czwartek, 31 sierpnia 2017

Rozdział: 12: ♧ Szept krwi ♧



Tłukłam pięścią w drzwi od mieszkania Tsubasy. Wyszłam z domu jak najciszej, aby nie zbudzić śpiącej jeszcze Rey – w końcu jest 6: 28 – i w te pędy pognałam do mieszkania Otori'ego. Zdążyłam jedynie przebrać się z piżamy w pierwsze lepsze, wygniecione ciuchy. 
   Byłam tak zajęta waleniem w drzwi, że nie usłyszałam jak ktoś wychodzi z mieszkania obok. 
- A o co panienka robi tyle hałasu?
   Podskoczyłam w miejscu, co najmniej na metr i zatrzymałam dłoń na framudze drzwi. Odwróciłam głowę w stronę starszej kobiety. 
- Tsubasa Otori, jest w domu? zapytałam, nadal ciężko dysząc. 
- Tsubasa... A ten młodzieniec; nie, nie ma go, kilkanaście minut temu wyszedł do pra... 
- Arigato! krzyknęłam, gdy zbiegałam już po schodach. Zaletą posiadania starszych sąsiadek jest fakt, że gdy chcesz się czegoś dowiedzieć możesz czytać z nich niczym z otwartej księgi, popijając herbatę. 
   Ale ja nie miałam czasu ani ochoty na herbatki. Wypadłam z bloku, omal nie wpadając na jakiegoś rowerzystę i pognałam do siedziby WBBA. Na szczęście nie znajdowała się daleko, więc po trzech minutach wbiegałam po kolejnych schodach na górę. Mimo że ledwo przybierałam nogami, nie miałam zamiaru korzystać z windy. Znając moje szczęście pewnie by się zacięła. 
  Uh, kolejne drzwi. Bez ceregieli kopnęłam w nie nogą (no co, dłonie mnie już bolały). 
- Tsu, otwieraj! wysapałam. 
   Po minucie drzwi ostrożnie uchyliły się z cichym sykiem, a ja dosłownie wtoczyłam się do gabinetu Otoriego, prawie wpadając na trzymany przez srebrnowłosego...
- Paralizator? pisnęłam, cofając się o krok. Pogięło? 
- Gonił cię ktoś? Tsubasa elegancko zignorował moje pytanie
- Czułeś to samo? Eagel też to wyczuł? palnęłam od razu na jednym wdechu. 
   Tsubasa zmarszczył brwi i potarł zaczerwienione oczy.
- Ale co...? – Zamaskował dłonią ziewnięcie.
- Mroczna moc. 
   Napiął się, jak struna. 
- Nie, dlaczego pytasz? 
   Zdębiałam i całkiem zgłupiałam. 
- Nie? Nie czułeś takiego mrowienia na karku...? 
   Powoli pokręcił głową. 
- Piłaś coś? 
- Nie żartuj sobie ze mnie!  ryknęłam. 
- To opowiedz mi, o co ci chodzi - rozłożył ręce i schował paralizator do szuflady biurka. - Wpadasz do mojego biura "z buta", bladsza niż zwykle i pytasz się mnie o mroczną moc przysiadł na biurku. Więc?
   Zaczerpnęłam powietrza i po chwili wahania wyśpiewałam wszystko w skrócie. W duuużym skrócie. 
- Czyli mam rozumieć, że ty i Valciria miałyście nagle bolesne wspomnienia z mroczną mocą? odezwał się po minucie ciszy. 
   Podrapałam się w tył głowy i klapnęłam na podłodze. 
- Nie takie nagłe... Od czasu do czasu mnie nawiedzają, ale nie istotne! Grunt, że ja i Valciria wyczułyśmy zaburzenie w równowadze... I może z naszej paczki jest jeszcze Kyoya, jeśli ty... 
- Weź pod uwagę, że to może być fałszywa alarm skorygował spokojnym tonem jakby mówił o pogodzie.
- Fałszywy alarm!? poderwałam się z ziemi.  Tsubasa ja wiem, co mówię! Miałam inną styczność z mroczną mocą niż wy; o wiele silniejszą i... i...Musimy to sprawdzić! Co jeśli nie jestem jeszcze tak walnięta i to gówno powraca...
- Megi spokojnie Otori położył mi dłonie na ramionach, które szybko strząchnęłam. Odwróciłam się do niego plecami, splatając ręce na piersiach. To już cię nie dosięgnie. A nawet, jeśli to dasz sobie radę. Raz z tym wygrałaś zrobisz to i drugi. 
- Miszczu pocieszania z ciebie mruknęłam i podeszłam do małego okna. Miasto pogrążone było jeszcze w błogim śnie. Tylko nieliczni już wstali, aby cieszyć się kolejnym dniem. Ale jak tu się cieszyć, gdy koszmary powracają? – Łatwo powiedzieć, ale trudniej zrobić…
   Biurem nagle i niespodziewanie wstrząsnęło w posadach.
- Co do jasnej...!?
   W drodze do przeszklonego okna, z którego było widać cały stadion oraz do którego podszedł już Tsubasa, zaliczyłam dwie efektowne gleby. W końcu przykleiłam nos do szyby. 
- Co jest? 
- Ktoś się włamał na stadion mruknął Otori, wyraźnie znudzonym tonem. 
- Komu się chce; przecież Ryuga odszedł.   Chyba nigdy nie użyję słowa "zginął". 
   Przez gromadzący się na arenie kurz nie wiele można było dostrzec. Tsubasa podbiegł do laptopa i szybko przełączył na obraz z kamer. Znów tylko dym. Ale, gdy opadł na jednej z aren wirował... bey.
   Valciria ryknęła wściekle i gdybym jej nie powstrzymała wydobyłaby się z krążka. Cofnęłam się o parę kroków, widząc na ekranie tego samego bey’a, który przyczynił się do przedłużenia mojej wizyty w Komie
- Meg...? 
   Działałam pod wpływem impulsu. Nie lubiłam tego, ale czasem nie potrafiłam inaczej. Wybiegłam z gabinetu, nie zwracając uwagi, co mówi Tsubasa. Po kilkunastu sekundach wpadłam wejściem dla personelu na stadion. Kurz i pył już opadły całkowicie i na własne oczy mogłam zobaczyć Lancera. 
- Ty...! W ciągu sekundy załadowałam i wystrzeliłam Valcirię. Ta nie musząc nawet oczekiwać na rozkaz rzuciła się na przeciwnika. Lancer uskoczył w bok i uciekł na bezpieczną odległość. Nakazałam Valce zostać. Jak śmiesz się tu pokazywać!? krzyknęłam, w zasadzie do ściany. 
   Rozejrzałam się po stadionie. Nigdzie nie widziałam bleydera  na arenie, na dachu, na korytarzach. 
- Znowu się ukrywasz!? warknęłam. 
- Mój bey reprezentuje moją osobę tyle powinno ci wystarczyć odparł ten sam męski głos, co wtedy w jaskini. Zacisnęłam dłonie w pięści. Czułam na sobie wzrok Tsubasy z jego gabinetu.
- Czego chcesz? syknęłam. 
   Odpowiedź nadeszła po dłuższej chwili. Ciekawe jak on w ogóle to robił.
- Walki. 
   Prychnęłam, wsadzając ręce do kieszeni spodenek.  
- I dlatego musiałeś wyważać drzwi do stadionu? Wiesz ile Tsubasa wydaje na nowe, co tydzień?
   Moja uwaga nie zrobiła na nim wrażenia. Lancer wskoczył na jedną z aren. Znów przebiegłam oczami po stadionie. Musi sterować nim telepatycznie, ale żeby miał aż taką siłę...? 
- Po co? odparłam pytaniem, po czym zalałam go całą falą: O co ci chodzi, czego ode mnie chcesz, czemu chciałeś mnie zabić? Czym ci zawiniłam!? 
- Całą swoją osobą. I tym, że w Komie znalazłaś się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Czego tam szukałaś? 
   Koncert życzeń normalnie.
- Niczego. Rozłożyłam ręce. Nie wiem nawet, co miałoby tam rzekomo być. Przypomniałam sobie wyżłobienie w skale w kształcie pizzy. Oto mu chodziło? 
  Zapadło milczenie. Po arenie niósł się jedynie odgłos wirujących beyi - dźwięk kojący dla ucha, ale w innych okolicznościach.
- Czyli jesteś kolejną marionetką westchnął "bey". 
   Zmarszczyłam brwi. 
- Jaką znowu marionetką? Co ty pierdzielisz?!
- Czyli nic nie wiesz, może to nawet i lepiej. 
   Lancer zawirował szybciej
- Stop, nie walczę póki mi nie wyjaśnisz, o co chodzi! zażądałam. 
- Marionetką w Wojnie – zaświergotał.
   Lancer gwałtownie wyrwał do przodu. Posłużył się areną jak podjazdem i wzbił się w górę. Valciria stawiła się mu zawzięty opór i odrzuciła na dwa metry. 
- Jaka wojna!? Poziom wrzenia mojej krwi wzrastał. Nie cierpiałam nie wiedzieć czegoś, co wiedzieli inni i na dodatek nie chcieli powiedzieć.  To takie nie fair!
- Fajnych masz przyjaciół skoro nawet ci nie powiedzieli. Ani dyrektorek WBBA, ani  Hagane nic ci nie wspomnieli? 
   Odruchowo spojrzałam w stronę okna. Nie dostrzegłam Tsubasy, a gdyby nie Valciria Lancer, przedziurawiłby mój brzuch. To bydle chce mnie zabić! 
- O czym? spytałam siląc się na spokojny ton. Valciria trzymała przeciwnika na bezpiecznej odległości ode mnie.  W jednym miała rację – czasem musi zacgowaywać się, jak mój anioł stróż. A w zasadzie smok stróż.
- Ale może jeszcze nie wiesz o swoim przeznaczeniu...   Mówił całkiem od czapy, jakby do siebie. Raz jedno, raz drugie, normalnie gorzej ode mnie!
- Zawrzyj się! ryknęłam.   
   Wysłałam polecenie. Valciria natarła z całym impetem, wrzucając przeciwnika na arenę. Atakowała, nie przestając ani na sekundę. Rozprawię się z tym gnojem. 
- Pokaż się łaskawie! Myślałam, że mnie zleje. A stało się inaczej. Po drugiej stronie areny, na której wirowały bey’e wyrosła dosłownie spod ziemi postać młodego chłopaka. Długie, szare włosy opadały mu na twarz.  Uniósł powoli głowę. Spojrzałam w błyszczące bursztynowe oczy; na ustach zakwitł szeroki uśmiech. Drgnęłam i prawie wywróciłam o własne nogi.
- Witaj Megiś – powiedział, a jego ostre zęby zabłyszczały.
   Przez kilka dobrych sekund wypowiadałam jedynie bezdźwięczne słowa.
   Meg! – ryknęła Valciria, dzięki czemu oprzytomniałam.
   Wycelowałam w szarowłosego palcem.
- Jakim-cudem-jeszcze-nie-jesteś-w-psychiatryku!? – wrzasnęłam cedząc każde słowo.
- O, poznajesz mnie? – pisnął, kręcąc się na boki.
  Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Tak, poznaję cię, Urs – syknęłam.
   Chłopak oparł ręce na biodrach i odrzucił głowę do tyłu, wybuchając cichym chichotem. Spoważniał przenosząc wzrok z powrotem na mnie.
- Tęskniłem za tobą, Megiś.
  Paznokcie wbiły mi się w skórę.
  Urs. Mały psychopata ze zrąbanym poczuciem humoru i dawny „kolega” z Ośrodka. Myślałam, że przepadł razem z nim.
- Zadowolona z naszego ponownego spotkania?
- Nie bardzo, a teraz gadaj, o jaką wojnę ci chodzi? Masz na myśli mroczną moc i Dark Nebulę z całym jej gównem? 
   Pokręcił powoli głową. 
- Coś więcej.  – Jak zwykle przeciągał samogłoski. 
   Skoro nie Nebula to, co, do jasnej nędzy....
- Co? dalej ciągnęłam go za język. Powoli moja cierpliwość ulatywała. Zaraz, co ja gadam! Moja cierpliwość dawno siedzi na Antarktydzie i buduje iglo!
   Bleyder od siedmiu boleści westchnął, przykładając palce do skroni. 
- Nie chce mi ci się tego wyjaśniać. Może dowiesz się od przyjaciół.... Jeśli wyjdziesz z tego starcia żywa, co jest mało prawdopodobne. – Jego zęby błysnęły, a Lancer przypuścił gwałtowny atak. Buchnął we mnie podmuch. Udało mi się ustać na nogach bez większego problemu. 
- Już zapomniałeś, na co mnie stać, Pryncypale?! odparłam. Bey'e starły się na środku areny. Nie należałam do osób, które łatwo odpuszczają, zwłaszcza takim nadętym bufonom jak Urs! 
   Szarowłosy zaklaskał, podskakując w miejscu niczym dziecko.
- Oh, Megiś, już zapomniałem jak świetnie się z tobą bawiło w Ośrodku! – Lancer znów wyrwał się z ataku i sam go przypuścił.
- A ja wcale tego nie żałuję – mruknęłam, lustrując jego bey’a wzrokiem. Czemu nie poznałam go tam w jaskini…? Bey. Nie walczył takim rodzajem, to pamiętam. – Co się stało z Ulric’iem? – zapytałam, przenosząc na niego wzrok.
   Urs wygiął usta w podkówkę.
- Był zbyt słaby… Musiałem go wymienić, aby sprostać wymaganiom.
- Jakim znowu wymaganiom? Kogo? Ktoś jeszcze przeżył Czyściec?
   Zobaczyłam w jego oczach niebezpieczny błysk. Na ustach znów wykwitł mu ten wnerwiający uśmiech – niewróżący nic dobrego.
   Chciałam szybko go wykończyć, ale przy okazji musiałam dowiedzieć się, o jaką Wojnę mu chodzi. Coś więcej niż Dark Nebula? Przecież nic takiego nie istnieje! Chyba. 
   Lancer i Valciria ganiali się po arenie i czasami nacierali. Starałam się skupić myśli na nieoczekiwanej walce i co więcej – wygrać. W Ośrodku Urs był pośrednim graczem, dlatego dziwiłam się z lekka, jakim cudem stał się tak silny… Chociaż, od naszego ostatniego spotkania minęło 7 lat, wiele mogło się zmienić.
- Pora z tobą skończyć mruknęłam. – Może wtedy będziesz bardziej skłonny do rozmów i wyjaśnisz mi, co się stało po Czyśćcu.
   Mój przeciwnik za bardzo się tym nie przejął. Stał spokojnie w przeciwieństwie do mnie. Myślałam, jakim by to atakiem zamknąć mu gębę, ale nie na długo, aby można go potem "przesłuchać". Do głowy przyszedł mi od razu jeden atak zdolny dobrze wykończyć przeciwnika. Już miałam go wywołać, lecz głos Valcirii w porę mnie powstrzymał.
- Megi zaczekaj! 
   Zamknęłam usta. 
- Smoczy ruch pokaże zbyt wiele naszych umiejętności. 
   Racja. Smoczy Ruch był atakiem, którego nauczyłam się od nie, kogo innego jak rodzeństwa Kishatu. Przydatny atak, gdy chce się osłabić przeciwnika. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Smocze Rodzeństwo tym atakiem potrafiło zniszczyć wroga. Cóż praktyka czyni mistrza. 
- Co proponujesz? Jadeitowe Ostrza? 
Nie - odparła, co mnie zdziwiło. Był to jeden z naszych najsilniejszych ataków, więc czemu mamy go nie wykorzystać. – Pamiętasz co zawsze działało na Urs...
    Działałyśmy zbyt wolno. Lancer zaatakował pierwszy. 
- Lancer! - ryknął Urs. Jego bey nagle zaczął wirować szybciej i szybciej aż wystrzelił jak z torpedy z uderzył z mocą, której się nie spodziewałam. Nie lekceważ przeciwnika upomniał mnie zniekształcony męski ojca, no trochę za późno. Valcirię wyrzuciło wysoko w górę. Wychaczyłam doskonały moment na wyprowadzenie specjalnego ataku, ale Urs nie dał mi takiej szansy – przyłożył palec wskazujący do ust, zawsze tak robił, gdy zamierzał wywołać specjalny atak. Nic się nie zmienił.  Firdium meditum – wyszeptał pełnym satysfakcji głosem. 
   Z trudem utrzymałam równowagę, gdy uderzył we mnie silny podmuch, o wiele silniejszy od poprzedniego. Z bey'a przeciwnika wystrzeliła granatowa aura. Powstała z niej postać – wysoki wojownik, odziany w ciemno niebieski kombinezon z czerwonymi haftami. Brązowe włosy i jeden kręcony kosmyk falowały jak na wietrze. W dłoni dzierżył długą włócznie z różnymi spiralnymi zdobieniami, która jarzyła się teraz bordowym światłem. 
  Urs wybuchnął głośnym śmiechem łapiąc się za brzuch.
- Zaskoczenie na twojej twarzy jest iście satysfakcjonujące Megiś! – zawołał.
- Co to za dziwny atak? – wrzasnęłam albo raczej pisnęłam.
- Firidium to w starożytnym języku śpiew, a meditum – krew. Czyli śpiew krwi, twojej krwi i twojej bestii!
   Jak na zawołanie włócznię otoczyły czerwone jęzory… krwi? Czerwona posoka skapywała na arenę, tworząc małe kałuże.
- Od kogo go masz? – wysyczałam. – Tak potężnych Bestii nie dostaje się na gwiazdkę.
- A co jeśli tak? Dostałem go – odparł beztrosko, oglądając paznokcie.
- Od kogo? syknęłam, z trudem starając się nie wybuchnąć. 
- Dostałem go… od Mistrza Zabójcy.
   Zatoczyłam się do tyłu przyciskając dłoń do czoła. Zostań mózgu na swoim miejscu i myśl! Mistrz Zabójcy. Zabójca. Ta Bestia. Te ostrza, które odebrały mi… brata? Czy to możliwe, aby…
- Jesteś z nim w zmowie, wiesz kim on jest!?
- Oj Megiś, trochę więcej cierpliwości… Wszystko okaże się w swoim czasie. Zabójca jest tylko zastępcą osoby, która przebudziła dawną Bestię. Myślałaś, że Wybrana Bestia od tak przepadnie a kolejna Wojna nie ruszy? Naiwne dziecko… Koło ruszyło, nie idzie go już zatrzymać…
    Przeniosłam spojrzenie na bleydera. Ten kpiący uśmiech powoli przełamywał szok.
Straciłam kontakt z rzeczywistością; wściekłość mnie zaślepiła. Z jakiego powodu, do końca nie wiem.
- Valciria! ryknęłam łamiącym się głosem, gdy wreszcie doszłam do siebie. Nie to za dużo, za dużo jak na jedną walkę! Valciria zaświeciła się szaro-zielonym światłem. Nie daruję temu pryncypałowi. Ostrza Valcirii! 
   Wokół mojej Bestii zawirowały cztery jadeitowe ostrza niby zwykłe zielone sztylety zakrzywione na końcu i połączone łańcuchami. Pomknęły w stronę Nazíra a raczej tego, kto przejął jego ciało. Urs nim sterował, zauważyłam to już w jaskini. Jeśli ktoś go przebudził… Lancer może nie walczyć z własnej woli.
   Nazír nastawił włócznię; ataki starły się – bordowa włócznia i cztery ostrza. Dwa z nich oplotły się wokół broni Lancera, a kolejne dwa pomknęły wprost na niego. Po arenie przetoczył się huk. A ja poczułam jak nagle opuszczają mnie wszystkie siły. Od tak, jak na pstryknięcie palcami, gdy jedno z ostrzy zraniło Lancera. Nie mogąc ustać na nogach w pionowe upadłam na kolana. Przymrużyłam oczy, starając się dostrzec przebieg walki wśród strzelających wiązek energii i kopuły, jaka utworzyła się nad areną. Niebo pociemniało, jakby ktoś zagnał nad stadion czarne obłoki niewróżące nic dobrego. Atak Valcirii powoli...był odpierany. Nie, nie, nie, nie!
   Dźwignęłam się na jedno kolano
- Valciria! – krzyknęłam, przedzierając się przez huk. Smoczyca łbem stawiała opór wrogowi; pazury ryły ziemię. Nie możemy przegrać, nie możemy! Dasz radę Valca, dasz radę… – Zniszcz jednego z tych, którzy odważyli się podnieść rękę na nasze ideały!
   I wtedy stało się coś dziwnego. Ciało Valcirii rozbłysło oślepiającym wręcz światłem, które po kilku sekundach eksplodowało wraz z ogłuszającym rykiem Valcirii rykiem pełnym bólu... i niedowierzenia. Chciałam krzyknąć, ale w płucach zabrakło mi powietrza zupełnie jakbym właśnie dostała pięścią w brzuch.  Znów upadłam, starając się złapać oddech. Przeszywający ból zaczął rzeźbić cięcia na każdej cząstce mojego ciała, palił niczym żywy ogień. Przycisnęłam dłoń starając się ignorować ból głowy. Szło lepiej niż z ignorowaniem tego, co w tej głowie siedziało.  Urywki walk... wszechświat... krew, morze krwi... miecze... włócznie... łuki wszystko w szkarłatnej cieczy... postaci dwóch kobiet... dziewczyna ze skrzydłami... czarny smok.... Wszystko mieszało się w bezkształtne, nic nieznaczące cienie, tańczące do lamentu dzieci, dorosłych, odgłosu walki.   
   Nie wytrzymałam i krzyknęłam z bólu i bezradności w niebo, z którego zaczęły sączyć się krople deszczu. Czułam jakby ktoś właśnie wyrywał cząstkę mnie i stawiał obok. Jak przez mgłę zobaczyłam Valcirię; a może na arenie faktycznie kłębiły się szare obłoki…  Smoczyca wygięła ciało w pion, rycząc przeraźliwie. Znałam jej położenie tylko, dlatego, że w miejscu, gdzie zapewne stała w górę wystrzelił szaro-srebrny promień wżynający się w chmury. Wokół niego, oplatając go tańczyły złote wiązki. 
    Pojawiła się znowu. Nie wiem czy miałam zwidy z bólu, czy obok niej lewitowała niemal przezroczysta postać kobiety w zbroi dzierżącej długi złoty miecz. Przed nimi unosiły się jakieś symbole...
   W głowie rozbrzmiał mi czyjś łagodny, zupełnie nieznany głos... albo tylko mi się zdawało: Proszę, zaopiekuj się nią. Ona teraz należy do ciebie, chroń ją, tak jak chroniłaś mnie....
    Niedane mi było nic więcej dostrzec. Eksplozja odrzuciła mnie na trybuny. Uderzyłam głową o metalową barierkę i upadłam na ziemie. Wszystko powoli cichło,  Lancer i bleyder zniknęli. Dostrzegłam jak w ciało Valcirii wchłania się ta kobieta a sama Valciria upada bez życia na ziemię. Wyciągnęłam rękę w jej stronę, która opadła bezwładnie a wszystko zalała ciemność. W uszach dźwięczał mi jeszcze  ten sam delikatny kobiecy głos: Zawróć, one sprowadzą na ciebie śmierć.
   Oryginalnie, straciłam przytomność.




*stara się nie patrzeć na gif* wziąwszy pod uwagę że mam przed sobą jeszcze 200 kilometrów jazdy a moja choroba lokomocyjna stwierdziła że chyba wreszcie się ode mnie owali, z nudów rozdział dziś ^^" (jest jeszcze jeden podwó ale o nim wolę nie myśleć) 
Meg: *ze splecionymi na piersiach rękami tupie niecierpliwie nogą w miejscu* Musiałaś, musiałaś!? 
Taaaaak! No wybacz muszę się poznęcać nad tobą i jeszcze bardziej skomplikować sprawę xd 
Kel: *spokojnie je frytki* nie że coś ale Urs mi osobiście przypomina takie polączenie Shadowa z Bakugańca i tego Griella czy jak mu tam, tego czerwonowłosego żniwiwraza zabujanego w Sebciu, z Kurosha...
Oo muszę chyba objerzeć kolejne sezony Kurosha! W sumie nie wiem czy to był zamieżony efekt xD 
Meg: *ma zamiar coś powiedzieć ale maha na to ręką i zsuwa się w fotelu* Branoc
Too chyba tyle, kończę bo wyjdzie na to że to najdłuższe podsumowanie xd 
Kel: uważaj bo zbliżamy się do 15 rozdziału, a w Upadłych po 15 blog... upadł (xP) 
Zack: haha
Kel: To ty żyjesz!? 
CóSZ, teoretycznie dalej ciągnę jego historię, ale wszystko ląduje w szufladzie... Dobra spadamy.
Papa! 
~starająca się nie usnąć Ness~


poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Rozdział 11: ♧ Powrót cieni ♧



Narrator 

   Znajdowała się w przestronnej sali wykonanej z ciemnego i wilgotnego kamienia. Nikomu nie chciało się zainwestować w okna, więc pomieszczenie tonęłoby w całkowitej ciemności, gdyby nie kilka pochodni płonących fioletowym ogniem.

   Sama dziewczyna stała przed wyrwą w podłodze, jaka robiła za nic innego jak arenę. W jej środku wirował mały krążek, otoczony ciemną aurą – bey. Chociaż on bardziej się zataczał niż wirował. Był bliski zatrzymania się.
- Nie starczy na dziś? Zaraz się zatrzymam i tyle będzie z prób. – Podobne spostrzeżenie wyraziła Dusza. Jej szorstki głos otarł się o umysł bleyderki.
   Dziewczyna niecierpliwym ruchem odgarnęła z oczu kosmyk farbowanych ciemnofioletowych włosów.
- Jesteśmy coraz bliżej finiszu. Ruszaj.
   Zero reakcji.
- No rusz się, Dumort! – wrzasnęła a jej zirytowany głos odbił się wielokrotnym echem od pustych ścian; płomienie pochodni zadrżały nerwowo.
- Dobra, dobra, ale się już zamknij; łeb mi pęka od twoich ciągłych wrzasków – mruknął Dumort i nim dziewczyna wyraziła swoje zdanie, zebrał resztki ukrytych sił i zawirował z zawrotną szybkością. Spod spin tracka wydobyły się jęzory czarnego ognia.
    Fioletowo włosa uśmiechnęła się słabo, i psychopatycznie, ale tak leciutko. Zacisnęła dłonie w pięści; po chwili i je otoczyła ciemna aura. Wymamrotała pod nosem kilka niezrozumiałych sentencji, po których obie poświaty przybrały na sile. Z Dumorta ku popękanemu sufitowi wystrzelił czarno-fioletowy promień, wytwarzając przy tym silny podmuch, silniejszy niż dotychczasowe. Lecz po pomieszczeniu przebiegł nie tylko wiatr, także głosy – ciche, głośniejsze, bardziej lub mniej potępione, należące do dorosłych albo dzieci. Dziewczyna zacisnęła zęby  nie dając się im porwać. To one miały słuchać się jej, nie ona ich. Mają opętać kogoś innego, komu innemu mają spędzać sen z powiek, przypomnieć dawne wspomnienia i koszmary!
   Uformowała w umyśle przeszłe zdarzenia i mocno pomyślała o osobie, do której chciała, aby powędrowały i przebudziły uśpione wyrzuty sumienia.
- Wspomnienia wracają, Ari – wyszeptała syczącym głosem pełnym jadu satysfakcji i zemsty. – Tylko ty będziesz to czuła. Nikt ci nie uwierzy, zostaniesz sama z własnymi koszmarami. Strącę cię tam, gdzie ty strąciłaś mnie – w półmroku błysnęły szkarłatne oczy – w otchłań samotności.

