poniedziałek, 9 lipca 2018

Rozdział 34: ♧ Historia o dziewczynce, która nie powinna się urodzić ♧

     

     Do Akademii dla Wyjątkowo Uzdolnionych trafiła w wieku siedmiu lat, po tym jak jej wioska doszczętnie spłonęła, a ogień zabrał za sobą dziesiątki dusz, oprócz jej. Nie pamiętała w jaki sposób trafiła do szpitala; w umyśle zachował się jedynie niewyraźny obraz jakiegoś mężczyzny... A może była to kobieta? Nie pamiętała dokładnie. 
     Przebywała w szpitalu przez dwa tygodnie. W między czasie wykonano jej szereg badań, nie stwierdzono żadnych trwałych urazów prócz jednego, którego ni jak nie dało się naprawić to, co ujrzała tamtego dnia, tlące się zgliszcza, morze martwych ciał, miało na zawsze wyryć się w jej wspomnieniach niczym blizna na skórze. Po kilku dniach odizolowano ją także od innych małych pacjentów, bo dzieci skarżyły się, że nie mogą spać przez ciągły płacz, a w ciągu dnia po prostu się jej boją, gdyż całymi dniami siedziała na łóżku, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w okno i nie odzywając się do nikogo ani słowem.   Ciągle tylko ściskała w dłoni ten dziwny osmolony krążek. 
     Któregoś dnia rutynę przerwało szuranie drzwi. Nie odwróciła się by sprawdzić,  kto przyszedł, dopóki nie zaczęło jej doskwierać uporczywe spojrzenie, jakie od dziesięciu minut wwiercało się w jej plecy. Ociażale przesunęła wzrokiem po idealnie wyprasowanym garniturze, niezapiętej na jeden guzik szarej koszuli, aż zatrzymując się na intensywnie czerwonych oczach. Nie, one nie były czerwone, bardziej... Bordowe. Albo, o, wiśniowe; tak, miały kolor dojrzałych wiśni. 
     Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Dziewczynka, dlatego że była zbyt zestresowana obecnością obcego mężczyzny, a mężczyzną tym, że był zbyt zafascynowany oczami dziewczynki. 
    Pewnie wszyscy ci mówią,  że masz piękne oczy, co?   zagaił w pewnym momencie,  chcąc rozluźnić wyraźnie napiętą atmosferę. 
     Dziewczynka nic nie odpowiedziała, nie skutecznie próbując krótkimi, postrzępionymi włosami zasłonić fioletowy blask jaki bił z jej oczu. Spuściła wzrok na swoje dłonie,  w których kurczowo ściskała brudny krążek. Gdy odbiły się od niego nikłe promienie słońca wpadające przez okno, przykuł on wzrok mężczyzny. 
  Masz równie pięknego bey'a zagaił ponownie, próbując w dalszym ciągu zdobyć zaufanie dziecka. To stwierdzenie przyniosło jedynie odwrotny skutek   dziewczynka przyciągnęła do siebie nogi, wcisnęła się w poduszkę i przycisnęła do siebie bey'a jakby stanowił cześć niej. 
     Nie oddam szepnęła i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała po "zagładzie Kagutsu"  jak okrzyknięto ten pożar  w gazetach. O dziwo, nie padła ani jedna wzmianka, że ktokolwiek ocalał.
     Spokojnie, nie chcę ci go zabrać zapewnił mężczyzna ciepłym tonem.   Chcę ci pomóc. 
     Pomoc. Te słowa obiły się o umysł dziewczynki jak piłeczka od stołu i pobudziły do nieśmiałego spojrzenia na nieznajomego. 
    Po...móc? powtórzyła, jakby nie wiedząc, co takie słowo może oznaczać. Pan nie  przywróci życia moim rodzicom i braciszkowi — szepnęła, pociągając noskiem. 
     Już wtedy mężczyzna wiedział, że to dziecko będzie inne niż wszystkie; nie tylko z wyglądu, ale i z zachowania, które przewyższało wiek. Uśmiechnął się w duchu na myśl o dodatkowych korzyściach.  
     Jesteś bardzo mądra i masz rację, nie umiem wskrzeszać zmarłych, ale za to umiem pomagać żywym. Uśmiechnął się tak szeroko, że kąciki ust niemal dotykały uszu. Gdy dziewczynka nic nie odpowiedziała i jedynie się w niego wpatrywała, kontynuował: Rozmawiałem z lekarzami i powiedzieli mi, że za kilka dni wrócisz do... przepraszam, nie chciałem powiedzieć "domu". No, może domu dziecka, bo tam trafisz, wiesz o tym? Tym pytaniem spotęgował tylko stres dziecka, ale o to mu chodziło; musiała uwierzyć, że w nim znajdzie oparcie, dlatego szybko dodał: Lecz ja mogę ci pomóc. Zabiorę cię do miejsca, gdzie zapomnisz o swojej strasznej przeszłości, poznasz nowych przyjaciół na przykład moją córkę, ona też gra w Beyblade; na pewno się dogadacie. Wyciągnął w jej stronę dłoń. To jak, zapominamy o przeszłości?
 
~~

     Dwa dni później opuściła szpitalne mury i trafiła za następne. Wpierw Ośrodek (jak potocznie nazywano Akademię dla Wyjątkowo Uzdolnionych) przypominał najzwyklejszą placówkę wychowawczą, skrytą na wzgórzu za lasem, z dala od wścibskich spojrzeń. Tutaj dzieci miały zapomnieć o swoich traumatycznych przeżyciach i zacząć żyć od nowa. Ona na początku też w to wierzyła, lecz to złudzenie rozwiało się niczym mgła, gdy człowiek w nią wchodzi, a potem zaplata się wokół niego.
     Pierwsze podejrzenia zaczęła w niej kiełkować, gdy nazajutrz od przybycia zabrano ją z wygodnego pokoju i zaprowadzono do gabinetu dyrektora. W eskorcie dwóch strażników w śmiesznych (dla niej) okularach zasłaniających pół twarzy przeszła przez szeroki korytarz o szarych ścianach. Rozglądała się z zaciekawieniem, długo zawieszała wzrok na mijanych dzieciach (zauważyła, że wszystkie miały takie same czarne stroje z wyrzutniami). Mocniej zacisnęła dłonie na swoim bey'u, który brała ze sobą wszędzie, nawet do łazienki, gdy weszła do gabinetu. 
     O, moja nowa uczennica, chodź podejdź bliżej. Przerzuciła wzrok z tabliczki, na mężczyznę siedzącym za biurkiem. Ten sam, który zabrał ją ze szpitala. Usiadła na wysokim krześle i ponownie zerknęła na tabliczkę z imieniem. Po chwili odszyfrowała: „Ichinose”.
     Wiesz., po co cię tu wezwałem? – odezwał się Ichinose, gdy zamiast patrzeć na niego wędrowała wzrokiem po ścianach, które zdobiły różne japońskie malunki. Pokręciła głową. Wyciągnął z biurka jakąś teczkę. Powoli ją otworzył, a pliczek dokumentów położył przed nią. Pochyliła się do przodu, by zobaczyć swoje zdjęcie w lewym rogu a obok swoje imię i nazwisko  – „Nakane Megan”. Zmarszczyła cienkie brwi.
    A teraz zobacz na to.  – Ichin wyjął z teczki kolejne dokumenty i położył obok tych pierwszych. Na górze widniało to samo zdjęcie, ale obok nie znalazła już swojego imienia. Zamiast tego widniało tam jakieś obce imię.
   Ari…saka? – wyszeptała, nic nie rozumiejąc.
Ichinose zrobił z palcy piramidkę i ułożył łokcie na blacie.
     Pamiętasz jak mówiłem, że zapomnisz o przeszłości? – Gdy potaknęła, kontynuował. – To  jest pierwszy krok. Megan to było takie… przeciętne imię, ja kocham imiona poetyckie, dźwięczne. Podoba ci się?
     Nie – burknęła.
Mężczyzna był wytrwałym graczem, więc przytrzymał na ustach uśmiech, nawet na niepochlebny komentarz dziewczynki. Machnął ręką.
    Tak czy siak, od dzisiaj zaczyna się twoje nowe życie. Staniesz się nową osobą, silną bleyderką, co ty na to? Arisaka.


~~

     Po wizycie u dyrektora Akademii zaprowadzono ją do tutejszego skrzydła szpitalnego. Tam przeprowadzono jej serię badań – wszystkie były nadomiar bolesne i nieprzyjemne. Pobrali jej hektolitry krwi, zrobili milion prześwietleń, zważyli, zmierzyli, obejrzeli. Po wszystkim myślała, że wróci do siebie, do wygodnego łóżka pod oknem, z którego rozpościerał się widok na szumiący w nocy las. Tak jednak się nie stało.
     Strażnicy zaprowadzili ją do innej części budynku w której jeszcze nie przebywała. Roiło się tam od pokoi; ona dostała na samym końcu korytarza; numerek 404. Podczas wędrówki nie napotkała na żadną inną duszę; nad wszystkimi drzwiami świeciła się czerwona ikonka – zamknięte.
     Ją także zamknęli w ciasnym, kwadratowym pomieszczeniu, gdzie do dyspozycji miała tylko twarde łóżko, małą szafkę, biurko i wejście do łazienki składającej się tylko z sedesu. Co gorsza – nie było okna. Nie wiedziała nawet czemu w kącikach oczu wezbrały jej łzy, które wytarła rękawem koszuli. Chciała się położyć i zasnąć, gdy na pościeli zauważyła małe, czarne zawiniątko. To był jej strój taki sam jacy nosili wszyscy uczniowie Akademii. Po lewej stronie wyszyto numer i imię. „404, Arisaka”.
     Rzuciła ciuchy w kąt i zwinęła się w kłębek na łóżku. Kilka łez spadło na ściskanego w dłoni bey’a.
     Zanim zasnęła w umyśle rozległ jej się kojący, lecz zachrypnięty głos:
Nie płacz, mała. Ja tu jestem i nigdy cię nie opuszczę. Nie płacz, Megi.


~~

      Kolejnego dnia zbudził ja natrętny budzik. Niechętnie zwlekła się z łóżka,  a jeszcze nie chętniej ubrała się w strój. Źle się w nim czuła, gdyż uważała, że ubierając go, zgadza się na zmianę imienia i tożsamości, a tego nie chciała. Lubiła swoje imię, podobało jej się a „Arisaka” brzmiało… dziwnie i sztucznie.
Gdy drzwi się otworzyły wyszła na korytarz. Po ilości pokoi spodziewała się większej ilości osób, lecz jej oczom okazała się grupka licząca raptem czterdzieści dzieci, wszyscy w wieku od pięciu do dwunastu lat. Poruszali się jak roboty – na dany znak ruszyli w kierunku stołówki, która też była o wiele za dużo jak na taką grupę. Potem wszystkich czekało stanie i czekanie w kolejce na codzienne badania. Ją zabrano z kolejki.
    Ichinose-san chce sprawdzić twoje umiejętności – oznajmiła kobieta, która ją prowadziła. Była przeraźliwie chuda i wysoka  i Megan musiała biec by za nią nadążyć.
     Dotarły do jeszcze innej części budynku. Tutaj znajdowały się hale do ćwiczeń i walk. Na jednej z nich znajdował się Ichinose w swoim idealnym garniturku. Obok niego stała jakaś dziewczynka. Megan od razu stanęła na widok jej pięknych, długich włosów; mieniły się pięknym blaskiem, gdy światło odbijało się od kruczoczarnych kosmyków, które spięte w dwa kucyki blisko szyi niemal sięgały jej kolan. Obrzuciła nowy nabytek Ośrodka  ciekawskim spojrzeniem wiśniowych tęczówek.
     O, Arisaka-chan, miło cię znowu widzieć, jak ci się spało? – spytał wesoło Ichin, gdy mała do nich podeszła. Wzruszyła ramionami, bo nie chciała wyrazić złej opinii. Poza tym o wiele bardziej interesowała ją dziewczynka obok niego. –   A tak, chciałem, byś poznała moją córeczkę.
    Wszyscy mówili na nią Karma, bo gdy jej się zalazło za skórę wracała niczym ta przysłowiowa karma i łoiła tyłek. Lecz dla Megan była miła. Kiedyś usłyszała, że zaskarbiła sobie jej przyjaźń, ponieważ nie odpadła po pięciu minutach podczas walki z Karmą, która zarządził Ichin, by sprawdzić umiejętności Meg.
     Wpierw bała się walki, lecz ten sam głos, co przez całą noc szeptał jej prawdziwe imię i tym razem dodał jej otuchy.
     Przecież jesteśmy dobre. Ty jesteś dobra. Pokaż tej czarnej Roszpunce kto tu rządzi.
     Tak też zrobiła, ale i tak odpadła. Ichin jednak nie pozwolił jej się zamartwiać – głośno zaklaskał i wyraził swoją aprobatę. Wiązał z nią wielkie nadzieje, jak to ujął. Wskazał też  na problem, przez który przegrała.
    To twój bey.
    Bey? Dlaczego? Valciria jest silna.
  Valciria, ładne imię. Będziesz mogła tak nazwać swojego nowego bey’a.
    Nowy bey? Nowy?!
    Valciria może i jest silna, ale nie da rady z beyami wyprodukowanymi przez nas – one są specjalnie wzmacniane, by przeżyły każde starcie. To jak, robimy zamianę?

~~

     Tamtego dnia Ichin stracił całe zaufanie jakie do niego żywiła. Przystała na zmianę imienia, na zmianę historii, lecz nigdy nie przystała na zmianę Valcirii na jakiegokolwiek, nawet najsilniejszego bey’a. Ichin nie nalegał, gdy zaczęła na niego krzyczeć i płakać. Lecz potajemnie nakazał córce, by przekonała do tego Arisakę. Nigdy do tego nie doszło.
     Megan zawsze walczyła swoim beye’em, przez co nie znalazła żadnych innych przyjaciół. Wszyscy uważali, że jest silna bo ma swojego bey’a, a to wiązało się także z tym, że sądzili iż miała fory u Ichina.

~~

     Jej dni wyglądały tak samo przez trzy miesiące.
    Budzono ich o ósmej, pół godziny później mieli śniadanie, kolejne trzydzieści minut dalej każdy przechodził przez rutynowe  badania – sprawdzano siłę i wytrzymałość człowieka jak i beya.
     Następne trzy godziny spędzali na treningach. Trening, trening, trening, to było motto Ośrodka.

Po tych miesiącach coś zaczęło ulegać zmianie – nie chodziło tylko o nowych uczniów. Megan zauważyła, że częściej niż inni jest wzywana na badanie i czasem ma dłużej treningi. Wszystko wyjaśniło się pewnego grudniowego dnia.

~~

     Stało się to w dniu, w którym spadł pierwszy śnieg. Jak zwykle kierowali się na  halę treningową, gdy wezwano ją na indywidualny badania. Nie zdziwiła się, bo często tak miała.
     Posadzono ją na fotelu, który następnie rozłożono tak że leżała. „Dla wygody” jak wyjaśnili. Tylko po co były te żelazne opaski, które unieruchomiły jej nadgarstki i kostki?
     To potrwa tylko chwilkę, Arisaka. Postaraj się wytrzymać – oznajmił Ichin, po czym skinął głową.
     Tamtego dnia pierwszy raz miała styczność z mroczną mocą. Nigdy nie zapomniała tego spotkania. Czuła jak milion ostrych igieł wbija jej się w ciało, a wrzący ogień rozlewa się jej po ciele. Nawet jeśli chciała być silna nie dała rady, bo już pierwsza dawka wywołała u niej histeryczny wrzask. Zaczęła się wiercić, próbując się oswobodzić. Z oczu obficie spływały łzy, które potęgowały tylko wrzaski jakie rozlegały się w jej umyśle. Wszystkie szeptały poddaj się, poddaj się, daj się nam poprowadzić, poddaj się. Wśród nich rozbrzmiewał też inny głos, równie przerażony co ona; krzyczał jej imię. 
     Dotarło do niej pojedyncze: „zwiększyć dawkę.” 
     Nadciągnęła silniejsza fala bólu. A za nią kolejna i kolejna, gdy Ichinose kazał zwiększać dawkę.  Czuła jak stopniowo opada z sił. Coś jednak jej podpowiadało,  że nie może się poddać, że musi z tym walczyć.
      Ostatnie, co zapamiętał to jej wrzask, przemieszany jakby ze smoczym rykiem, i dźwięk rozrywającego się metalu. Z trudem walczyła z opadającymi powiekami. Widziała już tylko biały sufit i albo już miała omamy lub nie, ale zdawało jej się że otacza ją biała aura, która przeganiała ciemnofioletową. Zstępowały po nią anioły? A może demony? Umarła?
      Nie, niestety nie, zaprzeczyły temu podekscytowane słowa Ichina: 
      — Przeżyła. Nareszcie. Nareszcie znaleźliśmy to czego szukaliśmy! 


 Od tamtej pory jej życie w Ośrodku  było koszmarem. Okazało się, że była tą, której szukał Ichin. Tą, która była odporna na działanie mrocznej mocy.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz