– Jak to została
napadnięta!?
Wystrzeliłam do góry, zasłaniając dłońmi uszy.
Słyszał ktoś zdenerwowanego, nie, wróć – wściekłego do granic możliwości Ryo Hagane?
Nie? A ja tak i powiem, że jest to nie lada widowisko. A spowodowane czym, albo
raczej kim? Oczywiście, że moją osobą, ale tym razem tylko połowicznie. Nawet
ja nie potrafię doprowadzić Hagane do białej gorączki, ale w połączeniu z takim
jednym psycholem o szarych włosach jest to możliwe.
Jeszcze kilkanaście minut temu spokojnie przemierzałam ulice Tokio wraz z Ryo
Hagane, na którego przez przypadek wpadłam. Chociaż nie, to nie był spokojny
spacerek. Raczej trucht do WBBA, ponieważ znowu spanikowałam. A wszystko przez
durny sen.
Dwa dni po cudownym zmartwychwstaniu Rena mijały cudownie, co dzień się
widywaliśmy całą trójką – ja i Ren żywo
rozmawiający i starający się nadrobić dziesięć latek, a Rey przyglądała nam się
z boku, z notatnikiem na kolanach. Czasem o coś się pytała, a my natychmiast
opowiadaliśmy i wkręcaliśmy ją do dalszej rozmowy.
Co do Stephanie to ani jej nie widziałam, ani nie słyszałam (a myślałam, że
dostanę reprymendę od Madoki czemu jej pracownicę straszę). Jak mam być szczera
to w ogóle zapomniałam że ktoś taki jak Stephanie Brown istnieje.
Zbyt pięknie, nie?
No oczywiście, że tak, więc mój pech stwierdził, że pora w czymś namieszać!
Za dzień wybrał sobie poniedziałek, godzinę 8:09
Znowu znalazłam się w jaskini za Komą. Wejście ponownie się zawalało. Ja
kolejny raz stałam przed płytą, z wyżłobieniem w kształcie trójkąta. Lecz tym
razem wpatrywałam się w połyskujący złotym blaskiem fragmnet.
Gdy się przebudziłam byłam w du... dziurze, czarnej; kompletnie skołowana i
przerażona na raz, wpadłam do pokoju Rey i przebudziłam ją z błogiego snu. Po
krótce streściłam zajście, a ona od razu wykopała mnie do Hagane; sama miała
dołączyć, jak się ogarnie, a do tej pory mam odbierać telefony.
Biegnąc na łeb na szyję, spotkałam byłego dyrektorka jak sam zmierzał do WBBA.
Zaraz po tym jak wyraziłam swoje przypuszczenia, iż wiem, prawdopodobnie, gdzie
pojawi się pierwszy fragment, zadzwonił telefon. Od Hyomy. Z Komy. Która została
napadnięta.
Widna zadrgała, drzwi się zamknęły, ruszyliśmy w górę, pnąc się na najwyższe
piętro wieżowca WBBA, na dach.
– Przez kogo?! – Ryo w dalszym ciągu wydzierał się do
słuchawki, a ja modliłam się, aby nie ogłuchnąć i żeby winda nie zerwała się z
lin.
Żyła na jego skroni pulsowała energicznie, gdy wsłuchiwał się w odpowiedź.
– Niedługo tam będę – oznajmił już spokojniej. – Pilnuj, z łaski swojej, aby nie zbliżał
się do centrum wioski; a przede wszystkim trzymaj go na odległość od mieszkańców!
– Rozłączył się i schował
telefon do kieszeni spodni. Splótł ręce na potężnym torsie, wyćwiczonym po
zapasach z niedźwiedziami, i zaczął wystukiwać nerwowy rytm.
– Jest źle? – spytałam cicho, stepując jak zwykle w miejscu.
Spojrzał na mnie spod łba i głośno westchnął.
– Ktoś kilkadziesiąt minut temu napadł na
Komę.
– Przez ktoś
mam rozumieć, że to któryś z moich nowych wrogów?
– Jeśli jest wśród nich chłopak o szarych
włosach i drażniącym głosie, to tak.
Zacisnęłam dłonie w pieści.
– Urs – warknęłam.
– Znałaś go wcześniej?
Winda, pierwszy raz, wybawiła mnie od
dalszych tłumaczeń. Wyszłam pierwsza (wyskoczyłam jak najszybciej), a ciepły
wiatr buchnął mi w twarz, odrzucając włosy do tyłu.
Stanęliśmy po środku dachu, w czerwonym kole z literą "H" w centrum.
– Chce pan dzwonić po helikopter? – zawołałam, przekrzykując wycie wiatru.
Skinął głową, wstukując już numer.
– To najszybsze
rozwiązanie.
– Znam szybsze.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, w której trzymałam do tej pory Valcirię. Ryo
rozłączył się.
– Mam lecieć na smoku? – zapytał niepewnie.
– A co, ma pan cykora? – Zmyłam
z twarzy wredny uśmiech, widząc ostrzegawczy błysk w jego oczach. – Oj
spokojnie, nie będzie pan leciał sam, tylko ze mną, a niech pan uwierzy, smok
to najszybszy środek transportu zaraz po metrze i helikopterze. A i mniej pali.
– Nie musisz w to się
mieszać.
Wybuchłam szczerym śmiechem , totalnie
nie na miejscu.
– Jakby pan
zapomniał ja już jestem w to wplątana. – No głupi, czy głupi; już zapomniał, że siedzę w tym po uszy? A może skleroza mu się odzywa? – Poza tym mam z Ursem kilka spraw do
załatwienia…
♧~♧~♧
Valciria przecinała warstwy chmur, lecąc niemal pionowo w dół. Trzymałam się
mocno jej sierści, usadowiona na karku, gdzie nie było kolcy, pochylając się
nisko. Ryo siedział tuż za mną, a ja myślałam, że złamie mi żebra, ale nic nie
mówiłam; był dosyć zdenerwowany, chyba bardziej losem Komy, aniżeli piekielnie
szybkim lotem.
Nie leciałam jeszcze na Valce po transformacji, więc nie spodziewałam się z jak
zawrotną prędkością przemierzała kolejne kilometry, choć wracała do wioski
niechętnie. Ja zresztą też. Ale cóż, siła wyższa, mogę raz na jakiś czas
pokazać swoją dobrą wolę.
Rozpruliśmy ostatnie warstwy ciężkich chmur, naszym oczom ukazała się Koma.
Gwizdnęłam cicho, kiedy zsunęłam się na ziemię. Nawet ja nie byłam aż tak
zdolna, aby jedną chatę zmieść z powierzchni ziemi, drugiej pozbawić
dachu i ściany, a na dodatek wyrwać z korzeniami trzy mniejsze drzewka i
zasadzić je na nowo w innym domku. Dodatkowo w wiosce panował popłoch – ludzie
biegali w te i nazat bez konkretnego celu, niektórzy oblewali wodą tlące się
jeszcze ruiny jednej z chat, dzieci płakały, matki je pocieszały...
– Nakaneeeee! – wściekły ryk rozległ się tuż za mną, a ja
mimowolnie się skrzywiłam.
Z papieskim majestatem wymalowanym na ryju odwróciłam się w stronę bliskiego
apopleksji Hyomy. Wielki obrońca wioski nabuzowanym krokiem zmierzał w moim
kierunki (Ryo gdzieś zniknął, w mordę!) już od początku celując we mnie
oskarżycielsko palcem. Z płytkiej rany na jego policzku zasechł cienki
strumyczek krwi, a we włosach zagnieździł się popiół. Czy mi się zdaję, czy już kolejna
osoba, która jak dotąd była oazą spokoju, jest wściekła z mojego powodu?
– To wszystko
twoja wina! – ryknął, zatrzymując się
pół metra ode mnie.
– Moja!? – pisnęłam, sama na siebie wskazując.
– Tak, twoja! – powtórzył, nie schodząc z tonu.
– Myślisz, że to ja
rozwaliłam te trzy chaty i wprowadziłam popłoch!? – zdenerwowanie udzieliło się i mi. – Że
niby przyleciałam sobie na Valce i to zrobiłam!? – powtórzyłam dla pewności,
kolistym ruchem ręki, wskazując na stojąca nadal w pełnej krasie smoczycę.
Wolałam jej jeszcze nie odsyłać; mogła się przydać.
– Nie osobiście, ale w
zmowie z tym twoim koleżką.
– Ursem!? No chyba cię
posrało do reszty; ja go nie cierpię bardziej od ciebie! Prędzej bym się pocięła
niż w czymś mu pomagała.
– A skąd wiesz jak mu na
imię?!
– Bo go kiedyś poznałam,
ale to nie znaczy, że od razu jestem z nim w zmowie! To mój nowy wróg, jakbyś
jeszcze nie wiedział! Skąd w ogóle taki durny pomysł?!
– Zaraz po tym jak wpadł do Komy zaczął się o
ciebie wypytywać każdego, a gdy odpowiedzi go nie zadowoliły, przyzwał Bestię i
zaczął rozwalać wioskę. Z trudem go powstrzymaliśmy!
Już miałam zripostować, ale mi przerwano.
– Dość! – Do naszej kłótni stulecia, a raczej
dopiero zalążka kłótni, wtrącił się Ryo Hagane, podchodząc do nas. Dla
bezpieczeństwa odciągnął nas od siebie. – To nie czas na kłótnie – posłał nam
mordercze spojrzenie, którymi sami się raczyliśmy. – Megan, odwołaj łaskawie
Valcirię. Megan!
Dopiero za drugim razem go posłuchałam i przyzwałam Valcirię z powrotem do
bey'a. Stawiała opór, ale szybko się uniżyła. Dopiero kiedy znów znalazła się w
dysku zdałam sobie sprawę jak jestem wyczerpana – loty na smoczycy nie były darmowe i kosztowały sporo
energii. Wtedy jednak o tym nie myślałam.
– Ten Urs, czy jak mu tam, nadal jest w
pobliżu wioski – zakomunikował Hagane. – Trzeba go stąd wykurzyć, albo powstrzymać
przed zdobyciem pierwszego fragmentu – tu znacząco spojrzał na mnie.
– Zajmę się nim – oznajmiłam natychmiast.
– Nie, nie możesz iść
sama, widzisz jakie szkody poczynił.
– Ugh, niech już pan nie udaje, że się mną przejmuje; nie potrzebuję wsparcia, jeśli ma pan na myśli Hyomę!
– zaprzeczyłam jeszcze
nim wyraził taką propozycję.
– A ja nie mam zamiaru ci
pomagać! – Hyoma z miną ważniaka
splótł ręce na torsie. – Ty na nas ściągnęłaś
ten chaos, znowu, więc radź sobie sama.
Zagotowałam się z wściekłości. Jak on śmie, zasraniec jeden!... Mieszkańcy
wrzasnęli, kiedy kilkaset metrów za wioską w górę wystrzeliła eksplozja
granatowego światła, a ziemia zadrżała lekko w posadach. Dopiero teraz na
schodach jednego z domów dostrzegłam płaczącą Julie, trzymaną na kolanach przez
swoją matkę, która bezskutecznie próbowała ją uspokoić.
Zacisnęłam dłonie w pieści, przenosząc wzrok na horyzont. Jedna ręka już
sięgała za pas. Mam sama uporać się z Ursem? Dobra, przyjmuję wyzwanie, panie Hyoma!
Nim Ryo zdążył mnie złapać, rzuciłam się biegiem w stronę to raz zanikającej a
raz pojawiającej się znów poświaty. A żeby mnie nie dogonił stworzyłam na paręnaście
sekund przysłaniający widok mglisty mur (jak raz ta dziwna zdolność się
przydała).
– Megan, wracaj tu w tej chwili! – dosłyszałam jeszcze wrzask Hagane, gdy
zagłębiałam się w las.
Nie zawróciłam, ani się nie zatrzymałam, gnałam na spotkanie z przeznaczeniem,
lub śmiercią. Mniejsza, obu skopię zad, tak że im się żołądek bliżej z kręgosłupem
spotka! A jak nie to chociaż pogrożę im pięścią z daleka.
Jeśli dobrze pójdzie za minut kilka powinien się pojawić 23, ale niczego nie obiecuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz