Do Akademii
dla Wyjątkowo Uzdolnionych trafiła w wieku siedmiu lat, po tym jak jej wioska
doszczętnie spłonęła, a ogień zabrał za sobą dziesiątki dusz, oprócz jej.
Nie pamiętała w jaki sposób trafiła do szpitala; w umyśle zachował się jedynie
niewyraźny obraz jakiegoś mężczyzny... A może była to kobieta? Nie pamiętała
dokładnie.
Przebywała w szpitalu przez dwa tygodnie.
W między czasie wykonano jej szereg badań, nie stwierdzono żadnych trwałych
urazów prócz jednego, którego ni jak nie dało się naprawić — to, co ujrzała tamtego dnia, tlące się
zgliszcza, morze martwych ciał, miało na zawsze wyryć się w jej wspomnieniach
niczym blizna na skórze. Po kilku dniach odizolowano ją także od innych małych
pacjentów, bo dzieci skarżyły się, że nie mogą spać przez ciągły płacz, a w
ciągu dnia po prostu się jej boją, gdyż całymi dniami siedziała na łóżku,
wpatrując się niewidzącym wzrokiem w okno i nie odzywając się do nikogo ani
słowem. Ciągle tylko ściskała w dłoni ten
dziwny osmolony krążek.
Któregoś dnia rutynę przerwało szuranie
drzwi. Nie odwróciła się by sprawdzić, kto przyszedł, dopóki nie zaczęło
jej doskwierać uporczywe spojrzenie, jakie od dziesięciu minut wwiercało się w
jej plecy. Ociażale przesunęła wzrokiem po idealnie wyprasowanym garniturze,
niezapiętej na jeden guzik szarej koszuli, aż zatrzymując się na intensywnie
czerwonych oczach. Nie, one nie były czerwone, bardziej... Bordowe. Albo, o,
wiśniowe; tak, miały kolor dojrzałych wiśni.
Przez chwilę żadne z nich się nie
odzywało. Dziewczynka, dlatego że była zbyt zestresowana obecnością obcego
mężczyzny, a mężczyzną tym, że był zbyt zafascynowany oczami dziewczynki.
— Pewnie wszyscy ci mówią, że masz piękne oczy,
co? — zagaił w pewnym momencie,
chcąc rozluźnić wyraźnie napiętą atmosferę.
Dziewczynka nic nie odpowiedziała, nie
skutecznie próbując krótkimi, postrzępionymi włosami zasłonić fioletowy blask
jaki bił z jej oczu. Spuściła wzrok na swoje dłonie, w których kurczowo
ściskała brudny krążek. Gdy odbiły się od niego nikłe promienie słońca
wpadające przez okno, przykuł on wzrok mężczyzny.
— Masz równie pięknego bey'a — zagaił ponownie, próbując w dalszym ciągu
zdobyć zaufanie dziecka. To stwierdzenie przyniosło jedynie odwrotny skutek — dziewczynka przyciągnęła do siebie
nogi, wcisnęła się w poduszkę i przycisnęła do siebie bey'a jakby stanowił
cześć niej.
— Nie oddam — szepnęła i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała
po "zagładzie Kagutsu" jak okrzyknięto ten pożar w
gazetach. O dziwo, nie padła ani jedna wzmianka, że ktokolwiek ocalał.
— Spokojnie, nie chcę ci go zabrać — zapewnił mężczyzna ciepłym tonem. — Chcę ci pomóc.
Pomoc. Te słowa obiły się o umysł
dziewczynki jak piłeczka od stołu i pobudziły do nieśmiałego spojrzenia na
nieznajomego.
— Po...móc? — powtórzyła, jakby nie wiedząc, co takie słowo może
oznaczać. — Pan nie przywróci
życia moim rodzicom i braciszkowi — szepnęła, pociągając noskiem.
Już wtedy mężczyzna wiedział, że to
dziecko będzie inne niż wszystkie; nie tylko z wyglądu, ale i z zachowania,
które przewyższało wiek. Uśmiechnął się w duchu na myśl o dodatkowych
korzyściach.
— Jesteś bardzo mądra i masz rację, nie umiem
wskrzeszać zmarłych, ale za to umiem pomagać żywym. — Uśmiechnął się tak szeroko, że kąciki ust
niemal dotykały uszu. Gdy dziewczynka nic nie odpowiedziała i jedynie się w
niego wpatrywała, kontynuował: — Rozmawiałem z lekarzami
i powiedzieli mi, że za kilka dni wrócisz do... przepraszam, nie chciałem
powiedzieć "domu". No, może domu dziecka, bo tam trafisz, wiesz o
tym? — Tym pytaniem spotęgował
tylko stres dziecka, ale o to mu chodziło; musiała uwierzyć, że w nim znajdzie oparcie,
dlatego szybko dodał: — Lecz ja mogę ci pomóc.
