troszkę mnie tu nie było....
Meg: Troszkę!?
No trochę więcej niż troszkę... Gomen za tak długą nieobecność, ale szkoła, potem praktyki... Rozdział trochę chaotyczny, bo pisałam go wracając zatłoczonym 709 przez Puławską w godzinach szczytu... I no wyszło jak wyszło, czyli nie wyszło xd
Pozostawię to bez dalszych dopowiedzeń i może w ramach rekompensaty postaram się jeszcze dziś albo jutro wstawić kolejny rozdział (wiedźcie, że to nie pyknie, od razu mówię)
To pa
~ Ness~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz