sobota, 7 października 2017

Rozdział 15: ♧ Bawimy się w detektywów ♧

   
     Przez kilka dobrych godzin błąkałam się bez konkretnego celu po mieście. Deszcz się nade mną ulitował i po ulwie pozostały tylko duże kałuże. Włócząc nogami po chodniku, zatrzymałam się i nachyliłam nad jedną z nich. Moje zmordowane oblicze zafalowało w tafli brudnej wody, gdy kopnęłam w nie butem. Miałam wrażenie, że jest to twarz zupełnie innej osoby, która musi zmierzyć się z głupim fatum. Przeklęte życie. 
   Objęłam się ramionami i dygocząc z zimna ruszyłam dalej przed siebie.
   Może już wracaj? – zaproponowała cicho Valciria, odzywając się pierwszy raz od opuszczenia WBBA.
   – Po co?  – prychnęłam ze wzorkiem wbitym w chodnik. Ludzie nie byli tacy głupi i nadal chowali się w domach po nagłej burzy w środku lata, więc mogłam spokojnie gadać do siebie. 
    Nabawisz się zapalenia płuc.
   Zbyłam to wzruszeniem ramionami.
 – Umrę i ominę tą głupią wojnę.
    Smoczyca podsumowała moje pesymistyczne myśli głośnym westchnięciem, ale nie skomentowała. Zdążyła się już przyzwyczaić. 
   Objęłam się mocniej rękami i wypuściłam z ust obłoczek pary. Czemu moje życie odkąd skończyłam 7 lat musi być tak skomplikowane? Czy chociaż jeden rok spokoju dla Tego na górze to za wiele? Jeden rok, dwanaście miesięcy, trzysta ileś tam dni spokoju, bez żadnych arcywrogów i wojen. Czy to zbyt dużo?! 
   Gdy przeszedł mnie kolejny dreszcz stwierdziłam, że jednak udam się w stronę mieszkania. Towarzyszyło mi kapanie wody z rynien; ulice były wymarłe jakby szykowały się do wojny.

~

    Przekręciłam kluczyk w drzwiach i najciszej jak się dało wślizgnęłam się do przedpokoju. Zamknęłam drzwi na zasuwkę i ściągnęłam chlupoczące buty, wstawiając je pod grzejnik. W mieszkaniu panowała cisza i półmrok. Włócząc nogami skierowałam się do pokoju, gdy z salonu dobiegł zatroskany głos Makimoto.
  – Megi!  – Poczułam jak obejmuje mnie ramionami od tyły. Nie zareagowałam; wbiłam wzrok w swoje przemoczone skarpetki. – Gdzie byłaś, martwiłam się!
  – Tu i tam – wymamrotałam niedbałym tonem.
   Puściła mnie i stanęła przede mną. Obrzuciła  szybkim  spojrzeniem.
  –  Dobrze się czujesz?  – zapytała, ale zaraz walnęła się w czoło. – Głupie pytanie.
   Wysiliłam się na coś, co miało robić za uśmiech.  
  – Daj mi po prostu czas – powiedziałam. – Muszę to sobie wszystko... poukładać.
   Jej twarz lekko się rozpromieniła.
   – Wracasz do nas, to dobrze. Zrobię ci herbaty, a ty idź się przebierz, bo się rozchorujesz. – Poklepała mnie po plecach i zniknęła w kuchni.
   Weszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i osunęłam się po nich na ziemię. Nie czułam wcale zimna. Jedyne, co zakrzątało mój umysł to Wojna o święty Dysk i fakt, że mam brać w niej udział. Co ja jakiś żołnierz?! W ogóle to, kto mnie do tego zmusi?! Upartej kobiety nawet stado koni nie ruszy (pozdro dla Zuzy).
   Dopiero teraz dostrzegłam na łóżku czarną teczkę. Podpełzłam tam. Teczka od Hagane. Poznałam po symbolu WBBA. Ta sama, którą przywlokłam z Komy. Pociągnęłam dwa razy nosem i wdrapałam się na łóżko. Co ta teczka tutaj robi? Teleportowała się? 
   Rozległo się pukanie do drzwi. Rey zajrzała do środka z kubkiem parującej herbaty. Na palcach podeszła do biurka i postawiła na nim kubek. Zauważyła, że trzymam w zmarzniętych dłoniach teczkę.
  – Ryo kazał ci przekazać, abyś to przeczytała, cokolwiek jest w środku.
   Pokiwałam głową, oglądając teczkę ze wszystkich stron. Nie zauważyłam, kiedy wyszła. Zastanawiałam się, co jest w środku...
    Otworzyłam.
   Powitała mnie sterta papierów. Papierów dotyczących Wojny, a czegóż by innego. Jak to wydedukowałam? Po wielkim na pół strony nagłówku "WOJNA O ŚWIĘTY DYSK, DYSK VELVEDERU". Czyli jechałam do Komy po te papiery? Ale to by znaczyło, że oni już wcześniej wiedzieli... podejrzewali i znowu nic mi nie powiedzieli. Jak zwykle, Meg dowiaduje się ostatnia!
   Cisnęłam teczkę w kąt. Papiery rozsypały się po podłodze. Przyciągnęłam kolana do siebie i objęłam je ramionami. Oparłam o nie czoło. Nie wezmę udziału w tej wojnie, e-e.
   Megi... – Głos Valcirii był dziwnie drżący.
  – Hm?
   Nie chciałam ci tego mówić, nie teraz... ale coś się ze mną dzieje.
   Wyprostowała się gwałtownie, aż włosy podskoczyły, a jeden kosmyk spadł na nos. 
  – Menopauza?
   Bądź poważna!
 –  Wybacz. Wiesz, że jak jestem zdenerwowana to mam dziwne poczucie humoru. – Strząchnęłam włos z nosa. – Więc?
   Smoczyca westchnęła.
   Chodzi o walkę z Ursem. A raczej to, co stało się po niej.
  – Transformacja? Co w tym dziwnego? 
   Chodzi o to, że...  od tamtej pory czuję się jakoś.... inaczej.
  – Inaczej, czyli? – Moja noga samoistnie zaczęła podskakiwać w miejscu, znak, że mocno się denerwuję. 
   Coś się we mnie zmieniło, i nie mam tu na myśli wyglądu zewnętrznego. To coś w środku. Czuję się... jakbym wypiła 10 litrów, tych, jakich tam... red bulli. Czuję też... jakby coś we mnie siedziało.
  Wytrzeszczyłam oczy, przypominając sobie urywek piosenki "Scared" Three Days Grace, tak tematycznie.
  – Valciria, błagam nie strasz mnie. Nie mów, że po walce z Pryncypałem coś cię opętało!
    Nie, to nie opętanie. Zresztą, wiesz, że w naszym przypadku to mało prawdopodobne. – Uśmiechnęłam się kwaśno, ani trochę radośnie. -  Może niepotrzebnie ci to mówiłam... ale widziałaś to, co ja, prawda? Różne fragmenty?
  – Krew, martwi ludzie, lamenty, krzyki, śmierć, czyli to, co towarzyszy nam od zawsze. 
   "Ona teraz należy do ciebie". Słyszałaś.
  – Ona... Jaka znowu ona!? – opadłam na poduszki i zakryłam jedną z nich twarz.  – Bożeeee, co się dzieje!?
    Ta kobieta ze skrzydłami... ja ją skądś kojarzę
 – Jak mam być szczera to ja też. Ośrodek? 
   Wątpię. 
  – Nebula? 
  Też raczej nie. 
  Westchnęłam głośno. Kątem oka spojrzałam na papiery. 
  – Myślisz, że czegoś się z tego dowiemy? 
    Może warto spróbować?
   Sturlałam się z łóżka i podpełzałam do papierów. Raz kozie śmierć, najwyżej koza umrze. 
   Chwilę zajęło mi znalezienie względnego początku, ale się udało. Wdrapałam się z powrotem na pościel z plikiem dokumentów w jednej ręce i z kubkiem herbaty w drugiej. 
   I tak do kolacji nie wyszłam z pokoju. 
   Wbrew pierwszemu sceptycznemu podejściu, nie będę ukrywać, lektura mnie pochłonęła. Jedna część mnie pogodziła się z faktem, że moja obecność w Wojnie jest obowiązkowa, chyba, że przedwcześnie chcę zacząć wąchać kwiatki od spodu. Co skłoniło tę część do takiej decyzji? Chyba fakt, że historia mojej rodziny od lat jest powiązana z Wojną, gdzie przeplata się Mistrz niejakiego Zabójcy, gostka, który wysłał mojego brata na tamten świat. 
    Natomiast druga strona zapierała się rękami i nogami od przystąpienia do tej chorej akcji. Głównym powodem, jaki mnie odstraszał była eliminacja konkurencji, co w spokoju można podciągnąć pod morderstwo. W sumie nie wiedziałam dokładnie jak to ma wyglądać... ale już teraz miałam gęsią skórkę. 
  Reasumując – nie podjęłam ostatecznej decyzji. Mam jeszcze czas, tak mi się przynajmniej zdawało. Chociaż, coraz bardziej zgadzałam się z pierwszą stroną.
   Tak, więc chcąc zdobyć więcej informacji i podjąć tą ostateczną decyzję ślęczałam kilka godzin nad stertą papierów. Zaczęłam od początku, czyli od tego, czym w ogóle jest ta zasrana Wojna. Zapiski głosiły, że pierwsza miła miejsce jakieś 500-700 lat. Wszystko, co wiadomo na jej temat to niepotwierdzone hipotezy. No tak, w końcu wszyscy naoczni świadkowie nie żyją, a ich kości dawno zamieniły się w popiół, który rozwiał wiatr czasu. W dużym streszczeniu – Wojna o Dysk nie różniła się wiele od aktualnych konfliktów zbrojnych, nie biorąc pod uwagę, że w tamtej "broń" stanowiły czasem wielkie jak dom Bestie. Nadal trudno było mi sobie wyobrazić jak smok pokroju Valcirii hasał sobie po lesie... No cóż, dinozaury podobno też istniały. 
   Pochyliłam się właśnie nad kartką, która dotyczyła głównych (prawdopodobnych) uczestników. Jak wspomniał Ryo, było ich 8 (ciekawe skąd oni mieli dojścia, żeby wiedzieć, chociaż taki ogólnik...). Kontrolowali je ludzie podobni do współczesnych bleyderów, a walka też przypominała beybitwą. OK, na razie ogarniam... 
  Osiem Bestii, Ośmioro Wybranych. Zmarszczyłam brwi, odczytując półgłosem listę, na jaką właśnie natrafiłam. 

Pierwszy Mistrz  Szermierz
Drugi Mistrz  Strzelec
Trzeci Mistrz  Rycerz
Czwarty Mistrz  Zabójca (serce powoli zwalnia... pik, pik, pik...)
Piąty Mistrz  Demon
Szósty Mistrz  Anioł
Siódmy Mistrz  Lancer (pik... pik...)
Ósmy Mistrz  Smok (serce staje dęba; piiiiiiiiiiii)


  – Czyli jednak Ryo mnie nie wkręcał? – wymamrotałam. Bez zbędnych pytań  – choć we łbie aż się od nich roiło – szybko przewertowałam kilka kartek. Zatrzymałam się na nagłówku: "Czwarty Mistrz; Bestia - Zabójca". No to lecimy z lekturą. 


 "Jedna z groźniejszych bestii; jej atutem jest szybkość, zwinność i przebiegłość. Atakuje znienacka, najczęściej wykorzystując mrok/cień do zamaskowania się. (...) Prawdopodobnie umie kontrolować otaczającą ją ciemność. 
   Bezwzględnie oddana Mistrzowi, nie waha się przed żadnym zadaniem, nie okazuje skrupułów. 
   Atut: Atak, szybkość, zaskoczenie.
   Broń: obusieczne katany/miecze.
   Najlepszy sposób pokonania: na zaskoczenie odpowiedzieć zaskoczeniem ––> być szybszym, albo  ucieczka".

   Z trudem powstrzymałam wybuch nerwowego śmiechu. Dzięki za pocieszenie, Zarządzie Światowych Walk Bleyderów, ta ostatnia informacja na pewno mi się przyda i na pewno mnie pocieszy.
   Chciałam zobaczyć jeszcze dwie rzeczy jakie najbardziej mnie nurtowały.


 „ Siódmy Mistrz; Bestia – Lancer

   Z pozoru spokojna Bestia, nie okazująca na początku swojej siły. Atakuje z ukrycia i zawsze z zaskoczenia. Wpierw bawi się swoją ofiarą, doprowadzając ją do dezorientacji, aby na koniec ujawnić swoją obecność i wykończyć. 
   Jest też jednak dobra w obronie; jeden atak zapewnia mu całkowitą ochronę, ale jednocześnie bardzo mocno wykańcza (właśnie wtedy najlepiej zaatakować, jeśli się wcześniej przeżyje)
   Atut:  skradanie się, zaskoczenie, obrona. 
   Broń: włócznie
  Najlepszy sposób pokonania: zniszczenie broni; bez niej jest bezsilna”

   No, no, tutaj już lepiej, chociaż słowa "jeśli się wcześniej przeżyje" nie brzmiały zachęcająco. Zanotowałam sobie w łebku te informacje, przerzucając następne strony.
  – Gotowa na spotkanie z samą sobą? – spytałam, gładząc stronę z nagłówkiem „ Ósmy Mistrz; Bestia – Smok”
     Haha, bardzo śmieszne; czytaj już.
  – Oki, Oki…

„ Ósmy Mistrz; Bestia Smoka”
   Jedna z silniejszych Bestii; zwana Demonem Nieba i Piekła, a także ta z bardziej poddanych swojemu Mistrzowi. Podobnie jak Zabójca czy Strzelec nie kwestionuje żadnych rozkazów. (Uwaga: Jej lojalność przejawia się również tym, iż nie waha się złamać rozkazów, jeśli widzi, że jej Mistrz jest zagrożony. Wtedy dopiero zamienia się w Demona Piekła) 
 Jako że to smok najczęściej w swoich atakach przewiduje ofensywę z powietrza. (..) Brak dobrej obrony nadrabia precyzyjnymi i zawsze śmiercionośnymi ciosami. 
   Pomimo swoich rozmiarów porusza się nad wyraz zwinnie i szybko. 
  Broń: Pazury, kły, ogień.
  Najlepszy sposób pokonania: Przebicie serca.”

   Wzdrygnęłam się, prawie wypuszczając kartki. Sam tytuł jakim nazywano potomka Valcirii brzmiał fajnie, ale sposób pokonania już mniej.
  – Twój dziadek zionął ogniem, może ty też umiesz – zażartowałam sucho, chcąc odsunąć wizję włóczni, wbijającej się w ciało smoczycy.
     Czy ja ci przypominam miotacz płomieni? – odparowała.
   Uśmiechnęłam się lekko, ale nic nie odpowiedziałam. Przeczytałam jeszcze krótkie opisy pozostałych Bestii. Wydedukowałam, że w tamtej Wojnie najsilniejszą trójcę stanowił Zabójca, Szermierz i Anioł, z którym zapewne nie miałabym szans, wziąwszy pod uwagę, że, tak jak w kwestii Zabójcy, sposób jego pokonania nie istniał. Co więcej – przy notce widniał pogrubiony napis: „Omijać szerokim łukiem; Cień". Co oznaczało wielkie słowo CIEŃ? Święty, by nie wiedział.
   Kilka razy wertowałam lekturę w poszukiwaniu większej ilości informacji o samym Dysku. Jedyne, co odnalazłam to wykonaną w Gimpie grafikę – przypuszczenie jak mógłby wyglądać Dysk. Wraz z oglądaniem kartki na wszystkie strony, poczułam nieprzyjemny uścisk w żołądku, przypominając sobie wzór wyryty w jaskini za Komą. Trójkątny kształt z nierównymi wyżłobieniami po bokach oraz kilka kółek i kwadratów w środku. Tutaj wszystkie osiem połączono w duży okrąg, unoszący się w czarnej próżni; rozświetlał go złoty blask. 
   Czy ja właśnie oddałam bez walki jeden fragment? – takie pytanko zawirowało wokół mojej głowy jak Księżyc dookoła Ziemi, kiedy podeszłam do okna, na zdrętwiałych nogach. Zadreptałam w miejscu, niwelując mrowienie. Wydęłam usta, zaczynając filozofować.
  – Nie możemy z tego po prostu jakoś zrezygnować? – mruknęłam do nikogo konkretnego.
   Valciria niepewnie odpowiedziała po minucie.
   Z tego co wyczytałyśmy to chyba nie… Bycie tym całym Mistrzem, Wybranym jest jak blizna, której nie da się pozbyć.
  – Da się, wszystko się da. Wystarczy to mocno kopnąć! – Uderzyłam dłonią w parapet. – Kto nas z musi do tego udziału, no kto? Przyjdzie tu jakiś egzekutor z kosiarką i nas zaszantażuje?
   Nawet jeśli pozostaniemy neutralne, nie weźmiemy w tym udziału, inni Mistrzowie mogą po nas przyjść, bo nadal stanowimy zagrożenie i… no wiesz – zabić – wyszeptała ostatnie słowo.
  – Zaczynam poważnie rozważać ucieczkę na Grenlandię… – wymamrotałam, opanowując dreszcze.
   Zdałam sobie sprawę,że nadal tkwię w przemoczonym ubraniu. Zanurkowałam w szafie i po dwóch sekundach przebrałam się w grube, długie spodnie w renifery oraz bluzkę z ¾ rękawem.
  – O, popatrz, mam już strój na Grenlandię!
  Tam jest zimno. Nie lepiej gdzieś, gdzie jest ciepło?
  – Ale ja chcę pingwinki.
   Eh, weźmiemy kilka i będziesz trzymała je w zamrażalniku.
   Zapadła cisza, którą przerwałam głośnym (mocno nerwowym) śmiechem.
  – Valca, ty jednak posiadasz poczucie humoru! – zawołałam, po czym opanowałam się. Jeszcze Rey zadzwoni do psychiatryka z prośbą o zabranie przyjaciółki, która zamiast rozpaczać śmieje się jak walnięta.
   Położyłam się na plecach na podłodze, splatając ręce na karku; papiery leżały porozrzucane dookoła, a bey spoczywał tuż obok mojego ucha. No dobra, co teraz… Jako tako wiem już w czym przyjdzie mi brać udział, jeśli się zdecyduję, wiem kto będzie moimi wrogami… Nadal jednak nie poznałam odpowiedzi na podstawowe pytanie – dlaczego, do jasnej kurzej dupy, mam się zdecydować?
   Przekręciłam się na prawy bok, zgniatając jeden papier. Syknęłam i wyciągnęłam go spod ramienia. Zmarszczyłam brwi, bez zainteresowania odczytując kolejny raz notatki o Dysku.  Mój wzrok kilkakrotnie wracał do jednego zdania: „ …prawdopodobnie posiada moc zmieniania/wpływania na przeszłość”.
   Zgadnijcie o kim od razu pomyślałam. Tak, tak – o ojcu, matce, Akim… Może gdyby... gdybym wygrała… Ne, ne, ne!
   Potrząsnęłam głową, odrzucając od siebie świstek. Każda zmiana w przeszłości zaważy na przyszłości, stara, żelazna zasada. Tego musiałam się trzymać i nie dać się porwać wirowi walki.
   On kieruje marzeniami ludzi – odezwała się nagle Valciria, wyrywając mnie z dwuminutowej drzemki.
  – Że co proszę? – mruknęłam, przecierając oczy.
    Teraz do tego doszłam. Dysk musi wykorzystywać ludzkie marzenia i wszczepiać w ich serca chęć wzięcia udziału w Wojnie, by je spełnić. Ty zresztą przed chwila też tego doświadczyłaś.
   Zacisnęłam pięści, przymykając oczy. Okazało się, że już od bobasa  byłam uwikłana w Wojnę. Zagłada Kagutsu. Śmierć rodziców. Śmierć Akana. Starcie z Lancerem. Wszystko sprowadzało się do nadrzędnego celu – mojego udziału w Wojnie. 
   Meg. 
   Otworzyłam oczy na głos Valci. 
  – Hm?
   Jeśli nie chcesz brać w tym udziału mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, by cię ochronić przed Mistrzami. Zabiorę cie daleko stąd, może być i na tą Grenlandię; będę strzegła dzień i noc tylko powiedz. 
  Milczałam przez minutę.   
   – Chyba muszę się z tym przespać –  uznałam w końcu. – To... za dużo jak na mój mały umysł. – Uśmiechnęłam się słabo, po czym westchnęłam długo i głośno. – Jak to jest, że nasze życie posypało się jak zamek z piasku....








~~~~~~~~~~~~~~~
Meg: *próbuje zamordować Nesse wzrokiem*
*skutecznie unika morderczych spojrzeń, sprawdzając kiedy był poprzedni rozdział* hyhy.... no tak... troszkę mnie tu nie było....
Meg: Troszkę!?
No trochę więcej niż troszkę... Gomen za tak długą nieobecność, ale szkoła, potem praktyki... Rozdział trochę chaotyczny, bo pisałam go wracając zatłoczonym 709 przez Puławską w godzinach szczytu... I no wyszło jak wyszło, czyli nie wyszło xd 
Pozostawię to bez dalszych dopowiedzeń i może w ramach rekompensaty postaram się jeszcze dziś albo jutro wstawić kolejny rozdział (wiedźcie, że to nie pyknie, od razu mówię)
To pa
~ Ness~ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz