Pogoda
niestety gwałtownie się zmieniła i niebo nie zasnuwała ani jedna chmurka, co według mnie kompletnie nie pasowało do mojej obecnej sytuacji i nastroju. Ja przeżywam rozkminę życia, podczas gdy słonko świeci mi w twarz!
Siedziałam akurat w trakcie takiej rozkminy razem z Rey na ławce w parku. Wszystko miało swój normalny bieg – Makimoto marudziła, że jest jej za zimno, zaraz narzekała, że za gorąco, ale przynajmniej odpuściła mi temat mojego udziału w wojnie, który biła trzy dni temu. Dzieciaki bawiły się na pobliskim placu, a niektóre grały w Beyblade na mini
arenach 5 metrów od nas...
Świat zdawał się być taki sam, jak przed momentem, w którym poznałam "prawdę" o swym "przeznaczeniu", przez co dla mnie nic nie było już normalne, nie,
kiedy dowiedziałam się, że jestem jedną z Naznaczonych i muszę siedzieć, jak na
szpilkach w oczekiwasam, aż coś ruszy się w kwestii Wojny! Ugh, nie cierpię
czekać.
Powróciłam wzrokiem na areny, by za chwile znów odchylić głowę do tylu i
spleść ręce na karku. Westchnęłam głucho, przymykając oczy. Naszło mnie na kolejne rozmyślenia.
Dzieciaki zazwyczaj traktowały Beyblade jak zwyczajną, niewinną grę, w której najpierw należy wystrzelić dysk, a potem nim sterować. Lecz dla nas – bleyderów, którzy stoczyli nie jedną poważną walkę na śmierć lub życie – ów "gra" była czymś więcej niż zabawą. Traktowaliśmy bey'e i zaklęte w nich Bestie jak żywe osoby, które często ratowały nas z opresji, wspierały w ciężkich chwilach, stawały się rodziną, gdy tej rodziny brakowało. Albo stawały się ochroniarzami, kiedy wybuchała wojna.
Przez minione półtora miesiąca wwakacji zazwyczaj szwendałam się z Rey po mieście – robiłyśmy wypady, poszukując jakichś
przeciwników; chodziłyśmy na stadion, aby potrenować oraz przyglądać się i komentować starcia młodocianych bleyderów. W weekendy zalegałyśmy na kanapie w salonie i przez cały dzień potrafiłyśmy oglądać filmy i seriale.
A, co teraz?
Na moją twarz padł cień. Uchyliłam jedno oko i cicho krzyknęłam,
gdy nad sobą, zdecydowanie w za bliskiej odległości, ujrzałam rozanieloną twarz
Stephanie.
– Matko i córko, nie strasz mnie! – zawołałam, siadając prosto.
Stephanie roześmiała się cicho i stanęła przed nami. Pierwsze, co
rzuciło mi się w oczy to wyrzutnia przytroczona do pasa. Mniejsza, co robiła w parku, akurat, kiedy my tam byłyśmy. – Gomen Megi-chan i ohayo Rey-chan.
– Znacie się? – zdziwiłam się, zwracając bardziej do Makimoto.
– Tia. – Rey przeciągnęła się. – Wpadłam ostatnio do Madoki i tam poznałam jej
asystentkę.
– Dokładnie! – Różowowłosa potaknęła, nie przestając się uśmiechać. Meh, kontrast
musiał być cudowny. Stephanie – rozanielona, ubrana w różową spódniczkę i białą
bluzkę na ramiączka; ja – mina zdołowanego królika, odziana w czarne
spodenki i granatowy t-shirt z celtyckim smokiem, którego ogon oplatał się
wokół mojej talii.
– Przyszłaś potrenować? – zagaiłam, ruchem głowy wskazując na pobliskie areny.
– Można tak powiedzieć, ale nie z byle kim! – zadarła głowę, po czym omal nie
dźgnęła mnie palcem w oko. – Z tobą, Megan Nakane; wyzywam cię na bitwę
Beyblade!
Jak później wyznała mi Rey, moja reakcja biła wszystko na głowę.
Uniosłam jedną brew z pokerowym wyrazem twarzy i spytałam jedynie:
– Serio?
Rey z trudem powstrzymała wybuch śmiechu.
– Serio, serio! – potwierdziła Brown niezrażona moją miną. – Już nas nawet
zapisałam, walka rozpoczyna się za kwadrans!
– Widzę, że już wszystko zaplanowałaś – mruknęłam, splatając dłonie na karku. – Lecz sorki, ale... nie mam ochoty. – Rey omal nie spadła z ławki. Zapewne była przekonana, że przyjmę wyzwanie. – Nie mam
nastroju do walk. Muszę rozwiązać parę... osobistych problemów.
– Oj weź, Megi-chaaan. – Stephanie pochyliła się do przodu. – A jak tak ładnie
poproszę...
– Ne.
Wyprostowała się i splotła ręce na małych piersiach.
– Boisz się?
Ściągnęłam brwi, ale niedane było mi odpowiedzieć.
– Wiesz, na co się porywacz? – Podszedł do nas jakiś rudowłosy chłopak, w
wieku Stephanie. Najwyraźniej wrzeszczała tak głośno, że wszyscy w promieniu
kilometra słyszeli, że rzuciła mi wyzwanie.
– Tak wiem – syknęła różowowłosa, odwracając się w jego stronę. Pogodna aura
momentalnie zniknęła.
– I myślisz, że wygrasz? - prychnął chłopak z kpiącym uśmiechem.
– W przeciwieństwie do ciebie – tak.
Uniosłam brew. Dziewczynka wystawia pazurki?
Westchnęłam cicho i wstałam z ławki, nim dwójka rzuciła się na
siebie.
– Dobra, spokojnie, zawalczę z tobą Stephanie – powiedziałam bez przekonania, obciągając bluzkę. – Innymi słowy – przyjmuję wyzwanie.
– Super! – Stephanie klasnęła, dobra aura wróciła. Chwyciła mnie pod
ramię i zaciągnęła w stronę zapewne stadionu. – Szybko, bo się spóźnimy.
Spojrzałam przez ramię w roześmiane oczy Rey i westchnęłam w
duchu. Załatwię to szybko i bezboleśnie. A przynajmniej tak chciałam.
♧~♧~♧~
– Thomas został sromotnie pokonany przez Petera; gratulacje dla zwycięzcy! A
teraz dla odmiany walkę stoczą dwie damy. Po mojej lewej, początkująca bleyderka
Stephanie Broooooown! – Oklaski, gwizdy, itp. – Wyzwała dzisiaj na walkę nie
byle, kogo, bo samą Meeeeeg Nakaneeeeee! Czy podoła tak trudem rywalce?
Jak się zamkniesz to się dowiemy – mruknęłam znudzonym tonem,
przypatrując się swojemu odbiciu widniejącemu w dużym bilbordzie nad trybunami.
Nie rozumiem, czemu oni tak to przedłużają – zgodziła się ze mną
Valciria. – Już dawno moglibyśmy walczyć.
Formalności – prychnęłam, uśmiechając się półgębkiem. – Tylko
pamiętaj, nie szalej, nie chcę jej zabić.
Czy aby na pewno?
Przeniosłam wzrok przed siebie. W tłumie dostrzegłam Rey.
Blondynka uśmiechnęła się pocieszająco i uniosła kciuki. Nie stresowałam się aż
nadto tą walką. Miewałam gorsze. Potem spojrzałam niżej. Stephanie uśmiechała się do mnie ze zdeterminowanym wyrazem twarzy. Dziecko szczęścia, normalnie.
Wyciągnęłam wyrzutnię, by w pół sekundy nałożyć na niego bey'a, kiedy Dj
zakrzyknął:
–Trzy!
Cóż, rachu ciachu i po strachu.
– Dwa! – zawtórowała mu widownia, zbyt liczna jak na mój gust.
Przynajmniej odstresuję się po ostatnich wydarzeniach i
przetestuję moc Valcirii w prawdziwej walce.
– Jeden! - krzyknęłam, równocześnie ze Stephanie.
Nasze bey'e dotknęły areny. Jeszcze nie schowałam dobrze wyrzutni a
Brown wydała pierwszy rozkaz.
– Atakuj, Anguis!
Bey Brown z dzikim świstem przeciął powietrze i rzucił się na wirującą
po środku Valcirię.
– Stephanie natychmiast atakuje, czy...! – Wyłączyłam się na to, co mówił
komentator, odcięłam się od wrzawy napływającej z trybun, skupiając się
wyłącznie na walce i nieco dziwnym zachowaniu Brown. A może ten model tak ma?
Anguis w dalszym ciągu natarczywie atakował.
Wybacz, musisz się bardziej postarać.
Valciria
gwałtownie przyspieszyła, odtrącając tym samym rywala.
– Szybko przechodzisz do rzeczy – zwróciłam się
do Brown.
Stephanie
uśmiechnęła się promiennie, przymykając oczy.
– Chcę ci pokazać, na co naprawdę mnie stać. Szykuj się na porażkę,
Megi-chan! – Zaskakujące, że takie rzeczy wypowiada tak miłym tonem…
Anguis
ponownie wyrwał do przodu, ale tym razem Valciria uchylił się przed wszystkimi
atakami. Jak raz żałowałam, że nie posiadamy trybu defensywnego lub
wytrzymałościowego. Anguis mógłby wtedy atakować do woli, a tak trzeba będzie
na ogień odpowiedzieć ogniem, jak mawiał Aki.
– Hm,
myślałam, że będziesz bardziej… „agresywna” w atakach. – Stephanie wydęła usta,
przykładając dłoń do policzka.
Valciria –
warknęłam, choć na mojej twarzy panował totalny spokój i opanowanie. Zeeen, czy
coś takiego.
Smoczyca w
mig pojęła mój rozkaz i z połową swojej siły natarła na boki, stawiając mu
czoło. Na boki strzeliły iskry, gdy zaczęli się siłować.
– Czyli to
prawda, co mówią – większość sygnałów wysyłasz telepatycznie, dzięki czemu udaje
ci się zaskoczyć przeciwnika – stwierdziła Brown.
Wzruszyłam
niedbale ramionami, nie dając po sobie poznać zirytowania.
– Widzę, że sporo o mnie wiesz.
– Imponowałaś mi od dnia, w którym zobaczyłam twoją pierwszą walkę, od tamtego czasu bacznie śledzę twoje poczynania – puściła do mnie oczko. Psychofanka?
– Wracając, zaskoczenie
jest dość ważnym elementem, jeśli chcesz szybko wygrać – udzieliłam jej krótkiej lekcji. – Chociaż ty chyba dobrze to wiesz.
Zmarszczyła brwi.
– Co masz na
myśli?
– A no to, że jeszcze parę dni temu, na tym samym
stadionie poniosłaś druzgoczącą porażkę. – Spojrzałam w jej oczy, w których
przemknęła iskra… złości? Weszłam na
cienki lód, ale trudno. – Chyba mocno trenowałaś skoro jesteś taka „silna”. –
Zaakcentowałam ostatnie słowo.
– Ten kto
upadł wstanie silniejszy. Bardzo mocno trenowałam, aby dziś się z tobą zmierzyć. I dlatego
nie mam zamiaru przegrać!
– Nie zachowuj
się jak opętana – powiedziałam szybko, nim wyprowadziła atak.
Spojrzała na
mnie z rozdziawioną lekko buzią, po czym roześmiała się pogodnie. Machnęła ręką.
– Oj,
Megi-chan, mi to nie grozi. Tobie chyba zresztą też. – Ostatnie zdanie
wypowiedziała szeptem, ale i tak je dosłyszałam.
Zasłoniłam
twarz rękami, gdy silny podmuch przetoczył się ponad areną. „Tobie to nie grozi”.
Do czego to niby aluzja, hę? Raczej nie do mojej małej zdolności. Nikt prócz
mnie o tym nie wie, a tym bardziej taka Stephanie.
Tym podobne
myśli wyparł okrzyk rywalki.
– Anguis,
specjalny atak! Pętla węża!
Co, gdzie, jak; tak szybko!?
Nie wiele
mogłam zrobić, kiedy z Anguisa powstała jego bestia – ten sam obślizgły wąż,
jakiego przypadkiem widziałam za miastem. Zasyczał, lecz zamiast rzucić się na
Valcirię, począł okrążać w zaskakująco szybkim tempie arenę; w górę pięła się
zielona ściana.
Chce
ograniczyć mi widoczność, wydedukowałam. Myśl, myśl, myśl!
– Zaskoczyłam
cię? – Przez migoczącą zasłonę dostrzegłam uśmiechniętą Stephanie.
Przypatrywała się mi wyczekująco, przekrzywiając lekko głowę, z nietypową dla
niej iskrą satysfakcji i przebiegłości w oczach.
– Odrobinkę.
– Odrobinkę? – Uśmiech jej zżędł. – Kiedy pętla
zaciśnie się wokół szyi twojej smoczycy nic już jej nie uratuje! – zawołała i
uniosła do góry ręce.
Przysłoniłam
dłonią oczy – ściana eksplodowała brudnym światłem, wysyłając tym samym mojego
bey’a kilka metrów w górę. Anguis
wystrzelił razem z nią w niebo. Otworzył paszczę, by połknąć zaklętą nadal w
dysku Valcirię.
– Łapy precz
od niej! – krzyknęłam. – Valciria!
Do tańca
kolorów dołączyła się głęboka i intensywna szarość, po transformacji – z domieszką złota.
Anguis musiał obejść
się smakiem. I bolesnym bólem szczęki, gdy Valciria w postaci Bestii trzepnęła
go ogonem. Wąż runął z hukiem na arenę. Myślałam, że zniknie, ale on przypuścił
kolejną próbę. Uparciuch.
Bestie starły
się w powietrzu; chcąc nie chcąc usłyszałam wiwaty publiczności. Jak ja nie
lubię grać na pokaz…
– Jesteś
bardziej zaskoczona? – zapytała Stephanie z nadzieją w głosie.
– Nie –
syknęła, nie kryjąc już irytacji.
Brown nadęła
policzki.
– Anguis! –
wrzasnęła. – Podwójna wężowa pętla!
Nigdy nie
ignoruj przeciwnika.
Nigdy.
W tamtej
chwili sama siebie chciałam udusić. Anguis tylko dlatego, że zignorowałam siłę
jego bleyderki, przedarł się przez obronę Valcirii i oplótł się swoim ciałem
wokół niej. Smoczyca wydała z siebie zduszony ryk.
– Valca!
– Tak,
wreszcie cię zaskoczyłam! – zawołała uradowana Stephanie, podskakując w
miejscu.
Spiorunowałam
ją wzrokiem.
– Co ty się
tak czepnęłaś tego zaskoczenia?
– Lubię
zaskakiwać ludzi – odparła, szczerząc się jeszcze bardziej.
Zacisnęłam
dłonie w pięści, czując mrowienie na karku – odczuwałam ból Valcirii. Tak to
jest jak posiada się silną więź z Bestią.
Prędko doszłam
do wniosku, że pierniczę to całe zen i chowam skromność do kieszeni.
– Nie wiesz z
kim zadzierasz! – warknęłam starając się nie wrzeszczeć. – Myślisz, że dasz
radę drugiej najpotężniejszej smoczej Bestii?! No to przepraszam jeśli cię
rozczaruję, ale czeka cię nie miłe zaskoczenie.
– Z premedytacją wypowiedziałam ostatnie słowo.
Siłą woli
uspokołam w miarę emocje. Nie daj dojść do głosu uczuciom, miej czysty umysł
nie zmącony złym pragnieniem. Nie wiedziałam, czy to moje słowa, czy wyobraźnia,
ale podziałało.
Odetchnęłam i
zadarłam głowę, by krzyknąć:
– Rashmou Valciria! Smoczy ruch!
– Gdyby nie fakt, że od jakiegoś czasu jestem tą całą Wybraną nie zdecydowałabym
się na ruch Smoka, ale teraz, mając świadomość, że poziom mocy Valcirii
wyraźnie wzrósł, nie wahałam się ani sekundy.
Valciria ryknęła
a Anguis, chcąc nie chcąc, musiał ją puścić, gdyż kolce smoczycy na grzbiecie gwałtownie
urosły, raniąc go w podbrzusze. Valciria odepchnęłą go kawałek i wzbiła się w
górę. Całe jej ciało otaczała gęsta mgła, prawie całkowicie zamazując jej
zarys; wyraźnie przebijały się tylko czerwono-złote punkciki – wściekłe oczy. Nie
nakazałam dalej ciągnąc Ruchu. Miałam w rękawie inną niespodziankę, ale też wolałam nie ryzykować zniszczenia Agnusia; po transformacji wewnętrznie czułam, że mogłoby do tego dojść.
– Nie obrazisz
się Stephanie, jak wypróbuję na tobie „nowy styl rysowania”? – spytałam uśmiechając
się dziko i nie czekając na odpowiedź tak też zrobiłam. – Chiaroscuro!
– Że co?! –
Stephanie cofnęła się o krok, kiedy lewą część ciała Valcirii spowił cień, a
drugą rozświetlił złoty blask. – Co to ma być!?
– Chiaroscuro,
inaczej – gra światła i cienia; styl często używany w malarstwie – wyjaśniłam nauczycielskim
tonem. – Przed chwilą wymyśliłam na jego podstawie atak – przyznałam,
uśmiechając się szeroko. Zaraz jednak przybrałam mniej pogodny wyraz twarz. –
Kończ to, Valciria – mruknęłam.
Światło i cień
złączyły się w jeden wir, kiedy Valca opadła szybką spiralą w dół, prościutko
na zdezorientowanego przez brak rozkazów Anguisa. Reszta działa się szybko i
bezboleśnie (przynajmniej dla nas). Anguis został wbity w arenę; powstały
wybuch odczuli zapewne nawet ci siedzący na szczycie trybun. Wąż zniknął,
pozostawiając po środku zniszczonej areny nie wirującego bey’a. Pysznie.
Włączyłam
odbiór.
– Ostatnią
walkę na dziś, w wielkim stylu wygrywa Megan Nakaneee! – usłyszałam natychmiast
wraz z ogłuszającą wrzawą widzów.
Nie odrywając
wzroku od Stephanie i nie ściągając maski obojętności, przywołała bey’a.
Smoczyca zniknęła, a krążek wleciał do mojej dłoni. Sądziłam że będzie gorący,
jak zwykle. Lecz nie był.
Podczas gdy
tłum wiwatował, a na bilbordach migotały urywki walki podeszłam do różowo-włosej.
Brown stała w bezruchu, wpatrując się w pokonanego bey’a, który spoczywał już na
jej dłoni. Nie była wściekła, a przynajmniej tego nie okazywała. Bił od niej… podejrzany
spokój.
– Cóż –
odezwałam się lekkim tonem – mam nadzieję, że spełniłam twoje życiowe
pragnienie. Następnym razem pomyśl wściekła, czy samą siekierą uda ci się pokonać
słońce. – Poklepałam ją po plecach i wyminęłam, wsadzając dłonie do kieszeni
spodenek.
Skierowałam
się w stronę wyjścia, lecz po kilku krokach przystanęłam.
– Megan-senpai?
– Odwróciłam się w stronę nastolatki, unoszą lekko brwi, w pytającym geście.
Stephanie
odwróciła się w moją stronę z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, lecz
nie współgrającym z oczami – zdołowanymi i zawiedzionymi.
Spodziewałam
się wszystkiego, lecz nie tego jednego,
magicznego słowa.
– Dziękuję.
~♧~
Nie mi ten gif, ale w sumie rozdział to rekompensuje. Przynajmniejmi , bo jestemnawet zadowolona z opisu walki ^^ czy slusznie to juz wam oceniac ;D
Eh, namieszalam z ta Stephanie
Meg: robisz mi psychofanke?
Nie wiem, ja to wszystko pisze na spontanie xD
Podsumowanie krotkie bo mi sie tablet scina
Papaaaaatki
~ nessa ~
Miju: No nieźle Meg
OdpowiedzUsuńBeta: Stephanie też sobie nieźle radzi. Mogło jej gorzej pójść po tej porażce.
"– Ten kto upadł wstanie silniejszy. "
Akana: Brzmi znajomo *patrzy na Miju*
Miju: Aż mi sytuację z Pumą przypomniałaś
Beta: Wiesz co Asha. Masz wyczucie. Tego samego dnia rozdział do blogu o beyblade co Nesa. Masz niezłe wyczucie.
Hanako: Bardzo niezłe. *ciągle wkurzona*
Miju: To Cię Viria wkurzyła
Stephani: Dzięki! ^^
UsuńMeg: *do siebie* nawet tutaj musiała za mną przyleźć
Kelly: *też stłumionym głosem* serio dorobiłaś się psychofanki
Meg: *prycha pod nosem*
Upsik, gomen, że taki późny zapłon, ale w ogóle nie załapałam że skomentowałaś ^^" znaczy, chyba zauwarzyłam, ale zapomniałam xd
Ale przynajmniej się zgrałyśmy z rozdziałami xD
Meg: Epidemia mrocznych beyi O.o
Kel: *puszcza na cały głośnik "Kill us" No Resolve* "co nas nie zabije to nas wzmocniiiiiiii"!
Miju: Jednak masz psychofanke Meg
UsuńJa: Nic się nie stało Nessa
Miju: Jeszcze nie ma epidemii Meg.
Hanako: Nie będzie epidemii panuję nad...*upada* panuję nad Virią....
Miju: Jest noc...
Viria: Hihihi czas kogoś przejąć dziś
Meg: *siedzi pod kocem i udaje ze jej nie ma*
UsuńKel: Eeee?
Meg: *stlumionym glosem* Ciii, ukrywam się rpzed Stephanie... *rozglada sie na boki i mocniej naciaga koc na glowe*
*a wszustko i tak szlag bierze gdy do pokoju wpada mala bialo-czarna kulka i rzuca siw na Meg*
Meg: Aaa, zlac ze mnie, ty , Diablo! *stara sie odpechnac od siebie malego psa ktory lize ja po twarzy*
*wpada do domu* Hiro ty tlumoku ty, gdzie do domu!? *biegnie po calym salonie ganiajac psa*
Meg: *cala we slinie* Diablo dogada sie z Virią
Kel: on nie probuje przejac nad toba kontroli
Meg: nie chce wiedziec kiedy BEDZIE ta epidemia
Kel: koniec swiataaaaa!
Meg: Part.... Eeee... 34