poniedziałek, 9 lipca 2018

Rozdział 32: ♧ A ty, dlaczego bierzesz udział w tej Wojnie? 2/2 ♧


 ~~


— Jak dorosnę, będę taki jak nasz tata! To moje marzenie.

— Będę za ciebie trzymała kciuki!

— A ty? Jakie jest twoje życzenie?

— Moje życzenie? Ja po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy, Onii-san!


— Jakie jest twoje marzenie? Ja chyba przejmę interes po ojcu; będę tak samo potężna, jak on i tak samo będę pomagać ludziom!

— Ja w sumie chciałabym... Nie, nie wiem.

— Jak to nie wiesz? Każdy o czymś marzy, choćby o czymś malutkim! Więęęc?

—... Chyba chcę do końca życia być bleyderką.


— Jak to, o niczym nie marzysz?  Miałaś się zastanowić, dałem ci czas! Odpowiadaj!

— Nie mam żadnego marzenia, sensei.

— Ludzie bez celu w życiu są bezużyteczni. Zejdź mi z oczu!



~~


    Poczułam na twarzy zimny podmuch. Zmusiłam się do otwarcia oczu i spojrzenia w górę; ostrze włóczni niemal dotykało mojego czoła.

     — Ne, ne, nie podobają mi się te oczy —  cmoknął Urs i pstryknął palcami. Nazír wrócił do krążka, a Urs zajął jego miejsce, stając przede mną i patrząc z góry. — Wyglądają zupełnie jak wtedy, gdy wkurzyłaś mocno Ichina, tym, że nie masz marzenia.

    Nie powstrzymałam zimnych dreszczy, które zatańczyły mi salsę na karku.

    — Każdy o tym wiedział — zarechotał Urs na moje zdziwienie. — Właśnie po tym zajściu sama rozwaliłaś tuzinową grupę testową, właśnie po tym stałaś się inn...

    Gwałtownym ruchem podcięłam go i szybko przygniotłam jego nadgarstki do ziemi. Ale nawet to nie potrafiło zmazać mu z twarzy tego wkurzającego uśmiechu.

    — Przestań się tak szczerzyć! — warknęłam, mocniej zaciskając dłonie na jego przegubach. — Od pierwszego dnia w Ośrodku ten durny uśmiech gości na twoim ryju! Mam go dość; przestań!

    — Przestanę, gdy ty znajdziesz powód do życia.

    Nie wytrzymałam i uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz. Korzystając z chwili mojego roztargnienia — jakby mojego ciosu nawet nie poczuł — zrzucił mnie z siebie, po czym sam znalazł się na górze, przyszpilając mnie do ziemi. Dotknął opuszkami palców swojego policzka, na którym powoli ujawniała się moja mała dłoń. Uśmiechnął się.

    — Prawda w oczy kole?

    — Puszczaj. Puszczaj mnie!

    — A zmienisz swoje podejście do życia, które, przy okazji, nie wiem jak wiodłaś nie mając duszy.

  — Mam duszę, żaden cerber mi jej nie zeżarł!

  — Ujmę to inaczej — nie masz celu, dla którego mogłabyś żyć. — Usiadł mi na nogach. Uwolniłam ręce i podparłam się na łokciach, próbując się wyswobodzić. Bezskutecznie. —  Chociażby jakiejś głupiej zemsty, wspięcia się na wyższy poziom w beyblade, w walce wręcz, w czymkolwiek! Nawet dziecko marzy.

    Spojrzałam na niego wrogo spod byka.

    — Marzą tylko głupcy. Marzenia są dla słabych.

    Westchnął z politowaniem, wstając ze mnie. Popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek, jakbym była robakiem. Tak się też czułam. Nędzny karaluch, który musi męczyć się na tym brudnym świecie, bo nic nie może go zabić.

    — Marionetki, wszystko marionetki... — zanucił cicho Urs. — Jesteś wspaniałym narzędziem dla Nibiru, Megiś.

    Nie dowiedziałam się, czym był Nibiru — ale się domyśliłam; to coś, co rzekomo kierowało dyskiem — bo Konzern przypomniał sobie o nas; Destroyer swoim mieczem wytworzył pomiędzy nami sporą rysę w ziemi.

    — Jak wy mnie obaj wnerwiacie! — wrzasnęłam, dając upust emocjom. Wstałam z ziemi. — Gówno powinno was obchodzić moje życie, zwłaszcza ciebie, Urs. Jestem, jaka jestem i dobrze mi z tym!

    Potężna fala energii przetoczył się po pustyni, wzniecając tumany kurzu i piasku, które posłużyły za dobrą kotarę.

    Dzięki temu mogłam dać nogę.

    Wspięłam się na wzgórze i zsunęłam się z niego, nim chłopaki się zorientowali; Valciria skakała obok. Ponownie pnąc się pod górę, wybrałam numer do Rey, modląc się w duchu, aby był tu zasięg, i nie dopuszczając myśli, że zachowuję się jak spłoszony robak.

    — Meg! — Odebrała już po trzecim sygnale.

    Zanim o coś spytała, to ja przejęłam inicjatywę:

    — Gdzie jesteście?

    — Tam, gdzie napotkaliśmy się na Karmę, a ty?

    — Biegnę do was. — Skręciłam lekko w lewo, kierując się w odpowiednią stronę.

    — To się pośpiesz!

    — Hę? 

    — Bo zdaje mi się, że fragment ma zamiar się tu zmateria...

     Tępy ból pomieszany z ogłuszającym trzaskiem w słuchawce zakłócił połączenie. Telefon wypadł mi z ręki, a ja padłam jak długa. Przycisnęłam prawą dłoń do piersi. Paliła.

    — Meg! — krzyknęła jednocześnie Rey z Valcą.

    — On tu jest Meg… ona… Ren! — dosłyszałam niewyraźny krzyk ze słuchawki. — Zostaw go ty zdzi…

    Cisza, która zapadła nic dobrego nie wróżyła.

    Zarwałam się z ziemi i złapałam telefon, ignorując ból prawej dłoni. W głowie kołatały mi się wszystkie mroczne scenariusze. Na szczęście, albo nieszczęście, żaden z nich się nie spełnił, bo gdy dobiegłam cała zzipana do miejsca, gdzie powróciły moje koszmary, nie zobaczyłam ani Rey, ani Rena, albo co lepsze, ich ciał.

    Znalazłam za to fragment Dysku.

    Stanęłam jak wryta, rozdziawiając buzię.

    Złota aura padała na ziemię w miejscu, gdzie leżał odłamek. Zdawało się, że unosił się parę centymetrów nad piaskiem, a spod niego wypływały leciutkie podmuchy wiatru, zdolne jedynie musnąć ziarenka.

    W jednej chwili zapragnęłam go pochwycić i uciec jak najdalej, i najlepiej nikomu nie oddawać. Przyciągał wzrok i go nie puszczał, zakuwając w złote kajdany. Ciche szepty wdarły się do mojego umysłu, zachęcając, by obrać wybrukowaną przez nich drogę. Tam nikt by mnie nie znalazł, nikt nie obarczał mnie za nic winą...

  Meg, ocknij się! — ryknęła Valciria i sekundę póżniej stanęła za mną w pełnej postaci, w idealnym momencie, aby przyjąć na siebie atak Destroyera. Oboje przelecieli nade mną i uderzyli w ziemię kilkadziesiąt metrów dalej, szamocząc się.

    Bierz fragment!

    Oprzytomniałam i rzuciłam się w stronę fragmentu, widząc, że zza wzgórza wyłania się mój drugi wróg.

    Ani Urs, ani Konzern nie mógł dostać w swoje łapska fragmentu, po prostu nie mógł!

    Z tą myślą... potknęłam się o własne nogi, wykonałam zgrabnego fikołka, który zaprowadził mnie wprost w objęcia dysku.

    Zacisnęłam na nim palce, a sekundę później obraz wystrzelił setką kolorów.


~~


Wioska stojąca w płomieniach, wieże z martwych ciał.

 — Proszę, oszczędź nas!

  Krew wylewająca się z czarnego nieba jak z kielicha.

 — Chcieli nas ocalić, a sprowadzili na nas śmierć!

  Obrazy mieszały się w jedną, bezkształtną masę, przyprawioną piskliwymi głosami, dźwięczącymi mi w uszach.

  Nie mogłam się od nich uwolnić, a one się nasilały z każdą sekundą.

— Morderca! 

— To przez was!

— Jesteśmy straceni; to wina tych bestii! 

 — Po prostu go puść. — Jeden głos ledwo przedarł się przez harmider. — Puść go, Megiś.

  Ocknęłam się nagle, wyrwana z czarnej dziury, w którą spadłam, dotknąwszy fragment.

  Otworzyłam oczy, by spojrzeć wprost w twarz pochylającego się nade mną Ursa. Krzyknęłam i kopnęłam go w piszczel, zyskując czas na wstanie z ziemi i oddalenie się na bezpieczną odległość. Przywarłam plecami do jakiejś ściany. Głosy nadal niemrawo rozbrzmiewały mi w uszach. Spojrzałam na swoje dłonie. Kurczowo ściskałam w nich fragment; palce miałam lekko czerwone jak od poparzenia.

 — Nie jesteś na tyle silna by wytrzymać jego moc — wyjaśnił Urs, zatrzymując się pięć metrów ode mnie. Spojrzałam na niego tępo. — Nawet w kawałkach jest potężny.

  Z trudem przełknęłam ślinę.

  Nagły ryk Valcirii znowu podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody.

  Odwróciłam się w kierunku, gdzie moja smoczyca zajęła się rycerzykiem Konzerna. Okazało się jednak, że rycerzyk, był rycerzem, i pokazał pazury. Krzyk uwiązł mi w gardle, widząc, jak Excalibur dosięga ciemnoszarego torsu i ryje w nim długą rysę. Valca padła na ziemię. Z rany pociekła bordowa, najprawdziwsza krew.

 — Valciria wracaj! — pisnęłam, ale na nic się to zdało; smoczyca nadal przebywała w formie bestii. Albo już miałam zwidy, albo nie była już lekko przezroczysta jak wszystkie Bestie. Wyglądała jak... materialna.

 — Odłóż fragment, to jej przejdzie — spokojnie powiedział Urs.

  Posłałam mu wściekle spojrzenie, ale coś mnie podkusił i ujęłam dysk przez bluzkę. Głosy zamilkły, Valca wróciła do krążka. Złapałam bey'a wolną ręką.

 — Co to miało być!? — wrzasnęłam do jednego jak i do drugiego, mając obu na oku. — Bestie to Bestie, nie mają ciał materialnych, nie krwawią!

 Z wyjaśnieniem znów pośpieszył Urs, bo Konzern był chyba tak samo zdezorientowany jak ja (ale kiedy on nie jest zdezorientowany…)

 — Dysk ma ogromną moc, moc tak wielką, że może przemienić ducha w materię, martwego w żywego. — Wzdrygnęłam się na samą myśl, spoglądając na fragment. Błyszczał w blasku słońca. Kusząco. 

  Przełknęłam ślinę i zaczęłam powoli cofać się wzdłuż ściany. 

 — I tak nie uciekniesz Megiś, więc możesz mi po prostu oddać fragment i będzie po krzyku.

 — W życiu!

 — Czy, aby na pewno?

 — Tak, zniszczę tę część i wasze plany pójdą się walić!

  Już w tamtym momencie powinnam wiedzieć, że Urs miał coś za uszami, a jego chytry uśmiech tylko na to wskazywał.

 — Więc spójrz w prawo.

  Jak tępy uczniak powędrowała wzrokiem na lekki wzniesienie.

  Powietrze jakby zafalowało, ukazując widok, na którego serce mi zamarło.

  Rey ledwo widziałam, jak szamocze się na ziemi, przygnieciona dużym, czarnym cielskiem o grzbiecie najeżonym kolcami. Wściekle okładała stwora wyrzutnią, stwora niemal identycznego do tego, który parę dni temu chciał mnie schrupać.

  Spojrzałam kawałek od niej; Rena nic nie próbowało zjeść, ale mimo to był blady jak ściana. Oczy prawie wypadały mu z orbit, a to wszystko przez czarny kolec przełożony mu do krtani. Broń trzymała Karma, na której twarzy gościł tryumfalny, ledwo dostrzegalny uśmiech.

  Urs wyminął mnie i stanął obok szefowej. Splótł ręce na torsie, zadzierając nos.

— Wybieraj — oznajmił. — Bierzesz fragment, zostawiasz przyjaciół; bierzesz przyjaciół, oddajesz fragment, proste, nieprawdaż?

 — Nie zgadzaj się! — zakrzyknęli równocześnie.

 — Nie unoście się dumą, do jasnej nędzy! — warknęłam. Wzmocniłam uścisk na dysku. Miałam go, trzymałam w dłoniach, ale... — Po co ta szopka, skoro wiesz co wybiorę, Karma? — syknęłam, mordując dziewczynę wzrokiem.

  Wzruszyła ramionami, a Ren odchylił mocniej głowę, aby znaleźć się jak najdalej od ostrza.

 — Może mnie zaskoczysz?

 Postąpiłam krok w ich stronę, wyciągając rękę z dyskiem.

 — Niestety, ale cię rozczaruję.

 Zmrużyła oczy, stwór zeskoczył z Rey. Makimoto poderwała się z ziemi i chwiejnie zbiegła na dół.

 — Zapomniałaś jeszcze o czymś. — Starałam się nadać głosowi pewny ton, ale nie wychodziło mi to, zwłaszcza gdy widziałam, jak strużka krwi spływa po gardle Rena. — Karma!

  Problemy się napiętrzyły, gdy poczułam nieprzyjemne ciepło na nadgarstku, a fragment wyleciał mi z dłoni jak pod wpływem silnego uderzenie, wystrzeliwując w górę. Prosto w łapy Destroyera.

 No to się chyba nie dzieje!

 — Konzeeeern! — Myślałam, że to mój ryk, ale okazało się, że Karma też się mocno wnerwiła. Zapomniała na chwilę o mnie, skupiając falę furii na Julianie, który obwiązał fragment marynarką, ucząc się na moich błędach. Chociaż nie nauczył się za wiele z tego, by nie denerwować takich osobników jak Karma Ichinose.

Rozszerzyłam oczy z przerażenia, widząc jak szarża ostrych kolców wykonanych z czystej mrocznej materii materializuje się za Karmą. Jej kobieca wściekłość nie dbała o to, w którym kierunku zostaną wycelowane pociski. Tak więc większość pomknęła na Juliana. Nie dane mi było wysłuchać jego pięknych pisków w akompaniamencie siarczystych przekleństw, bo miałam osobiste problemy — kilka strzał mknęło na mnie i Rey.

Nie wiele myśląc — w ogóle nie myśląc — stanęłam przed Rey, skrzyżowałam ręce, by następnie rozłożyć je na boki. Zacisnęłam powieki, nie chcąc widzieć, jak kolce przedziurawią mi klatkę piersiową, jeśli coś pójdzie nie tak.

Idiotka! — warknęła Valciria, gdy ja poczułam, jak pot spływa mi po czole.

Uchyliłam jedno oko, by dostrzec jak cztery kolce rozpływają się w powietrzu, a fioletową mgłę rozwiewa srebrny wiatr. Westchnęłam z wyraźną ulgą, chociaż jeden raz ciesząc się z faktu, że nie lubiłam się z Gównem. 

Nie mogłam jednak długo nacieszyć się z tego powodu, gdyż uwagę przykuła inna,  niefajna rzecz — Konzern własne pierzchnął z fragmentem. Sama miałam ochotę nawrzeszczeć na Ursa, który pozwolił mu na taki krok. Zamiast tego zrobiła to Karma. Z jej ust popłynął piękny wodospad mniej pięknych epitetów, jaki miał gorąco zachęcić szaraka do ruszenia w pogoń. Tak  też się stało; Karma została sama, nie licząc stwora, który mierzył się ze mną na spojrzenia. Ja z kolei wolałam dawać nieme sygnały Renowi, by korzystając z chwilowej dezorientacji mojej exBF, spróbował umknąć. On jednak tylko lekko kręcił głową, z rozwartymi z przerażenia oczami. Napięłam mięśnie gotowa sama tam skoczyć pomimo zawrotów głowy, zatopić palce w oczodołach Karmy i wyratować przyjaciela.

Lecz się spóźniłam. 

Karma rzuciła mi nienawistne spojrzenie, mocniej zaciskając palce na kolcu. Wyszeptała dwa bezdźwięczne słowa: "Do zobaczenia". Po czym zniknęła w otoczeniu czarnego ognia.

A wraz z nią Ren.


Został tylko stwór, który przystąpił do szarży.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz