Pustym wzrokiem przyglądałam się jak pył i dym powoli
opadają, ukazując zawalone wejście do jaskini za Komą. Zadowolona z efektu
przyzwałam bey'a i klapnęłam na ziemię parę metrów dalej. Po tym, jak kazałam
Valcirii doszczętnie zrujnować grotę, gdzie pojawił się pierwszy fragment, mogę
być spokojna, że nic tam już więcej się nie pojawi, a jak już to nikt nie
uzyska do tego dostępu.
Westchnęłam głośno i położyłam się na plecach. Trawa załaskotała mnie w
kark.
– Co robimy? – zapytałam smoczycy.
Nie chcę nawet wiedzieć, ile czasu zajęło mi
dotarcie do Valcirii. Smok czy nie smok, ale też kobieta, więc miała swoje
humorki i jak czegoś się uparła to nie było zmiłuj. Tym razem prawie popełniła
harakiri, wkurzona, że nie potrafiła mnie należycie obronić. Ale to akurat nie
była wina bestii, lecz prędzej bleydera. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, aby
Valciria nie mogła się wydostać z dysku. Przecież to... No, niedorzeczne!
"Czułam się tak, jakby trzymały mnie łańcuchy" – wyjaśniła, gdy ciche minuty minęły. Może
to przez fakt wybrania? Może jeszcze jakoś nie panujemy nad tymi nowymi
zdolnościami?
Wypadałoby znaleźć Ursa – westchnęła smoczyca, wyrywając mnie z Krainy
Rozmyślań i Bzdet. Głos miała odległy, ewidentnie nad czymś się
zastanawiała.
– Tia, tylko że on może być dosłownie wszędzie! - rozłożyłam na bok ręce i
wbiłam wzrok w niebo zasnute szarymi obłokami. – To będzie jak szukanie igły w stogu siana.
Urs nie
będzie biegał po świecie z fragmentem w plecaku. Chyba. Na pewno mają jakąś
bazę.
– Właśnie, „mają”, czyli też myślisz, że nie działa sam?
Kto,
Urs? Jak on sam sobie wody nie umie zagotować – zaśmiała się gorzko. – Tak, na pewno z kimś współpracuje.
„ Znasz
tą osobę, Megiś. Oj, i to jak...”
Zacisnęłam dłonie
na spodenkach. Szybko przeanalizowałam wszystkie osoby, które znałam z Ośrodka,
a które nie darzyły mnie szczególną miłością. I na co wychodziło? Że wszyscy
dawno śpią snem wiecznym.
Podciągnęłam się
do pozycji siedzącej, masując obolałą głowę. Fajnie, robi się coraz ciekawiej.
–
Megi-chan. – Cichutki głosik wdarł się do mojej świadomości. Wstałam na nogi i
odwróciłam się na pięcie, a na ustach wskoczył lekki uśmiech.
– Cześć Julie, co tu robisz? – spytałam
siląc się na normalny ton, nie zdradzający w jak podłym jestem humorze..
Dziewczynka, stała dobre 6 metrów ode mnie i sama się zdziwiłam, że w moim
stanie w ogóle ją usłyszałam.
– Widziałam jak wychodzisz z domu Ryo-sensei
mocno zdenerwowana i pomyślałam, że może cię pocieszę... – zaszurała butem o
ziemię wyraźnie zmieszana.
Uśmiechnęłam się w duchu. Istny aniołek z niej wyrasta. Oby tylko dostała
trochę różek, bo nie przżyje na tym świecie.
To
prawda, ja wyszłam wściekła z domu Ryo, a on pozostał tam razem z Hyomą,
wściekli obaj jak diabli (bez kija, albo lepiej maczugi, radzę nie podchodzić).
Hyoma jest wściekły na mnie od zawsze, to wiadome, ale żeby Ryo?, zapytacie.
Tak, moi mili, doprowadziłam do białej gorączki samego Hagane, tym razem bez
żadnej pomocy. Powiedziałam, co mi leży na wątrobie.
–
Niech pan przestanie naciskać! – wrzasnęłam, zrywając się z kanapy. –
Powinno panu wystarczyć, że Urs to taki szaleniec, z którym lepiej nie zadzierać,
jeśli nie chce się wydawać kasy na psychiatrę! A znam go, bo znam, to mój
prywatny interes! I ani on, ani Ośrodek i moja przeszłość nie powinny mieć dla
pana żadnego znaczenia! A teraz sayonara,
wielki dyrektorku, i obrońco wioski! – na do widzenia trzasnęłam drzwiami.
Tia, to chyba nie było mądre posunięcie. Chyba właśnie straciłam sojusznika,
ale szczerze – kij mnie to w tamtym momencie obchodziło.
Ruszyłam
w stronę Julie, chcąc zapewnić, że mam tylko chwilowy kryzys, gdy zamarłam po
dwóch krokach. Za Julie wyłoniwszy się z lasu skradało się czarne, szkaradne... Coś, dosłownie coś.
Z pół metra w kłębie, garbaty grzbiet najeżony krzywymi kolcami, dwie pary
czerwonych, świecących ślepi, i piana spływająca po rządzie ostrych kłów.
Otwarłam szeroko oczy z przerażenia.
– Julie uważaj! –
wrzasnęłam i rzuciłam się do przodu, w tej samej sekundzie, co bestia
wyskoczyła do góry. Mózg, działający na wyjątkowo szybkich obrotach,
błyskawicznie ocenił sytuację – nie zdążę dobiec do Julie, a nawet gdyby to nie za
wiele mogłam zrobić; pudełko, gdzie siedziała Valciria jak na złość się
zacięło, więc pozostała mi tylko wyrzutnia do walnięcia tej szkarady po łbie!
Chociaż… jest jeszcze jeden sposób. Trudno, jestem wyczerpana, ale może nie
padnę.
– Rashmou Valciria! – zawołała, napinając zwoje mózgowa
do krytycznego wysiłku.
Przez szparę w pudełko wypełzła mgła, a z niej uformowała się Bestia. Dam
radę tylko przez chwilę utrzymać Valcirię w tej postaci bez odpalania bey'a
(głupia zależność! ) ale ta chwila powinna wystarczyć na zmiecenie potwora z
powierzchni ziemi.
Przeliczyłam się.
Łapa Valcirii przeniknęła przez stwora, jakby był obłokiem pary, nie
czyniąc mu absolutnie żadnej krzywdy. Zaskoczenie doszczętnie przykryło umysł,
a reszta potoczyła się błyskawicznie.
Zdławiony krzyk wydarł się z mojej
piersi, kiedy Julie padła na ziemię pod ciężarem stwora. Bestia rozwarła
paszczę, nachylając się nad twarzą wrzeszczącej i przerażonej dziewczynki.
Wezbrała we mnie jednocześnie bezradność, strach, jak i wściekłość na własną
bezsilność. Valciria zniknęła, gdyż nie mogłam jej już dalej utrzymywać. Świat
zawirował, przed oczami wyskoczyły czerwone plamki, w kącikach oczu wezbrały
łzy wściekłości. Czemu nie mam żadnego sztyletu, noża albo cyrkla!?
Nie, nie, nie pozwolę. Co Julie zrobiła, że to monstrum ją atakuje!? Czy ja
muszę ściągać na innych nieszczęście!?
To
chyba była adrenalina, gdy w żyłach poczułam palące ciepło, zwłaszcza w
okolicach rąk; w umyśle uformował się obraz jak długi sztylet zagłębia się w
tors bestii, odtrącając go od niewinnej Julie. Jednak nie miałam nawet
scyzoryka!
Wrzasnęłam, a ręka samoistnie wzięła zamach jak do rzucenia nożem. Rękę
rozerwał ostry ból, coś błysnęło... W tors stwora zagłębiło się krótkie
ostrze, a ja poleciałam do tyłu, jak po zderzeniu z litym murem. Lecz, czy po
czołowym z metafizycznym murem też ma się siniaki…
Potrząsnęłam głową, szybko przytomniejąc i zrywając się na nogi. Zamrugałam
parę razy, odpędzając mroczki i pognałam do dziewczynki, pomogłam jej wstać i
odciągnęłam od stwora. Wtuliła się w mój brzuch. Ciężko dyszała, a
po jej polikach ściekał wodospad łez. Bestia zatoczyła się do tyłu, szarpnęła parę
razy i sztylet wypadł z jej cielska, a z rany pociekła… W zasadzie to nic nie
pociekło; rana zasklepiła się, nie pozostała nawet zadraśnięcie, czy blizna.
Czy to gówno w ogóle da się zabić!? – pisnął
rozum (to ty tam jeszcze jesteś?).
Wbił wściekłe spojrzenie we mnie, ściślej – w moją rękę. Sama na nią
spojrzałam i stłumiłam krzyk. Wokół dłoni strzelały srebrne wiązki energii,
poprzetykane językami mgły. Potrząsnęłam ręką, a one po chwili
zanikły.
Co,
gdzie, co ja właśnie, skąd, jak do chole...!?
Julie
pisnęła, kiedy bestia znów przypuścił atak, ale tym razem ewidentnie celowała
we mnie. Skupiłam myśli na jednym – ocalić Julie, nic więcej nie miało
znaczenia.
Bestia chybiła celu, rozrywając stworzoną na prędce, ścianę z mgły. Schowałam
Julie za siebie i wycelowałam naładowaną wyrzutnią, kiedy po solidnym uderzeniu pudełko łaskawie się otwarło, w poruszające się ospale
obłoki. Spokojnie Megi, tylko tu nie wykorkuj, oddychaj...
Technikę zen znów szlag wziął, gdy, sekundę za późno, dostrzegłam lecący w moją
stronę ciemny kształt. Nie zdołałam nawet pociągnąć za sznurek – stwór
powalił mnie na ziemie i razem przekoziołkowaliśmy kilka metrów; wyrzutnia wypadła
mi z dłoni, powietrze uleciało z płuc. Zatrzymałam się na plecach, trzymając
pysk stworzenia na długość rąk, którymi zapierałam się o jego tors, a on swoimi
łapami o moje barki. Miał zdecydowanie za długie pazury, które wbiły mi się w
skórę.
Stłumiłam
krzyk i spróbowałam zaczerpnąć powietrza.
– Val...ciria! – wydusiłam, ale świadomość
była zbyt słaba, by znów sprowadzić smoczycę. Czułam tylko jej własną
wściekłość i bezradność.
Czyli tak przyjdzie mi umrzeć? Na oczach małej dziewczynki, pożarta przez COŚ,
co najpewniej uciekło z zoo Hadesa? Nie, nie zgadzam się! To, że mam już
przygotowany grób nie znaczy, że w wieku 17 lat mam go wypełnić!
Spojrzałam w bok. Wyrzutnia leżała dwa metry ode mnie. Może jak uda mi się to
zrzucić z siebie i szybko ją chwycić...
Nie sądziłam, że Julie w takiej sytuacji będzie potrafiła trzeźwo myśleć. Jej
bey może i nie uderzył w stwora z jakąś wielką siłą, ale to i tak starczyło,
aby odwrócić jego uwagę. Wykorzystałam moment, zrzuciłam bestie ze swojego
torsu i przeturlałam się w lewo, chwytając wyrzutnię i natychmiast odpalając.
Tym razem, gdy obrzydlistwo chciało mnie poszatkować na mielonkę, srebrny bey
uderzył w jego pysk, przeszedł przez paszczę, a potem przez cały tułów, jakby
mknął przez cień. I właśnie to pozostało po stworze – plama cienia, która
wtopiła się w ziemię.
Przez dobrą minutę wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała
bestia, a teraz wirowała Valca, zanim nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a ja
upadłam na ziemię, zwracając śniadanie.
Pot skapywał po czole, serce ledwo wyrabiało, oddech także ledwo docierał do
płuc. Mgła opadła powoli, całkiem zanikając, a ja nadal tkwiłam jak kołek nie
zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Ciałem wstrząsały mi dreszcze, adrenalina nadal
szumiała w uszach, przed oczami skakały białe plamki. Przycisnęłam dłoń do
czoła, które ryła fala kującego bólu.
Nie
byłam w stanie racjonalnie wytłumaczyć, co tu się właściwie stało. Wpierw Julie,
potem ten stwór z zaświatów, sztylet... Rozejrzałam się za wspomnianą bronią.
Leżała w trawie lekko dymiąc. Podpełzałam tam i dotknęłam jej opuszkami palców.
Poskutkowało to tym, że po prostu zniknęła, wyparowała, pozostawiając za sobą
srebrny pył, który rozwiał wiatr. Lecz jeszcze za nim to nastąpiło zauważyłam że i z koloru, i z kształtu bardzo przypomina te, którymi posługiwała się Valca w jednym z ataków. A co gorsze rozpoznałam bardzo dobrze mi znany znak — kwiat orchideo z czterema liśćmi.
Zamarłam z ręką wyciągniętą przed siebie. Wpatrywałam się tępym wzrokiem w prawą
dłoń. Jak dla mnie symbol świecił się niezdrowym blaskiem, jakby się ze mnie
naśmiewał, z mojej słabości.
Dysk. To wszystko wina tej Wojny. Wina Dysku. Co się dzieje z moim życiem
do jasnej nędzy!?
Złapałam się za włosy i pociągnęłam za nie, ni to piszcząc, ni wrzeszcząc. W
uszach rozległ się przeciągły gwizd, głowę i w zasadzie cale ciało rozdarł
ostry ból. Zanim padłam jak długa na ziemię usłyszałam jeszcze przerażony krzyk
Julie; zobaczyłam jak biegnie w moją stronę, a za nią miga prawie przezroczysta
postać kobiety w pełnym rynsztunku bojowym. Potem była już tylko upragniona
cisza i ciemność.
***
Perspektywa nie pozwalała na dostrzeżenie
czegoś więcej ponad szyją, ale po sylwetce dało się rozpoznać, że to chłopiec i
dziewczynka. Drewniane miecze śmigały w ich rękach niczym węże, co
sekundę spotykając się w deszczu drzazg. Co dziwne, to dziewczyna zyskiwała
przewagę, a chłopak desperacko próbował się bronić. I tak przegrał; miecz
wypadł mu z ręki, a on padł na ziemię. Szybko się jednak pozbierał i przypuścił
gwałtowny atak. Za walczącymi pod koroną drzewa stała niewyraźna postać, zapewne mężczyzna,
który z ukrycia bacznie przyglądał się pojedynkowi, trzymając na barkach
malutką dziewczynkę.
Mgła całkiem przysłoniła obraz.
Obłok rozciął miecz, tym razem jak najbardziej prawdziwy – srebrny, połyskujący
w blasku słońca, lecz też splamiony krwią. Dzięki sile, jaką przekazywał mu
dzierżący go mężczyzna, siał popłoch i śmierć; mężczyźni odziani w proste
brązowe tuniki padali jak muchy. Zaraz za nim migało inne ostrze, złote. Obok
mężczyzny ramię w ramię walczyła kobieta o niespotykanie długich włosach w
pełnej zbroi. Twarze obojga pozostawały zamazane.
Pierwsze, co zobaczyłam, gdy uporczywe obrazy wreszcie czmychnęły spod powiek,
to szary sufit. Obróciłam powoli głowę w bok – szafka nocna i okno. W prawo –
szafa i biurko. Odetchnęłam płytko, gdyż miejsce, gdzie zaświatowiec postawił
swoje wielkie łapy wciąż doskwierało, i powoli podciągnęłam się do pozycji siedzącej,
ciesząc się, że białe ściany ze szpitala, do którego trafiłam dwa dni temu,
zniknęły.
Przejechałam sobie ręką po twarzy i spojrzałam na wierzch dłoni. Znów
nadaremno łudziłam się że symbol, potwierdzający moje ostateczne uczestnictwo w
Wojnie, zniknął. A gdzie tam, widniał jak widniał, z tą różnicą, że trochę
czerwony, bo chyba przez sen próbowałam go zdrapać paznokciami (całe szczęście,
że nie miałam przy sobie cyrkla).
Znów westchnęłam, opadając na poduszki. Skrzywiłam się, gdy zrobiłam to
za szybko, a ból w barkach się odezwał. Rozmasowałam obolałe miejsce.
Podwinęłam koszulkę od piżamy. Dwa spore plastry nadal zakrywały płytkie rany,
które – tak jak symbol i jeszcze jeden znajdujący się niżej nad biodrem,
ale na niego nie chciałam spojrzeć – uświadamiały mi, że to, co zdarzyło
się dwa dni temu to nie wytwór mojej chorej wyobraźni.
Na serio, parę dni wstecz, wysłannik Śmierci zamierzał odgryźć mi łeb. Po
fakcie, po tym jak przepadł, na parę minut straciłam kontakt z rzeczywistością.
Gdy się ocknęłam Julie krzyknęła uradowana i mocno mnie przytuliła, mocząc mi
łzami podkoszulek. Względnie udało mi się ją uspokoić i przekonać, aby nie
leciała do Hagane.
– To... To nic, Julie. Po prostu kolejne dziwne rzeczy chcą się ze mną
pobawić w śmiertelnego berka, ale dam sobie z nimi radę. Leć do domu, zapomnij
i nikomu nie mów, dobrze?
Byłam dla niej jak swoiste medium, więc miałam nadzieję, że pokornie się
posłuchała. Kiedy Julie zniknęła w lesie, ja przesiedziałam jeszcze kilka minut
na trawie, chcąc pozbierać siły. Wróciłam na Valce, albo bardziej w jej łapach,
bo jak streściła – w połowie drogi znów odpłynęłam i cudem mnie złapała, kiedy
zsunęłam się z jej grzbietu. Cud też, że nie wróciła do krążka.
Mogłam się domyślać, co mnie czeka po przekroczeniu progu
mieszkania.
– Dios,
Meg, w coś się znowu wpakowałaś!? – tak przywitała mnie Rey, widząc zabrudzenia na twarzy i koszulkę w strzępkach.
Nie mogłam za bardzo protestować, kiedy wsadziła mnie w taksówkę i zawiozła do
najbliższego szpitala. Po drodze, szeptem, aby kierowca nas nie usłyszał i nie
zadzwonił do psychiatryka, wyjaśniłam jej co zaszło – że straciłam pierwszy fragment, zerwałam
umowę z Hagane, prawie zabiłam Hyomę krzesłem, no i przede wszystkim, że prawie
zostałam zeżarta przez cośka z Hadesu. Na prędce wymyśliłam też historyjkę dla
lekarza, który mnie przyjął.
– Napadły mnie wściekle króliki, panie
doktorze.
– Króliki? – powtórzył, unosząc wysoko brwi i
przyglądają się moim zadrapaniom na barkach.
– Hai, całe dwa, ale miały piekielnie ostre zęby... i strasznie ostre
pazury. Wie pan, mnie żadne zwierzaki nie lubią, a im musiałam chyba
nadepnąć na ogon.
Nie wiem, czy to łyknął, czy też nie, ale
nie wnikał, opatrzył ranki i po dniu wypisał do domciu. A tam nawiedziły mnie
koszmary. Śniło mi się, że zaświatowiec pożera Julie na moich oczach, a później powoli pałaszuje mnie. Potem nadchodziła przeszłość — dziecko przykute do stołu, wszechobecne strzykawki, jęzory mrocznej mocy wydobywające się z młodego ciałka... Nie dość, że chyba mignął mi jezzcze obraz z
dzieciństwa, to jeszcze inne wspomnienie, bynajmniej nie moje, nie przyznaję
się do tego.
Wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń i
zaczęłam powoli nią obracać na boki. Sztylet… Jak? Mgiełka skumulowała się wokół ręki,
wysiliłam zwoje mózgowe… uchyliłam jedno oko, ale w dłoni nie pojawiła się
żadna broń. Prychnęłam, opuszczając ją. A
może ta broń mi się przewidziała? Tak, to chyba najlepsza odpowiedź, zwłaszcza,
że bestia nie miała żadnego śladu, jakoby wspomniana broń wbiła jej się w tors.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Prosz! – zawołałam, zagrzebując się
mocniej pod cienką kołdrę.
Do pokoju wszedł nie kto inny jak Rey.
— O, wreszcie wstałaś! — zawołała, siadając na skraju łóżka, aż lekko podskoczyłam.
— Kiedyś było trzeba — przeciągnęłam się.
— Jak się czujesz?
— Jak po spotkaniu trzeciego stopnia z czołgiem — odparłam zgodnie z prawdą.
— Nie załamuj się fragmentem; jest ich jeszcze trochę — popklepała mnie po kolanie.
— Nie to mnie martwi.
— Ten dziwny stwór?
Potaknnęłam.
— Zastanawiam się skąd od się tam wziął, do diabła. Valciria nie wyczuła żadnych wachań mrocznej mocy. — Zresztą, gdyby był wytworem tego Gówna nie miałabym nawet zadraśnięcia, dopowiedziałam w myślach.
— Która godzina? — zapytałam jeszcze trochę sennie, trąc oczy.
— Dochodzi czternasta.
Gwałtownie zrzuciłam z siebie kołdrę, nagle odzyskując wigor i chęci życiowe, i zapominając o stworzeniu.
— Czemu mnie nie obudziłaś? — zawołałam, zeskakując z łóżka. Podbiegłam do szafy i zanurkowałm w stercie ciuchów.
— A miałam?
— Tak! — wyłoniłam się z pierwszą lepszą szarą tuniką i leginsami w dłoniach. — Miałam się o 14 spotkać z Renem na mieście!
— Aaa, no faktycznie powód niecierpiący zwłoki — mruknęła oglądając paznokcie.
Wciągnęłam spodnie na tyłek i zrzuciłam z siebie koszulę, zostając na sekundę w staniku. Stałam akurat lewem bokiem do Rey. To wystarczyło. Aby zauważyła.
— Co to do licha jest? — nachyliła się i dźgnęła mnie ponad lewą miednicę, a ja instynktownie odskoczyłam do tyłu.
— To, aa, nic takiego; uwierzysz jak powiem, że tatuaż? - zasloniłam brzuch bluzką.
— Nene. To wygląda jak piętno. Meeeg, o czym jeszcze nie wiem?
Westchnęłam głośno, naciągając przez głowę tunikę. Zatrzymałam się jednak przed drugim symbolem, jaki szpecił moje ciało. Przypominał zakrzywione I z dwoma kropkami miast jednej, przeplecione dwoma falowanymi kreskami, które spotykaly się po środku "I"; dodatkowo wszystko otoczone podwójnym okręgiem. Proste, aczkolwiek piekielne bolesne.
— Rozgrzane żelazo, symbol, albo raczej pieczątka, którą dostawał każdy dzieciak w ośrodku — szepnęłam, kończąc się ubierać.
— Ten słynny Ośrodek, o którym tyle mówisz, ale jednocześnie nic nie mówisz? — Potaknęłam. Przypięłam do pasa sprzączki z wyrzutnią i pudełkiem. — I dzisiaj nic mi nie powiesz, znowu?
Odetchnełam.
— Wystarczy ci że powiem, że Ośrodek był inspiracją dla Doji'ego. — Zmarszczyła brwi. — Wzorował się na niej, tworząc swoją organizację.
— Mroczna moc? — napięła się jak struna.
Machnęłam lekceważąco ręką, zakładając buty.
— Matko jedyna, szpryclowali cię tym gównem!? — potrząsnęła mną.
Uśmiechnęłam się głupio.
— No — odparłam beztrosko.
Strzeliła mnie w łeb.
— I mówisz to tak... Tak o!?
Poklepałam ją po policzku.
— Spokojna twoja rozczochrana, nie zaraziłam się.
Zamrugała kilkakrotnie.
— Ale j-jak..?
— Bo mnie, kochana, to gówno nie lubi. Pa, wrócę wieczorem!
Błędy, podsumowanie i inne takie kiedy indziej , czyli nigdy.
Żart, deprecha mi przeszła i rozdział nawet mi odpowiada choć nie wiem czy nie bd w nim jeszczeczegos. Zmieniac ale to was poinformuje
"Kto, Urs? Jak on sam sobie wody nie umie zagotować"
OdpowiedzUsuńHanako: I on bierze udział w wojnie?
Miju: Tak...
Viria: Ciekawe te bestie *przygląda się im bardziej* to na pewno jakiś stwór z Hadesa lub kogoś kto jest mocno obeznany z czymś takim. Cóż na pewno jest ich więcej.
Beta: Viria ma ostatnio jakiś dobry humor. Dziwne...
Hanako: Nawet bardzo. To wszystko robi się coraz dziwniejsze
Viria: Hana chodź na polowanie na te stwory ich na bank jest więcej
Hanako: Nie
Viria: No chodź *uwalnia się bestia i ciągnie Hanako za rękę*
Hanako:*ledwo zdarzyła zabrać kose* ten bey jest popierniczony
Urs: *nadyma policzki* no bez przesadyyy
UsuńMeg: *prycha śmiechem*
Urs: Zakwalifikowałem się bo dobrze walczę, a nie z faktu przyżądzania herbaty
Meg: Dobrze? *prycha* pamiętasz naszą pierwszą walkę, głąbie?
Urs: nie wypominaj; i wcale tak źle nie było!
Meg: Jaaasne. A ty Hana nie pocieszasz! XD ale proszę bardzo, droga wolna, możesz je wybić, poeksperymentować na nich, zrobić z nich udomowione zwierząka czy co tam chcesz. Masz moje błogosławieństwo!
W zasadzie miałam coď do tego shota napisać... ale nie wyszło; po przeczytaniu komów dostałam wenę ale spożytkowalam ją na rozdział xd ale przynajmniej jest te 500 słów do nexta! XD
Hanako: Virii to plan i mnie ciągnie do tego! To demoniczne coś pcha się w same problemy. Nie chce mi się iść do tych stworów ciemności
UsuńMiju: Wątpie w to że dobrze walczysz Urs
Hanako: nie tylko ty kuzynka *uwalnia się od Viri* sama idź na te stwory
Viria: nie
Hanako: Bo?
Viria: bo tak
Proszę mi tam nie depresić rozdział był świetny. W ogóle co to za stwór? Łał O.O
OdpowiedzUsuńVirgo: Val naprawdę nie powinnaś się tak denerwować masz świetną i naprawdę odważną bleyderkę.
Lilka: Dzięki Vi-.-
Virgo:*przymruża oczu przysłaniając usta wachlarzem i syczy* Zawsze do usług.
Lilka:Yyy :P Meg jak mogłaś dać sobie to wstrzykiwać? No jak? Nie widziałaś co ta pierdolona Mroczna Moc robi z ludźmi?!
Jack: Oddychaj.
Lilka: Nie wcinaj się!
Ja: Valentine ją tym szprycował XD
Jack:A ty się lecz.
Ja: Za późno, wybacz. Ciekawie, ciekawie szczególnie ta scena walki z cośem i fakt, że Meg była szprycowana Mroczną Mocą.
Damian: Może to jeden z widmowych psów np. Berghest. Kiedy zobaczy się takiego...umiera się.
Jack:*drgnął i mina z cyklu ,,Ale skąd on się tu k*rwa wziął?!*
Damian: Uwarzaj bo ci tak zostanie.
Jack: O mnie się nie martw.
Lilka: Chłopcom demonom już dziękujemy >.>
Komik krótki, ale pozdrawiam i życzę weny!
XOXOXO
Odpowiedź miała być wczoraj ale wifi stwistwierd że ma mnie w poważaniu ;-; i nie dało obejrzeć Pandory Hearts! *foch z przytupem*
UsuńMeg: *pręży się jak lwica, pękając z dumy*
Ten stwór wyszedł tak nagle xD na spontanie wszystko piszę więc no xd
Valca: Ja wiem że ona jest silna ale za często pakuje w bagno, z którego czasem ciężko ją wyciągnąć
Meg: *szura butem i drapie się w tył głowy* no ciężko jest stawiać opór gdy cię dziesięciu facetów o mordach buldogów trzyma... *dostaje zeszytem od polaka*
Shut up! Bez spojlerów poproszę!
Meg: O mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja sobie radę daaaam *tańczy na parapecie*
Rey: O, o, może faktycznie to ten Berqest! Seth mi mówił że kiedyś takiego spotkał.
Meg: *spada z parapetu* to czemu nie zdechł!
Seth: widziałem panowanie pierwszego faraon więc nie jest mnie tak łatwo zabić
Meg: Powinieneś chociaż rozsypać się w pył ;--;
Odpowiedź krótka, ale polski wzywa! XD
XOXOXOXOOXOXOXOXOXOXOXOXOOXOXOX
Życz mi powodzenia iż zdam xd