Zabiorę cię do miejsca, gdzie zapomnisz o swojej strasznej przeszłości, poznasz
nowych przyjaciół — na przykład moją córkę,
ona też gra w Beyblade; na pewno się dogadacie. — Wyciągnął w jej stronę dłoń. — To jak, zapominamy o przeszłości?
♧~♧~♧
Dwa dni później opuściła szpitalne mury i
trafiła za następne. Wpierw Ośrodek (jak potocznie nazywano Akademię dla
Wyjątkowo Uzdolnionych) przypominał najzwyklejszą placówkę wychowawczą, skrytą
na wzgórzu za lasem, z dala od wścibskich spojrzeń. Tutaj dzieci miały
zapomnieć o swoich traumatycznych przeżyciach i zacząć żyć od nowa. Ona na
początku też w to wierzyła, lecz to złudzenie rozwiało się niczym mgła, gdy
człowiek w nią wchodzi, a potem zaplata się wokół niego.
Pierwsze podejrzenia zaczęła w niej
kiełkować, gdy nazajutrz od przybycia zabrano ją z wygodnego pokoju i
zaprowadzono do gabinetu dyrektora. W eskorcie dwóch strażników w śmiesznych
(dla niej) okularach zasłaniających pół twarzy przeszła przez szeroki korytarz
o szarych ścianach. Rozglądała się z zaciekawieniem, długo zawieszała wzrok na
mijanych dzieciach (zauważyła, że wszystkie miały takie same czarne stroje z
wyrzutniami). Mocniej zacisnęła dłonie na swoim bey'u, który brała ze sobą
wszędzie, nawet do łazienki, gdy weszła do gabinetu.
— O, moja nowa uczennica, chodź podejdź bliżej. — Przerzuciła wzrok z tabliczki, na
mężczyznę siedzącym za biurkiem. Ten sam, który zabrał ją ze
szpitala. Usiadła na wysokim krześle i ponownie zerknęła na tabliczkę z
imieniem. Po chwili odszyfrowała: „Ichinose”.
— Wiesz., po co cię tu wezwałem? – odezwał się
Ichinose, gdy zamiast patrzeć na niego wędrowała wzrokiem po ścianach, które
zdobiły różne japońskie malunki. Pokręciła głową. Wyciągnął z biurka jakąś
teczkę. Powoli ją otworzył, a pliczek dokumentów położył przed nią. Pochyliła
się do przodu, by zobaczyć swoje zdjęcie w lewym rogu a obok swoje imię i
nazwisko – „Nakane Megan”. Zmarszczyła
cienkie brwi.
— A teraz zobacz na to. – Ichin wyjął z teczki kolejne dokumenty i
położył obok tych pierwszych. Na górze widniało to samo zdjęcie, ale obok nie
znalazła już swojego imienia. Zamiast tego widniało tam jakieś obce imię.
— Ari…saka? – wyszeptała, nic nie rozumiejąc.
Ichinose
zrobił z palcy piramidkę i ułożył łokcie na blacie.
— Pamiętasz jak mówiłem, że zapomnisz o przeszłości? –
Gdy potaknęła, kontynuował. – To jest pierwszy krok. Megan to było takie…
przeciętne imię, ja kocham imiona poetyckie, dźwięczne. Podoba ci się?
— Nie – burknęła.
Mężczyzna
był wytrwałym graczem, więc przytrzymał na ustach uśmiech, nawet na niepochlebny
komentarz dziewczynki. Machnął ręką.
— Tak czy siak, od dzisiaj zaczyna się twoje nowe
życie. Staniesz się nową osobą, silną bleyderką, co ty na to? Arisaka.
♧~♧~♧
Po wizycie u dyrektora Akademii
zaprowadzono ją do tutejszego skrzydła szpitalnego. Tam przeprowadzono jej
serię badań – wszystkie były nadomiar bolesne i nieprzyjemne. Pobrali jej
hektolitry krwi, zrobili milion prześwietleń, zważyli, zmierzyli, obejrzeli. Po
wszystkim myślała, że wróci do siebie, do wygodnego łóżka pod oknem, z którego rozpościerał
się widok na szumiący w nocy las. Tak jednak się nie stało.
Strażnicy zaprowadzili ją do innej części
budynku w której jeszcze nie przebywała. Roiło się tam od pokoi; ona dostała na
samym końcu korytarza; numerek 404. Podczas wędrówki nie napotkała na żadną
inną duszę; nad wszystkimi drzwiami świeciła się czerwona ikonka – zamknięte.
Ją także zamknęli w ciasnym, kwadratowym
pomieszczeniu, gdzie do dyspozycji miała tylko twarde łóżko, małą szafkę,
biurko i wejście do łazienki składającej się tylko z sedesu. Co gorsza – nie
było okna. Nie wiedziała nawet czemu w kącikach oczu wezbrały jej łzy, które
wytarła rękawem koszuli. Chciała się położyć i zasnąć, gdy na pościeli
zauważyła małe, czarne zawiniątko. To był jej strój taki sam jacy nosili wszyscy
uczniowie Akademii. Po lewej stronie wyszyto numer i imię. „404, Arisaka”.
Rzuciła ciuchy w kąt i zwinęła się w
kłębek na łóżku. Kilka łez spadło na ściskanego w dłoni bey’a.
Zanim zasnęła w umyśle rozległ jej się
kojący, lecz zachrypnięty głos:
Nie
płacz, mała. Ja tu jestem i nigdy cię nie opuszczę. Nie płacz, Megi.
♧~♧~♧
Kolejnego dnia zbudził ja natrętny
budzik. Niechętnie zwlekła się z łóżka, a jeszcze nie chętniej ubrała się w
strój. Źle się w nim czuła, gdyż uważała, że ubierając go, zgadza się na zmianę
imienia i tożsamości, a tego nie chciała. Lubiła swoje imię, podobało jej się a
„Arisaka” brzmiało… dziwnie i sztucznie.
Gdy
drzwi się otworzyły wyszła na korytarz. Po ilości pokoi spodziewała się
większej ilości osób, lecz jej oczom okazała się grupka licząca raptem
czterdzieści dzieci, wszyscy w wieku od pięciu do dwunastu lat. Poruszali się
jak roboty – na dany znak ruszyli w kierunku stołówki, która też była o wiele
za dużo jak na taką grupę. Potem wszystkich czekało stanie i czekanie w kolejce
na codzienne badania. Ją zabrano z kolejki.
— Ichinose-san chce sprawdzić twoje umiejętności –
oznajmiła kobieta, która ją prowadziła. Była przeraźliwie chuda i wysoka i Megan musiała biec by za nią nadążyć.
Dotarły do jeszcze innej części budynku.
Tutaj znajdowały się hale do ćwiczeń i walk. Na jednej z nich znajdował się
Ichinose w swoim idealnym garniturku. Obok niego stała jakaś dziewczynka. Megan
od razu stanęła na widok jej pięknych, długich włosów; mieniły się pięknym
blaskiem, gdy światło odbijało się od kruczoczarnych kosmyków, które spięte w
dwa kucyki blisko szyi niemal sięgały jej kolan. Obrzuciła nowy nabytek Ośrodka
ciekawskim spojrzeniem wiśniowych
tęczówek.
— O, Arisaka-chan, miło cię znowu widzieć, jak ci się
spało? – spytał wesoło Ichin, gdy mała do nich podeszła. Wzruszyła ramionami,
bo nie chciała wyrazić złej opinii. Poza tym o wiele bardziej interesowała ją
dziewczynka obok niego. – A tak,
chciałem, byś poznała moją córeczkę.
Wszyscy mówili na nią Karma, bo gdy jej się
zalazło za skórę wracała niczym ta przysłowiowa karma i łoiła tyłek. Lecz dla
Megan była miła. Kiedyś usłyszała, że zaskarbiła sobie jej przyjaźń, ponieważ
nie odpadła po pięciu minutach podczas walki z Karmą, która zarządził Ichin, by
sprawdzić umiejętności Meg.
Wpierw bała się walki, lecz ten sam głos,
co przez całą noc szeptał jej prawdziwe imię i tym razem dodał jej otuchy.
Przecież jesteśmy dobre. Ty jesteś dobra.
Pokaż tej czarnej Roszpunce kto tu rządzi.
Tak też zrobiła, ale i tak odpadła. Ichin
jednak nie pozwolił jej się zamartwiać – głośno zaklaskał i wyraził swoją
aprobatę. Wiązał z nią wielkie nadzieje, jak to ujął. Wskazał też na problem,
przez który przegrała.
— To twój bey.
— Bey? Dlaczego? Valciria jest silna.
— Valciria, ładne imię. Będziesz mogła tak
nazwać swojego nowego bey’a.
Nowy bey? Nowy?!
— Valciria może i jest silna, ale nie da rady z beyami
wyprodukowanymi przez nas – one są specjalnie wzmacniane, by przeżyły każde
starcie. To jak, robimy zamianę?
♧~♧~♧
Tamtego dnia Ichin stracił całe zaufanie
jakie do niego żywiła. Przystała na zmianę imienia, na zmianę historii, lecz
nigdy nie przystała na zmianę Valcirii na jakiegokolwiek, nawet najsilniejszego
bey’a. Ichin nie nalegał, gdy zaczęła na niego krzyczeć i płakać. Lecz
potajemnie nakazał córce, by przekonała do tego Arisakę. Nigdy do tego nie
doszło.
Megan zawsze walczyła swoim beye’em, przez
co nie znalazła żadnych innych przyjaciół. Wszyscy uważali, że jest silna bo ma
swojego bey’a, a to wiązało się także z tym, że sądzili iż miała fory u Ichina.
♧~♧~♧
Jej dni wyglądały tak samo przez trzy
miesiące.
Budzono ich o ósmej, pół godziny później
mieli śniadanie, kolejne trzydzieści minut dalej każdy przechodził przez
rutynowe badania – sprawdzano siłę i wytrzymałość człowieka jak i beya.
Następne trzy godziny spędzali na
treningach. Trening, trening, trening, to
było motto Ośrodka.
Po
tych miesiącach coś zaczęło ulegać zmianie – nie chodziło tylko o nowych
uczniów. Megan zauważyła, że częściej niż inni jest wzywana na badanie i czasem
ma dłużej treningi. Wszystko wyjaśniło się pewnego grudniowego dnia.
♧~♧~♧
Stało się to w dniu, w którym spadł
pierwszy śnieg. Jak zwykle kierowali się na halę treningową, gdy wezwano
ją na indywidualny badania. Nie zdziwiła się, bo często tak miała.
Posadzono ją na fotelu, który następnie
rozłożono tak że leżała. „Dla wygody” jak wyjaśnili. Tylko po co były te
żelazne opaski, które unieruchomiły jej nadgarstki i kostki?
— To potrwa tylko chwilkę, Arisaka. Postaraj się
wytrzymać – oznajmił Ichin, po czym skinął głową.
Tamtego dnia pierwszy raz miała styczność
z mroczną mocą. Nigdy nie zapomniała tego spotkania. Czuła jak milion ostrych
igieł wbija jej się w ciało, a wrzący ogień rozlewa się jej po ciele. Nawet
jeśli chciała być silna nie dała rady, bo już pierwsza dawka wywołała u niej
histeryczny wrzask. Zaczęła się wiercić, próbując się oswobodzić. Z oczu
obficie spływały łzy, które potęgowały tylko wrzaski jakie rozlegały się w jej
umyśle. Wszystkie szeptały poddaj się, poddaj się, daj się nam poprowadzić, poddaj
się. Wśród nich rozbrzmiewał też inny głos, równie przerażony co ona; krzyczał
jej imię.
Dotarło do niej pojedyncze: „zwiększyć
dawkę.”
Nadciągnęła silniejsza fala bólu. A za nią
kolejna i kolejna, gdy Ichinose kazał zwiększać dawkę. Czuła jak
stopniowo opada z sił. Coś jednak jej podpowiadało, że nie może się
poddać, że musi z tym walczyć.
Ostatnie,
co zapamiętał to jej wrzask, przemieszany jakby ze smoczym rykiem, i dźwięk
rozrywającego się metalu. Z trudem walczyła z opadającymi powiekami. Widziała
już tylko biały sufit i albo już miała omamy lub nie, ale zdawało jej się że
otacza ją biała aura, która przeganiała ciemnofioletową. Zstępowały po nią
anioły? A może demony? Umarła?
Nie, niestety nie, zaprzeczyły temu
podekscytowane słowa Ichina:
— Przeżyła. Nareszcie. Nareszcie znaleźliśmy
to czego szukaliśmy!
Od
tamtej pory jej życie w Ośrodku było koszmarem. Okazało się, że była tą,
której szukał Ichin. Tą, która była odporna na działanie mrocznej mocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz