czwartek, 7 grudnia 2017

Rozdział 24: ♧ Krótka partyjka szachów ze Śmiercią, Czarna Orchidea i srebrny miecz ♧

 
   Pustym wzrokiem przyglądałam się jak pył i dym powoli opadają, ukazując zawalone wejście do jaskini za Komą. Zadowolona z efektu przyzwałam bey'a i klapnęłam na ziemię parę metrów dalej. Po tym, jak kazałam Valcirii doszczętnie zrujnować grotę, gdzie pojawił się pierwszy fragment, mogę być spokojna, że nic tam już więcej się nie pojawi, a jak już to nikt nie uzyska do tego dostępu.
   Westchnęłam głośno i położyłam się na plecach. Trawa załaskotała mnie w kark.
   Co robimy? zapytałam smoczycy. 
   Nie chcę nawet wiedzieć, ile czasu zajęło mi dotarcie do Valcirii. Smok czy nie smok, ale też kobieta, więc miała swoje humorki i jak czegoś się uparła to nie było zmiłuj. Tym razem prawie popełniła harakiri, wkurzona, że nie potrafiła mnie należycie obronić. Ale to akurat nie była wina bestii, lecz prędzej bleydera. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, aby Valciria nie mogła się wydostać z dysku. Przecież to... No, niedorzeczne! "Czułam się tak, jakby trzymały mnie łańcuchy" wyjaśniła, gdy ciche minuty minęły. Może to przez fakt wybrania? Może jeszcze jakoś nie panujemy nad tymi nowymi zdolnościami? 
   Wypadałoby znaleźć Ursa  westchnęła smoczyca, wyrywając mnie z Krainy Rozmyślań i Bzdet. Głos miała odległy, ewidentnie nad czymś się zastanawiała. 
   Tia, tylko że on może być dosłownie wszędzie! - rozłożyłam na bok ręce i wbiłam wzrok w niebo zasnute szarymi obłokami. To będzie jak szukanie igły w stogu siana. 
  Urs nie będzie biegał po świecie z fragmentem w plecaku. Chyba. Na pewno mają jakąś bazę.
    – Właśnie, „mają”, czyli też myślisz, że nie działa sam?
    Kto, Urs? Jak on sam sobie wody nie umie zagotować – zaśmiała się gorzko. – Tak, na pewno z kimś współpracuje.
    Znasz tą osobę, Megiś. Oj, i to jak...”
   Zacisnęłam dłonie na spodenkach. Szybko przeanalizowałam wszystkie osoby, które znałam z Ośrodka, a które nie darzyły mnie szczególną miłością. I na co wychodziło? Że wszyscy dawno śpią snem wiecznym.
   Podciągnęłam się do pozycji siedzącej, masując obolałą głowę. Fajnie, robi się coraz ciekawiej.
   – Megi-chan. – Cichutki głosik wdarł się do mojej świadomości. Wstałam na nogi i odwróciłam się na pięcie, a na ustach wskoczył lekki uśmiech.
   – Cześć Julie, co tu robisz? – spytałam siląc się na normalny ton, nie zdradzający w jak podłym jestem humorze.. 
   Dziewczynka, stała dobre 6 metrów ode mnie i sama się zdziwiłam, że w moim stanie w ogóle ją usłyszałam.
   – Widziałam jak wychodzisz z domu Ryo-sensei mocno zdenerwowana i pomyślałam, że może cię pocieszę... – zaszurała butem o ziemię wyraźnie zmieszana.
   Uśmiechnęłam się w duchu. Istny aniołek z niej wyrasta. Oby tylko dostała trochę różek, bo nie przżyje na tym świecie. 
   To prawda, ja wyszłam wściekła z domu Ryo, a on pozostał tam razem z Hyomą, wściekli obaj jak diabli (bez kija, albo lepiej maczugi, radzę nie podchodzić). Hyoma jest wściekły na mnie od zawsze, to wiadome, ale żeby Ryo?, zapytacie. Tak, moi mili, doprowadziłam do białej gorączki samego Hagane, tym razem bez żadnej pomocy. Powiedziałam, co mi leży na wątrobie.
   – Niech pan przestanie naciskać! – wrzasnęłam, zrywając się z kanapy. – Powinno panu wystarczyć, że Urs to taki szaleniec, z którym lepiej nie zadzierać, jeśli nie chce się wydawać kasy na psychiatrę! A znam go, bo znam, to mój prywatny interes! I ani on, ani Ośrodek i moja przeszłość nie powinny mieć dla pana żadnego znaczenia! A teraz sayonara, wielki dyrektorku, i obrońco wioski! – na do widzenia trzasnęłam drzwiami. Tia, to chyba nie było mądre posunięcie. Chyba właśnie straciłam sojusznika, ale szczerze kij mnie to w tamtym momencie obchodziło. 
  Ruszyłam w stronę Julie, chcąc zapewnić, że mam tylko chwilowy kryzys, gdy zamarłam po dwóch krokach. Za Julie wyłoniwszy się z lasu skradało się czarne, szkaradne... Coś, dosłownie coś. Z pół metra w kłębie, garbaty grzbiet najeżony krzywymi kolcami, dwie pary czerwonych, świecących ślepi, i piana spływająca po rządzie ostrych kłów.
   Otwarłam szeroko oczy z przerażenia.
   –  Julie uważaj!  –  wrzasnęłam i rzuciłam się do przodu, w tej samej sekundzie, co bestia wyskoczyła do góry. Mózg, działający na wyjątkowo szybkich obrotach, błyskawicznie ocenił sytuację – nie zdążę dobiec do Julie, a nawet gdyby to nie za wiele mogłam zrobić; pudełko, gdzie siedziała Valciria jak na złość się zacięło, więc pozostała mi tylko wyrzutnia do walnięcia tej szkarady po łbie! Chociaż… jest jeszcze jeden sposób. Trudno, jestem wyczerpana, ale może nie padnę. 
   Rashmou Valciria! zawołała, napinając zwoje mózgowa do krytycznego wysiłku. 
   Przez szparę w pudełko wypełzła mgła, a z niej uformowała się Bestia. Dam radę tylko przez chwilę utrzymać Valcirię w tej postaci bez odpalania bey'a (głupia zależność! ) ale ta chwila powinna wystarczyć na zmiecenie potwora z powierzchni ziemi. 
  Przeliczyłam się.
   Łapa Valcirii przeniknęła przez stwora, jakby był obłokiem pary, nie czyniąc mu absolutnie żadnej krzywdy. Zaskoczenie doszczętnie przykryło umysł, a reszta potoczyła się błyskawicznie. 
   Zdławiony krzyk wydarł się z mojej piersi, kiedy Julie padła na ziemię pod  ciężarem stwora. Bestia rozwarła paszczę, nachylając się nad twarzą wrzeszczącej i przerażonej dziewczynki. Wezbrała we mnie jednocześnie bezradność, strach, jak i wściekłość na własną bezsilność. Valciria zniknęła, gdyż nie mogłam jej już dalej utrzymywać. Świat zawirował, przed oczami wyskoczyły czerwone plamki, w kącikach oczu wezbrały łzy wściekłości. Czemu nie mam żadnego sztyletu, noża albo cyrkla!?
   Nie, nie, nie pozwolę. Co Julie zrobiła, że to monstrum ją atakuje!? Czy ja muszę ściągać na innych nieszczęście!?
   To chyba była adrenalina, gdy w żyłach poczułam palące ciepło, zwłaszcza w okolicach rąk; w umyśle uformował się obraz jak długi sztylet zagłębia się w tors bestii, odtrącając go od niewinnej Julie. Jednak nie miałam nawet scyzoryka!
  Wrzasnęłam, a ręka samoistnie wzięła zamach jak do rzucenia nożem. Rękę rozerwał ostry ból, coś błysnęło...  W tors stwora zagłębiło się krótkie ostrze, a ja poleciałam do tyłu, jak po zderzeniu z litym murem. Lecz, czy po czołowym z metafizycznym murem też ma się siniaki…
   Potrząsnęłam głową, szybko przytomniejąc i zrywając się na nogi. Zamrugałam parę razy, odpędzając mroczki i pognałam do dziewczynki, pomogłam jej wstać i odciągnęłam od stwora. Wtuliła się w mój brzuch.  Ciężko dyszała, a po jej polikach ściekał wodospad łez. Bestia zatoczyła się do tyłu, szarpnęła parę razy i sztylet wypadł z jej cielska, a z rany pociekła… W zasadzie to nic nie pociekło; rana zasklepiła się, nie pozostała nawet zadraśnięcie, czy blizna.
   Czy to gówno w ogóle da się zabić!? – pisnął rozum (to ty tam jeszcze jesteś?).
   Wbił wściekłe spojrzenie we mnie, ściślej –  w moją rękę. Sama na nią spojrzałam i stłumiłam krzyk. Wokół dłoni strzelały srebrne wiązki energii, poprzetykane językami mgły.  Potrząsnęłam ręką, a one po chwili zanikły.
  Co, gdzie, co ja właśnie, skąd,  jak do chole...!?
  Julie pisnęła, kiedy bestia znów przypuścił atak, ale tym razem ewidentnie celowała we mnie. Skupiłam myśli na jednym – ocalić Julie, nic więcej nie miało znaczenia.
   Bestia chybiła celu, rozrywając stworzoną na prędce, ścianę z mgły. Schowałam Julie za siebie i wycelowałam naładowaną wyrzutnią, kiedy po solidnym uderzeniu pudełko łaskawie się otwarło, w poruszające się ospale obłoki. Spokojnie Megi, tylko tu nie wykorkuj, oddychaj...
   Technikę zen znów szlag wziął, gdy, sekundę za późno, dostrzegłam lecący w moją stronę ciemny kształt. Nie zdołałam nawet  pociągnąć za sznurek – stwór powalił mnie na ziemie i razem przekoziołkowaliśmy kilka metrów; wyrzutnia wypadła mi z dłoni, powietrze uleciało z płuc. Zatrzymałam się na plecach, trzymając pysk stworzenia na długość rąk, którymi zapierałam się o jego tors, a on swoimi łapami o moje barki. Miał zdecydowanie za długie pazury, które wbiły mi się w skórę.
    Stłumiłam krzyk i spróbowałam zaczerpnąć powietrza. 
    – Val...ciria! – wydusiłam, ale świadomość była zbyt słaba, by znów sprowadzić smoczycę. Czułam tylko jej własną wściekłość i bezradność. 
   Czyli tak przyjdzie mi umrzeć? Na oczach małej dziewczynki, pożarta przez COŚ, co najpewniej uciekło z zoo Hadesa? Nie, nie zgadzam się! To, że mam już przygotowany grób nie znaczy, że w wieku 17 lat mam go wypełnić!
   Spojrzałam w bok. Wyrzutnia leżała dwa metry ode mnie. Może jak uda mi się to zrzucić z siebie i szybko ją chwycić...
   Nie sądziłam, że Julie w takiej sytuacji będzie potrafiła trzeźwo myśleć. Jej bey może i nie uderzył w stwora z jakąś wielką siłą, ale to i tak starczyło, aby odwrócić jego uwagę. Wykorzystałam moment, zrzuciłam bestie ze swojego torsu i przeturlałam się w lewo, chwytając wyrzutnię i natychmiast odpalając.
   Tym razem, gdy obrzydlistwo chciało mnie poszatkować na mielonkę, srebrny bey uderzył w jego pysk, przeszedł przez paszczę, a potem przez cały tułów, jakby mknął przez cień. I właśnie to pozostało po stworze – plama cienia, która wtopiła się w ziemię.
   Przez dobrą minutę wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała bestia, a teraz wirowała Valca, zanim nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a ja upadłam na ziemię, zwracając śniadanie.
   Pot skapywał po czole, serce ledwo wyrabiało, oddech także ledwo docierał do płuc. Mgła opadła powoli, całkiem zanikając, a ja nadal tkwiłam jak kołek nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Ciałem wstrząsały mi dreszcze, adrenalina nadal szumiała w uszach, przed oczami skakały białe plamki. Przycisnęłam dłoń do czoła, które ryła fala kującego bólu.
  Nie byłam w stanie racjonalnie wytłumaczyć, co tu się właściwie stało. Wpierw Julie, potem ten stwór z zaświatów, sztylet... Rozejrzałam się za wspomnianą bronią. Leżała w trawie lekko dymiąc. Podpełzałam tam i dotknęłam jej opuszkami palców. Poskutkowało to tym, że po prostu zniknęła, wyparowała, pozostawiając za sobą srebrny pył, który rozwiał wiatr. Lecz jeszcze za nim to nastąpiło zauważyłam że i z koloru, i z kształtu bardzo przypomina te, którymi posługiwała się Valca w jednym z ataków. A co gorsze rozpoznałam bardzo dobrze mi znany znak — kwiat orchideo z czterema liśćmi.
   Zamarłam z ręką wyciągniętą przed siebie. Wpatrywałam się tępym wzrokiem w prawą dłoń. Jak dla mnie symbol świecił się niezdrowym blaskiem, jakby się ze mnie naśmiewał, z mojej słabości.
   Dysk. To wszystko  wina tej Wojny. Wina Dysku. Co się dzieje z moim życiem do jasnej nędzy!?
   Złapałam się za włosy i pociągnęłam za nie, ni to piszcząc, ni wrzeszcząc. W uszach rozległ się przeciągły gwizd, głowę i w zasadzie cale ciało rozdarł ostry ból. Zanim padłam jak długa na ziemię usłyszałam jeszcze przerażony krzyk Julie; zobaczyłam jak biegnie w moją stronę, a za nią miga prawie przezroczysta postać kobiety w pełnym rynsztunku bojowym. Potem była już tylko upragniona cisza i ciemność.

***

   Perspektywa nie pozwalała na dostrzeżenie czegoś więcej ponad szyją, ale po sylwetce dało się rozpoznać, że to chłopiec i dziewczynka. Drewniane miecze śmigały w ich rękach niczym  węże, co sekundę spotykając się w deszczu drzazg. Co dziwne, to dziewczyna zyskiwała przewagę, a chłopak desperacko próbował się bronić. I tak przegrał; miecz wypadł mu z ręki, a on padł na ziemię. Szybko się jednak pozbierał i przypuścił gwałtowny atak. Za walczącymi pod koroną drzewa stała niewyraźna postać, zapewne mężczyzna, który z ukrycia bacznie przyglądał się pojedynkowi, trzymając na barkach malutką dziewczynkę.
   Mgła całkiem przysłoniła obraz.
   Obłok rozciął miecz, tym razem jak najbardziej prawdziwy – srebrny, połyskujący w blasku słońca, lecz też splamiony krwią. Dzięki sile, jaką przekazywał mu dzierżący go mężczyzna, siał popłoch i śmierć; mężczyźni odziani w proste brązowe tuniki padali jak muchy. Zaraz za nim migało inne ostrze, złote. Obok mężczyzny ramię w ramię walczyła kobieta o niespotykanie długich włosach w pełnej zbroi. Twarze obojga pozostawały zamazane.


     Pierwsze, co zobaczyłam, gdy uporczywe obrazy wreszcie czmychnęły spod powiek, to szary sufit. Obróciłam powoli głowę w bok – szafka nocna i okno. W prawo – szafa i biurko. Odetchnęłam płytko, gdyż miejsce, gdzie zaświatowiec postawił swoje wielkie łapy wciąż doskwierało, i powoli podciągnęłam się do pozycji siedzącej, ciesząc się, że białe ściany ze szpitala, do którego trafiłam dwa dni temu, zniknęły. 
   Przejechałam sobie ręką po twarzy i spojrzałam na wierzch dłoni. Znów nadaremno łudziłam się że symbol, potwierdzający moje ostateczne uczestnictwo w Wojnie, zniknął. A gdzie tam, widniał jak widniał, z tą różnicą, że trochę czerwony, bo chyba przez sen próbowałam go zdrapać paznokciami (całe szczęście, że nie miałam przy sobie cyrkla). 
   Znów westchnęłam, opadając na poduszki. Skrzywiłam się, gdy zrobiłam to za szybko, a ból w barkach się odezwał. Rozmasowałam obolałe miejsce. Podwinęłam koszulkę od piżamy. Dwa spore plastry nadal zakrywały płytkie rany, które – tak jak symbol i jeszcze jeden znajdujący się niżej nad biodrem, ale na niego nie chciałam spojrzeć  – uświadamiały mi, że to, co zdarzyło się dwa dni temu to nie wytwór mojej chorej wyobraźni. 
     Na serio, parę dni wstecz, wysłannik Śmierci zamierzał odgryźć mi łeb. Po fakcie, po tym jak przepadł, na parę minut straciłam kontakt z rzeczywistością. Gdy się ocknęłam Julie krzyknęła uradowana i mocno mnie przytuliła, mocząc mi łzami podkoszulek. Względnie udało mi się ją uspokoić i przekonać, aby nie leciała do Hagane. 
     To... To nic, Julie. Po prostu kolejne dziwne rzeczy chcą się ze mną pobawić w śmiertelnego berka, ale dam sobie z nimi radę. Leć do domu, zapomnij i nikomu nie mów, dobrze? 
   Byłam dla niej jak swoiste medium, więc miałam nadzieję, że pokornie się posłuchała. Kiedy Julie zniknęła w lesie, ja przesiedziałam jeszcze kilka minut na trawie, chcąc pozbierać siły. Wróciłam na Valce, albo bardziej w jej łapach, bo jak streściła – w połowie drogi znów odpłynęłam i cudem mnie złapała, kiedy zsunęłam się z jej grzbietu. Cud też, że nie wróciła do krążka. 
   Mogłam się domyślać, co mnie czeka po przekroczeniu progu mieszkania. 
  Dios, Meg, w coś się znowu wpakowałaś!? tak przywitała mnie Rey, widząc zabrudzenia na twarzy i koszulkę w strzępkach. Nie mogłam za bardzo protestować, kiedy wsadziła mnie w taksówkę i zawiozła do najbliższego szpitala. Po drodze, szeptem, aby kierowca nas nie usłyszał i nie zadzwonił do psychiatryka, wyjaśniłam jej co zaszło że straciłam pierwszy fragment, zerwałam umowę z Hagane, prawie zabiłam Hyomę krzesłem, no i przede wszystkim, że prawie zostałam zeżarta przez cośka z Hadesu. Na prędce wymyśliłam też historyjkę dla lekarza, który mnie przyjął. 
     Napadły mnie wściekle króliki, panie doktorze. 
    Króliki?  powtórzył, unosząc wysoko brwi i przyglądają się moim zadrapaniom na barkach. 
   Hai, całe dwa, ale miały piekielnie ostre zęby... i strasznie ostre pazury. Wie pan, mnie żadne zwierzaki nie lubią, a im musiałam chyba nadepnąć na ogon.
   Nie wiem, czy to łyknął, czy też nie, ale nie wnikał, opatrzył ranki i po dniu wypisał do domciu. A tam nawiedziły mnie koszmary. Śniło mi się, że zaświatowiec pożera Julie na moich oczach, a później powoli pałaszuje mnie. Potem nadchodziła przeszłość — dziecko przykute do stołu, wszechobecne strzykawki, jęzory mrocznej mocy wydobywające się z młodego ciałka... Nie dość, że chyba mignął mi jezzcze obraz z dzieciństwa, to jeszcze inne wspomnienie, bynajmniej nie moje, nie przyznaję się do tego.
   Wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń i zaczęłam powoli nią obracać na boki. Sztylet… Jak? Mgiełka skumulowała się wokół ręki, wysiliłam zwoje mózgowe… uchyliłam jedno oko, ale w dłoni nie pojawiła się żadna broń.  Prychnęłam, opuszczając ją. A może ta broń mi się przewidziała? Tak, to chyba najlepsza odpowiedź, zwłaszcza, że bestia nie miała żadnego śladu, jakoby wspomniana broń wbiła jej się w tors.
   Rozległo się pukanie do drzwi.
  – Prosz! – zawołałam, zagrzebując się mocniej pod cienką kołdrę. 
  Do pokoju wszedł nie kto inny jak Rey. 
  — O, wreszcie wstałaś!  — zawołała, siadając na skraju łóżka, aż lekko podskoczyłam. 
  — Kiedyś było trzeba — przeciągnęłam się. 
  — Jak się czujesz?
  — Jak po spotkaniu trzeciego stopnia z czołgiem — odparłam zgodnie z prawdą. 
  — Nie załamuj się fragmentem; jest ich jeszcze trochę — popklepała mnie po kolanie. 
  — Nie to mnie martwi.
  — Ten dziwny stwór? 
   Potaknnęłam.
  — Zastanawiam się skąd od się tam wziął, do diabła. Valciria nie wyczuła żadnych wachań mrocznej mocy. — Zresztą, gdyby był wytworem tego Gówna nie miałabym nawet zadraśnięcia, dopowiedziałam w myślach. 
  — Która godzina? — zapytałam jeszcze trochę sennie, trąc oczy. 
  — Dochodzi czternasta. 
   Gwałtownie zrzuciłam z siebie kołdrę, nagle odzyskując wigor i chęci życiowe, i zapominając o stworzeniu. 
  — Czemu mnie nie obudziłaś? — zawołałam, zeskakując z łóżka. Podbiegłam do szafy i zanurkowałm w stercie ciuchów.   
  — A miałam? 
  — Tak! — wyłoniłam się z pierwszą lepszą szarą tuniką i leginsami w dłoniach. — Miałam się o 14 spotkać z Renem na mieście!
  — Aaa, no faktycznie powód niecierpiący zwłoki — mruknęła oglądając paznokcie. 
   Wciągnęłam spodnie na tyłek i zrzuciłam z siebie koszulę, zostając na sekundę w staniku. Stałam akurat lewem bokiem do Rey. To wystarczyło. Aby zauważyła.
  — Co to do licha jest? — nachyliła się i dźgnęła mnie ponad lewą miednicę, a ja instynktownie odskoczyłam do tyłu. 
 — To, aa, nic takiego; uwierzysz jak powiem, że tatuaż? - zasloniłam brzuch bluzką. 
   — Nene. To wygląda jak piętno. Meeeg, o czym jeszcze nie wiem?  
  Westchnęłam głośno, naciągając przez głowę tunikę. Zatrzymałam się jednak przed drugim symbolem, jaki szpecił moje ciało. Przypominał zakrzywione I z dwoma kropkami miast jednej, przeplecione dwoma falowanymi kreskami, które spotykaly się po środku "I"; dodatkowo wszystko otoczone podwójnym okręgiem. Proste, aczkolwiek piekielne bolesne. 
  — Rozgrzane żelazo, symbol, albo raczej pieczątka, którą dostawał każdy dzieciak w ośrodku — szepnęłam, kończąc się ubierać. 
  — Ten słynny Ośrodek, o którym tyle mówisz, ale jednocześnie nic nie mówisz? — Potaknęłam. Przypięłam do pasa sprzączki z wyrzutnią i pudełkiem. — I dzisiaj nic mi nie powiesz, znowu?
   Odetchnełam. 
   — Wystarczy ci że powiem, że Ośrodek był inspiracją dla Doji'ego.  — Zmarszczyła brwi. — Wzorował się na niej, tworząc swoją organizację. 
  — Mroczna moc? — napięła się jak struna. 
  Machnęłam lekceważąco ręką, zakładając buty. 
  — Matko jedyna, szpryclowali cię tym gównem!? — potrząsnęła mną.   
   Uśmiechnęłam się głupio. 
  — No — odparłam beztrosko. 
  Strzeliła mnie w łeb.
   — I mówisz to tak... Tak o!? 
   Poklepałam ją po policzku. 
  — Spokojna twoja rozczochrana, nie zaraziłam się.
  Zamrugała kilkakrotnie.
  — Ale j-jak..?
  — Bo mnie, kochana, to gówno nie lubi. Pa, wrócę wieczorem! 




Błędy, podsumowanie i inne takie kiedy indziej , czyli nigdy.
Żart, deprecha mi przeszła i rozdział nawet mi odpowiada choć nie wiem czy nie bd w nim jeszczeczegos. Zmieniac ale to was poinformuje 

5 komentarzy:

  1. "Kto, Urs? Jak on sam sobie wody nie umie zagotować"
    Hanako: I on bierze udział w wojnie?
    Miju: Tak...
    Viria: Ciekawe te bestie *przygląda się im bardziej* to na pewno jakiś stwór z Hadesa lub kogoś kto jest mocno obeznany z czymś takim. Cóż na pewno jest ich więcej.
    Beta: Viria ma ostatnio jakiś dobry humor. Dziwne...
    Hanako: Nawet bardzo. To wszystko robi się coraz dziwniejsze
    Viria: Hana chodź na polowanie na te stwory ich na bank jest więcej
    Hanako: Nie
    Viria: No chodź *uwalnia się bestia i ciągnie Hanako za rękę*
    Hanako:*ledwo zdarzyła zabrać kose* ten bey jest popierniczony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Urs: *nadyma policzki* no bez przesadyyy
      Meg: *prycha śmiechem*
      Urs: Zakwalifikowałem się bo dobrze walczę, a nie z faktu przyżądzania herbaty
      Meg: Dobrze? *prycha* pamiętasz naszą pierwszą walkę, głąbie?
      Urs: nie wypominaj; i wcale tak źle nie było!
      Meg: Jaaasne. A ty Hana nie pocieszasz! XD ale proszę bardzo, droga wolna, możesz je wybić, poeksperymentować na nich, zrobić z nich udomowione zwierząka czy co tam chcesz. Masz moje błogosławieństwo!
      W zasadzie miałam coď do tego shota napisać... ale nie wyszło; po przeczytaniu komów dostałam wenę ale spożytkowalam ją na rozdział xd ale przynajmniej jest te 500 słów do nexta! XD

      Usuń
    2. Hanako: Virii to plan i mnie ciągnie do tego! To demoniczne coś pcha się w same problemy. Nie chce mi się iść do tych stworów ciemności
      Miju: Wątpie w to że dobrze walczysz Urs
      Hanako: nie tylko ty kuzynka *uwalnia się od Viri* sama idź na te stwory
      Viria: nie
      Hanako: Bo?
      Viria: bo tak

      Usuń
  2. Proszę mi tam nie depresić rozdział był świetny. W ogóle co to za stwór? Łał O.O
    Virgo: Val naprawdę nie powinnaś się tak denerwować masz świetną i naprawdę odważną bleyderkę.
    Lilka: Dzięki Vi-.-
    Virgo:*przymruża oczu przysłaniając usta wachlarzem i syczy* Zawsze do usług.
    Lilka:Yyy :P Meg jak mogłaś dać sobie to wstrzykiwać? No jak? Nie widziałaś co ta pierdolona Mroczna Moc robi z ludźmi?!
    Jack: Oddychaj.
    Lilka: Nie wcinaj się!
    Ja: Valentine ją tym szprycował XD
    Jack:A ty się lecz.
    Ja: Za późno, wybacz. Ciekawie, ciekawie szczególnie ta scena walki z cośem i fakt, że Meg była szprycowana Mroczną Mocą.
    Damian: Może to jeden z widmowych psów np. Berghest. Kiedy zobaczy się takiego...umiera się.
    Jack:*drgnął i mina z cyklu ,,Ale skąd on się tu k*rwa wziął?!*
    Damian: Uwarzaj bo ci tak zostanie.
    Jack: O mnie się nie martw.
    Lilka: Chłopcom demonom już dziękujemy >.>
    Komik krótki, ale pozdrawiam i życzę weny!
    XOXOXO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedź miała być wczoraj ale wifi stwistwierd że ma mnie w poważaniu ;-; i nie dało obejrzeć Pandory Hearts! *foch z przytupem*
      Meg: *pręży się jak lwica, pękając z dumy*
      Ten stwór wyszedł tak nagle xD na spontanie wszystko piszę więc no xd
      Valca: Ja wiem że ona jest silna ale za często pakuje w bagno, z którego czasem ciężko ją wyciągnąć
      Meg: *szura butem i drapie się w tył głowy* no ciężko jest stawiać opór gdy cię dziesięciu facetów o mordach buldogów trzyma... *dostaje zeszytem od polaka*
      Shut up! Bez spojlerów poproszę!
      Meg: O mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja sobie radę daaaam *tańczy na parapecie*
      Rey: O, o, może faktycznie to ten Berqest! Seth mi mówił że kiedyś takiego spotkał.
      Meg: *spada z parapetu* to czemu nie zdechł!
      Seth: widziałem panowanie pierwszego faraon więc nie jest mnie tak łatwo zabić
      Meg: Powinieneś chociaż rozsypać się w pył ;--;
      Odpowiedź krótka, ale polski wzywa! XD
      XOXOXOXOOXOXOXOXOXOXOXOXOOXOXOX
      Życz mi powodzenia iż zdam xd

      Usuń