~~

Meg

   Jeśli ktoś myślał, że pogadam sobie z Valcirią, jak matka z córką i wszystko sobie wyjaśnimy to muszę go rozczarować. Zaraz po sugestii Seth’a, dość mrocznej i niepokojącej sugestii, wróciłam do siebie z zamiarem przeprowadzenie tejże rozmowy. Skończyło się na planach. Valciria strzeliła focha i nie zamierzała się do mnie więcej odezwać tamtego wieczora.
   Przynajmniej nie przez słowa.
   Kiedy tego samego wieczora padłam na łóżko jak kłoda i w dwie sekundy zasnęłam moje ostatnie myśli stwierdziły, że życie powoli mi się kruszy. Zaczęło się od „odzyskania” twarzy rodziców a potem powoli zaczęło przekształcać się w coś gorszego. Wspomnienia są gorsze niż kule, przeczytałam ostatnio w książce Zafóna i gdy z samego rana, jeszcze za nim słońce dobrze wzeszło, uświadomiłam sobie sens tych słów. Bolesny sens.
   Obudziłam się ze zduszonym krzykiem i potwornym bólem głowy, jakby ktoś wbijał mi w umysł tysiące szpilek. Chwyciłam się za włosy i zacisnęłam powieki łudząc się, że ból minie – nic z tego.
   W umyśle w dalszym ciągu migotały mi przeróżne obrazy. Z trwogą stwierdziłam, że wszystkie są związane z jednym – Akademią dla Wyjątkowo Uzdolnionych. Innymi słowy – Ośrodek Do Badań Nad Ciemnymi Siłami. Nie brzmi już tak rodzinnie i milutko.
   Podskoczyłam na łóżku, kiedy pierwsze wspomnienie pojawiło się tak wyraźnie, że w pierwszej strasznej chwili myślałam, że znów się tam znalazłam, stojąc wśród tych wszystkich „naukowców” . Wraz z nimi przyglądałam się jak mała dziewczynka przykuta do metalowego stołu szamocze się, a kolejne wiązki czarnej energii rozchodzą się po jej drobnym ciele. W uszach dźwięczał mi jej przeraźliwy głos.

   Sceneria rozmyła się; znalazłam się przy tym samym stole z tą różnicą, że dziewczynka już się nie wierciła – gdyby nie unosząca się minimalnie klatka piersiowa pomyślałabym, że nie żyje. Tępym wzrokiem wpatrywała się w sufit. Naukowcy natomiast zgromadzili się wokół niej; jeden trzymał metalowe pręt ze skwierczącym i rozgrzanym do czerwoności symbolem na końcu. Na ten widok nie tylko dziewczynka krzyknęła – ja sama odwróciłam wzrok i zatkałam uszy nie chcąc przeżywać tego drugi raz. Przez uchylone powieki widziałam jeszcze inne dziecko  także dziewczynkę o błyszczących czarnych włosach, która ukryta za panelem, ze strachem w oczach przypatrywała się całemu zajściu. 

   Ostrożnie uchyliłam powieki. Tym razem panowie w białych kitlach ze stoickim spokojem, obserwowali jak czarny  smok, rycząc wściekle, stara się rozbić szklaną klatkę, w jakiej go zamknęli. Bez skutku. Naukowcy zwiększyli dawkę ciemnej materii, krążącej dookoła Bestii w skutek, czego ta padła bez życia na ziemię. Unosząca się wokół niej mgła także opadła. 

   Kiedy oczy zaszły mi mgłą znów pojawiła się ta sama dziewczynka, co na początku. Teraz stała po środku dużej areny na podeście, ubrana w czarny kombinezon, który jeszcze bardziej podkreślał jej wychudzone ciało. Cała jej poza zdradzała ogromne zmęczenie   zgarbione ramiona i ręce zwisające bezwładnie przy talii, spuszczona głowa, nogi, utrzymujące z trudem i tak niewielki ciężar.
   Zgromadzone wokół niej dzieciaki przebrane w takie same stroje na dany rozkaz odpaliły wyrzutnie. Z każdego bey’a wystrzeliła ciemna energia. Mroczna moc, która odbijała się szarej ściany, jaka otaczała dziewczynkę. Ona stała i nic nie robiła, zacisnęła jedynie dłonie w małe piąstki. Nawet, gdy bariera pękła a jej policzek rozorała krwawa linia, padła jedynie na ziemię bez żadnego jęku czy krzyku, tracąc przytomność.

   Czarna krew kapała na szklane podłoże zamazując sceny, które zlały się w jedno. Wydostawała się z licznych ran, jakie pokrywały ciało smoczej Bestii. Krew. Nietypowa rzecz. W końcu Bestie to tylko Dusze, nie krwawią. 

   Piekielny ból rozdarł mój prawy bok, sprowadzając mnie na ziemię i to dosłownie  zaliczyłam efektowną glebę z łóżka. Gwałtownie usiadłam, wciągając przez popękane usta  nową porcję tlenu. Znowu. Znowu to samo!
   Dysząc ciężko rozejrzałam się po pokoju, upewniając tym samym, że wydostałam się z tego koszmaru. Pierwsze promienie słońca wdarły się przez lukę w zasłonie, rozcinając półmrok. Jedno z pasem złocistego światła padało wprost na mały dysk leżący na szafce nocnej po drugiej stronie łóżka.
   Odetchnęłam i padłam plecami na dywan. Przymknęłam oczy widząc, że sufit jak i wszystko inne powoli rozpada się jak stłuczone szkło. Tak, rozpada, jeszcze nie jestem tak szurnięta i nie plotę bzdur. 
   Już po chwili leżałam w szarej próżni. Z cichym jęknięciem podniosłam się na nogi. Kilkanaście metrów ode mnie (jeśli istnieją tu w ogóle jednostki miary) zwinięta w kłębek leżała Valciria, która kilka sekund temu przeniosła mnie… tak jakby do swojej świadomości.
- Mam rozumieć, że widziałaś to, co ja? – odezwałam się cicho. Mój głos porwało echo. Nie uzyskawszy odpowiedzi zbliżyłam się do Bestii. Położyłam dłoń na jej karku. Mogłam przysiąc, że pod palcami wyczułam szorstką sierść. Albo pewnie mi się wydawało. – Seth powiedział mi, że… - zaczęłam niepewnie szukając jej wzroku. – Że twoje zachowanie może być spowodowane faktem, że obwiniasz się o parę rzeczy.
   Moje zachowanie? – prychnęła w dalszym ciągu nie zaszczycając mnie spojrzeniem. – O co mam się niby obwiniać? – Ktoś tu jest nie w sosie…
- Na przykład o to, że w Ośrodku nie zawsze mogłaś mnie obronić – wydusiłam zwieszając głowę. Zaczerpnęłam powietrza. – Valciria posłuchaj, nie musisz się już o mnie martwić…
   Smoczyca wstała gwałtownie, a ja zdezorientowana omal się nie wywróciłam o własne nogi. Wbiła we mnie błyszczące spojrzenie przybliżając pysk.
   A mi się właśnie zdaje, że w dalszym ciągu muszę zachowywać się jak twój anioł stróż.
Uważasz mnie za nieodpowiedzialne dziecko? – Uniosłam prawą brew.
   Źle mnie zrozumiałaś. Owszem, czuję się za ciebie odpowiedzialna, ale dlatego, że taka jest moja misja – muszę cię chronić. W końcu po to mnie dostałaś. – Jej warga uniosła się o milimetr. Odchyliła się lekko. – A co do Ośrodka i wspomnień… Tu już sama muszę zmierzyć się z własnymi wyrzutami. Ty chyba zresztą też.    
    Odeszła kawałek ode mnie. Zacisnęłam dłonie na piżamie. 
  Czemu to wróciło?  Zapytałam nagle. 
   Smoczyca stanęła, jej ogon gibiący się do tej pory na boki zamarł. 
   Mroczna moc - westchnęła bez emocji.
   Moje serce wykonało dwa salta w powietrzu i poczwórnego filipa. 
   Żartujesz - wydusiłam. -T-to... Zdaje ci się!  Przeszył mnie nagły chłód. 
   Chciałabym tak myśleć. Ale raczej nie; ktoś od nowa bawi się mrocznymi siłami. 
- To niemożliwe!  - krzyknęłam. - To gówno przepadło wraz z Rago, Nemezis i Doji'm! Też to wiesz, nie zaprzeczaj! 
   Wiem, że mi się nie zdaje  spojrzała na mnie z ukosa.  A ty nie powinnaś ignorować tego samego uczucia, co ja. 

- A-ale... Jakim cudem!? Jeśli to... Ugh!  zdzieliłam się w twarz.  Musimy to sprawdzić! - zarządziłam, gdy uspokoiłam połowicznie emocje. - Kto może... – Żarówka rozbłysła mi nad głową.  Tsubasa! Niech wielki pan dyrektor rozwieje nasze domysły! 




U Kel zakończyłam jak na razie pracę, więc wzięłam się za ogarnianie u Meg ^^"
Meg:..... >..<
Dobra, sama nie będę tego podsumowywać, jedyne co powiem to to że jak widać nie mogłam się powstrzymać, przed dodaniem nowej psycholki jak i nad pastwieniem się nad Megiś
Meg:............
Tooo, do nexta,trzymajcie kciuki, że będzie w miarę szybko xd 

środa, 16 sierpnia 2017

Rozdział 10: ♧ Nie ma to jak plotkować o własnym bey'u ♧


    Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Cienie wydłużały się z  każdą minutą. Lekki wiatr poganiał rdzawe chmury i szarpał moje czarne kosmyki, którym udało się wyswobodzić z kucyka na czubku głowy. Siedziałam po turecku pod jedną z kolumn i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w purpurowo-bordowe niebo gryząc ołówek. 
   Mimo iż  od pierwszej rocznicy śmierci Akana minęły 5 dni w uszach cały czas brzmiały mi słowa Rey. "Podziwiam cię. Mimo tego, co przeżyłaś jesteś radosna i jeszcze pomagasz innym". Przymknęłam oczy a na ustach zatańczył mi leki uśmiech. Nikt od dawien dawna nie powiedział mi podobnych  słów. Może w takim razie moje ideały nie są  takie złe? W końcu nie chcę, by  moim bliskim stała się krzywda, jest to coś złego? Każdy ma jakieś marzenie, większe lub mniejsze. Jest to normalna, więc nie rozumiem, czemu niektórzy twierdzą, że mój ideał jest niepoprawny. Dobrze, że przynajmniej Rey twierdzi inaczej. Chociaż tak naprawdę ja sama się zastanawiam czy obrałam dobrą drogę... Eh, kobiety...
   Otworzyłam oczy i powróciłam wzrokiem na kartkę papieru ze szkicownika leżącego na moich kolanach. Jak na razie "rysunek" przedstawiał nic nie znaczące kreski, pionowe i poziome, łuki i zawijasy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rysowałam. Chyba podczas walki z Nemezis. A zaczęłam... bodajże w Ośrodku, gdy musiałam pozbyć się wizji z głowy. Hm, cały czas gadam o tym ośrodku a wy kompletnie nie wiedzie, o co chodzi, co? Cóż, cierpliwości, kiedyś do tego dojdę w wyjaśnianiu całej tej pokrętnej historii.
   Oderwałam wzrok od malunku, który pierwotnie miał przedstawiać ruiny stadionu, gdy na moją twarz padł cień. Zza chmur wyłoniła się Valciria spiralą spadając na ziemię. Podmuch jej ogromnych skrzydeł omal nie wyrwał mi zeszytu z rąk.  Wylądowała gładko w ruinach starego stadionu.
- Rozprostowałaś kości? - zapytałam z uśmieszkiem.
   Potrząsnęła łbem, który był jak ja w podwójnym powiększeniu, na potwierdzenie.
   Taaaak. Nachyliła się nade mną.  Powracasz do rysowania? 
   Wzruszyłam ramionami, zamykając szkicownik. Włożyłam go do torby wraz z resztą przyborów.
   Jakaś taka wena mnie naszła. A ty znalazłaś coś ciekawego podczas lotu? Widzę błysk w twoich oczach. 
    Znasz mnie lepiej niż mi się wydaje. I tak, znalazłam coś baaardzo ciekawego. 
   Przymrużyłam powieki zaintrygowana. Oparłam brodę na dłoni.
- Mów dalej...
   Podeszła do mnie tak, aż znalazłam się na wysokości jej błyszczącego oka.
    Sama zobacz. Wskakuj. 
   Z  radością małego dziecka zarzuciłam torbę przez ramię i wskoczyłam na jej grzbiet. Usadowiłam się tuż za uszami i mocno chwyciłam dłuższej sierści. Z doświadczenia wiedziałam, że nawet, jeśli Valciria nie miała zamiaru się ze mnie pośmiać i zrzucić z grzbietu i tak lepiej mocno się trzymać.
   Smoczyca wybiła się z ziemi za sprawą kilku silnych  uderzeń. Równie szybko znalazłyśmy się ponad chmurami. Valciria leciała łagodnie aczkolwiek szybko jakby się spieszyła. Wyciągnęłam rękę i rozprułam dłonią rdzawy obłok.  Ciekawe, co takiego ma mi do pokazania. Odpowiedź uzyskałam po kilku minutach.
   Smoczyca gwałtownie zniżyła lot. Zastygła jednak nad cienką warstwą chmur. Nachyliłam się nad jej uchem.
- Co jest?
    Spójrz w dół. 
   Wykonałam jak nakazała. Przez parę chwil widziałam jedynie obłoki. Gdy te się rozproszyły uniosłam wysoko brwi. Zwisałyśmy nad doliną, kilkaset metrów od starych ruin, otoczoną małym rzadkim laskiem. Znałam to miejsce. Sama czasem tu przychodziłam. Moje brwi pojechały jeszcze wyżej, gdy zobaczyłam bleyderkę, której bey rozniósł w pył niewielkie drzewo.
- Stephanie... - wymamrotałam. - To chciałaś mi pokazać? Po co?
   Valciria warknęła niedosłyszalnie - wyczułam jedynie pod sobą drżenie jej ciała.
   Spójrz teraz.
   Wytężyłam bardziej wzrok. Nie usłyszałam, ale bardziej domyśliłam się, że asystentka Madoki przywołuje specjalny atak. Jej bey zaświecił się brudnym zielonym światłem, które wiło się w górę niczym wąż. Miałam dobre skojarzenia. Z bey’a wypełz obślizgły wężyk. Zielonawa skora w brązowe cętki  połyskiwała w ostatnich promieniach słońca. Z grzbietu wystawał mu rząd małych kolców. Na koniuszku ogona miał jeden ogromny pazur. Od razu skojarzyła mi się z Bestią Reji'ego - bleydera który złoił tyłek Hyomie. Chwała mu za to, że utarł mu nosa, ale i tak było mi go minimalnie, troszeczkę, odrobinę żal. W końcu Aries został wtedy zniszczony. Niestety ta lekcja nic mu nie uświadomiła.
   I co, zaskoczona? 
   Wpierw nie załapałam słów Valcirii. Dopiero po chwili do mnie dotarły. Parę dni temu Stephanie dostała wyzwanie do bey bitwy. Zgodziła się bez gadania, ale jej zapędy szybko zostały zgaszone - przegrała po 4 minutach. Właśnie, dlatego powinnam być zaskoczona. Jak w ciągu 7 dni poziom mocy Stephanie tak gwałtownie skoczył? Co lepsze - w tamtej walce nie ujawniła swojej Bestii. Coś jest z nią nie tak i to mocno.
   Na mój rozkaz  Valciria zawróciła nim Stephanie zauważyłby naszą obecność.  Położyłam się na plecach splatając ręce na torsie.
- Nie podoba mi się ta Stephanie - zawyrokowałam.
   Valciria mruknęła coś pod nosem lecąc spokojnie. Myślami była całkowicie gdzie indziej, czułam to. Zresztą ze mną było podobnie. Czasem dobrze jest posiedzieć w ciszy i spokoju, i porozmyślać. Nad wszystkim i nad niczym. Lecz wszystkie moje myśli uciekły od tematu Stephanie - który powrócił kilkanaście dni później, nagle i niespodziewanie -  i czepnęły się Valcirii. Byłam święcie przekonana, że od tego, co się stało w Komie moja towarzyszka była nieswoja. Zazwyczaj nie ukrywała przede mną żadnych swoich myśli a teraz... Zachowuje się jakby dręczyły ją jakieś... czarne myśli.
   Nagle ciałem smoczycy wstrząsnął dreszcz a ja, jakoże nie trzymałam się mocno, spadłabym 100 metrów w dół i roztrzaskała się na chodniku, gdybym w porę nie złapała się czarnej łapy.
- Valciria! - zawołałam z oburzeniem jak i zaskoczeniem. Podciągnęłam się wyżej obejmując jej kostkę rękami i nogami. - Chcesz mnie zabić!?
Wybacz - mruknęła.
   Wdrapałam się w powrotem na grzbiet, co w połączeniu z podmuchami wiatru do łatwych zadań nie należało.  I dlatego Aki zabraniał mi latania. Oczywiście się go nie słuchałam.
- Co się dzieje? - spojrzałam jej w oczy (a przynajmniej w jedno). - Coś cię gnębi?
   Megan psycholog, polecam.
- Nic.
- Taa, uważaj, bo uwierzę, nie mam już 6 lat.
- Naprawdę nic się nie dzieje.
- Valciriaaa. Znam cię nie od wczoraj i wiem, gdy coś się dzieje. A teraz jest taki moment. Bardziej niż kiedyś skrywasz swoje myśli i uczucia, czemu?
   Nie odpowiedziała. Zanurkowała łagodnie w dół. Złapałam się grzywy i przylgnęłam do jej szyi. Czyli mamy ciche dni. Boskoooo.

~~

   Po powrocie do mieszkania odłożyłam szkicownik na miejsce pod biurkiem a na blat Valcirię. Zamierzałam o niej trochę "poplotkować".
- Rey, wchodzę! - zawołałam i bez ceregieli wparowałam do pokoju Makimoto.
   Blondynka leżała plackiem na swoim łóżku z nosem w telefonie. W uszach miała słuchawki i chyba nawet nie spostrzegła mojej obecności. Dopiero, gdy rzuciłam się na materac omal jej nie zrzucając wróciła duszą do Bożego świata.
Dios! Chcesz mnie zabić!? - zapytała z wyrzutem, wyjmując błękitne słuchawki, pasujące kolorystycznie do ścian obwieszonych plakatami związanymi z Hiszpanią.
   Uśmiechnęłam się niewinnie kładąc na plecach.
- Coś chcesz? - Makimoto poderwała się z materaca i odłożyła telefon na biurko po prawej stronie pod oknem.
- Pogadać? - mruknęłam.
   Rey pstryknęła palcami i wyciągnęła z szafki czekoladę. Wróciła na łóżko z dwoma tabliczkami.
- Opowiadaj - podsunęła mi kawałek pod sam nos. Szybko go capnęłam. Jak zwykle rozumiemy się bez zbędnych słów.
   Zaczęłam od tematu Stephanie. Rey była wtedy ze mną na stadionie i widziała "popis" młodej Brown. Nawet trochę jej współczuła, lecz chyba po tym, co jej powiedziałam zmieniła zdanie.
- A to takie buty... - wciągnęła ostatni kawałek czekolady. - Myślisz, że w ciągu tygodnia tak podszlifowała swoje umiejętności?
   Wzruszyłam ramionami i z jękim podciągnęłam się do pozycji siedzącej. Potarłam kark.
- Pobiłaby wtedy mój rekord - mruknęłam. - Nie sądzę; może po prostu... ukrywała na początku swój potencjał.
   Rey podskoczyła na łóżku, przykładając palec do policzka.
- W ogóle to, czemu się tak tym przejmujesz?
- Obiecała, że ze mną zawalczy, więc nie wiem czy się bać - odparłam sarkastycznie, zalegając na poduszkach. - A tak na serio to wydaje mi się trochę dziwna.
   Rey stłumiła śmiech.
- Ej no, ale spójrz, wpierw od razu zjawiła się na ogłoszenie Madoki - może przypadek. Potem przegrywa sromotnie walkę, ledwie trzyma wyrzutnię. A na koniec - bam! Magicznie szlifuje swoje umiejętności i roznosi w pył małe drzewka! - Wyrzuciłam do góry ręce, znów siadając.  - Czyż to nie dziwne?
- Dla ciebie wszystko ostatnio jest dziwne.
- Łącznie ze mną - burknęłam i westchnęłam. - Ale jest coś jeszcze... Chodzi o mnie i Valcirię.
- Ciche dni? - zgadła od razu.
- Tia - cmoknęłam. - Od powrotu z Komy jest jakaś nieswoja. Za bardzo czymś się przejmuje. Może obwinia się o cale zajście w jaskini albo... Albo sama nie wiem! Aa, nie cierpię czegoś nie wiedzieć! - Zerwałam się z łóżka i przycupnęłam na biurku, wyglądając przez okno, gdzie ulice już całkiem pogrążyły się w pół mroku, a uliczne latarnie rozpraszały pierzynę ciemności.
- Nie wiem, co ją gryzie - podjęłam dalej. - Może wracają do niej demony przeszłości? Lub coś, o czym nie mam pojęcia i czego nie chce mi zdradzić. Tylko, czemu...
  A pomyślałaś, że Valcirię gryzie odpowiedzialność? - Nagły męski i bezbarwny głos, jaki wlał się do mojego umysłu prawie zrzucił mnie z biurka.
   Spojrzałam zdziwiona na przyjaciółkę. Rey wzruszyła ramionami, na jej twarzy odmalowywało się takie samo zdziwienie. W końcu Seth jest baaardzo małomówną Bestią a tu nagle odzywa się nie tylko do Rey, lecz też i do mnie.
- Odpowiedzialność? - powtórzyłam marszcząc brwi. - O co?
   Raczej o kogo. Oczywiście, że o ciebie. - Drgnęłam. - Valciria czuje się za ciebie odpowiedzialna, bo sprawuje nad tobą swoistą pieczę. Może się też obwiniać za to, że w Ośrodku nie zawsze była w stanie cię obronić.
- Seth, starczy - syknęła Rey.
- Nie, nie, mów dalej, robi się ciekawie. Czyli sugerujesz... Co właściwie, bo się pogubiłam.
   Valciria wyczuła zachwianie w równowadze, jak wszystkie Bestie, które miały bezpośredni kontakt z mroczną mocą. 
- Seth, co ty sugerujesz! - krzyknęła Rey wyjmując bey’a z pudełka i potrząsając nim.
- Powrót mrocznej mocy - odpowiedziałam za niego ze wzrokiem wbitym w dłonie. Zacisnęłam je w pięści.
   Valca, czeka nas rodzicielska rozmowa. 





wtorek, 8 sierpnia 2017

Rozdział 9: ♧ Dwie białe róże ♧



   Następne 4 dni upływały... po prostu spokojnie. Zero koszmarów, zero wspomnień. Zaczęłam się zastanawiać czy to, co przyśniło mi się w niedzielę nie było jedynie wybrykiem mojej wyobraźni. Niestety za każdym razem, gdy tak myślałam przed oczami pojawiały się zamazane twarze. Starałam się z całych sił o tym nie myśleć; nie roztrząsać, jakim cudem "amnezja" ustąpiła. Od zawsze zaliczałam się do dziwnych przypadków.
   Koniec końców nadszedł dzień, w którym  musiałam wybrać się w miejsce, które zawsze przyprawiało mnie o dreszcze. Na cmentarzyk.
   W czwartek, więc, znów przybrałam żałobne barwy, chociaż jak mam być szczera to przez minione dni chodziłam bardzo podobnie, i nic nie mówiąc  Rey wyszłam przed 8 z domu.
   Skierowałam się na najbliższy przystanek autobusowy, po drodze wstępując do kwiaciarni - jedynej otwartej o tak wczesnej porze oraz jedynej w okolicy, w której mogłam dostać to, czego potrzebowałam.
   Autobus jak zwykle kazał na siebie czekać prawie 20 minut. Schroniłam się przed uporczywą mżawką pod blaszanym daszkiem. Ostatnie dni ciągle były pochmurne, od czasu do czasu popadał lekki deszczyk. Jak dla mnie spoko, bo przynajmniej miałam wymówkę, by nie wychodzić z domu.
   Wreszcie po tych 20 minutach na przystanek zatoczył się rozklekotany autobus. Z lekką obawą wsiadłam do środka i kupiłam bilet. Zastanawiałam się, kiedy ten gruchot się rozpadnie... Pierwsze trzy przystanki przejechałam na stojąco, bo nie znalazłam żadnego wolnego miejsca - nie dość, że stary rzęch to jeszcze zatłoczony po brzegi. Dziwne, że ludzie jeszcze nie siedzą na dachu. Gdy już usadziłam tyłek, po jednym przystanku znów wstałam, aby ustąpić miejsca starszej pani. Nie byłam jedyną nastolatką w autobusie, ale inni moi rówieśnicy udawali, że nie widzą kobiety o kulach. Eh, co się dzieje z tym światem? Co się dzieje ze mną....
   Dopiero w połowie drogi usiadłam na stałe na samym końcu busa. Tym razem wzięłam słuchawki. Słowa piosenki Stria "Alive" zakłócały głuchy warkot silnika. Oparłam brodę na dłoni i zapatrzyłam się w przemijający za brudnym oknem krajobraz - puste jeszcze chodniki, natomiast lekko zatłoczone ulice; rządy budynków, sklepów, liczne alejki i zaułki... Skupiłam wzrok na szybie. Zobaczyłam w niej swoje odbicie. 17-letnia dziewczyna, ubrana cała na czarno z bladą twarzą i lekkimi pućkami. Normalnie jak wampir! Tylko oczy nie pasowały do całości. Intensywnie fioletowe... Rey powtarzała, że są cudne, pikne i w ogóle, i w szczególe... Lecz ja ich nie-cier-pia-łam.  Czemu to akurat ja, tylko ja, musiałam odziedziczyć oczy po ojcu? Dlaczego nie wdałam się w matkę, tak jak Akan, tylko w ojca, ojca, którego potrafiło nie być w domu kilka miesięcy.
   Pamiętasz - odezwała się Valciria. Zabrałam ją ze sobą i teraz siedziała w torbie.
   Co niby?
   To, że twojego ojca potrafiło nie być  kilka miesięcy - wyjaśniła.
   Zmarszczyłam brwi. Faktycznie. Pamiętam jak ojciec wyjeżdżał wieczorem, ja ryczałam jak bóbr, błagałam żeby tego nie robił, a on zapewniał, że wróci tylko musi... Właśnie, co musi? Przycisnęłam palce do skroni. Myśl, Meg, myśl!
   Autobusem szarpnęło, gdy jakiemuś gówniarzowi przypomniało się, że tutaj wysiada. Omal nie walnęłam czołem w siedzenie. Syknęłam pod nosem i podniosłam z podłogi różę, którą upuściłam. Otrzepałam delikatnie jej białe płatki z kurzu i brudu. Dołączyłam ją do drugiej, takiej samej, trzymanej za końcówkę łodygi. Przekrzywiłam lekko głowę. Kwiaciarnia u Dorothei, jako jedyna sprzedawała białe róże. Starsza kobieta zakupiła je specjalnie dla mnie, na tą okoliczność. Chyba stanę się jej stałą klientką, kupującą zawsze dwie białe róże.
   Zamyślona, nawet nie zauważyłam, kiedy autobus zaczął zbliżać się do pętli, a w środku, nie licząc mnie i kierowcy, została jakaś para zakochanych, jeden bezdomny drzemiący oparty o szybę i jakiś chłopak, co jakiś czas zerkający w moją stronę. Zboczeniec.
   Westchnęłam i zamknęłam oczy. Co okazało się błędem.  Ciemność, jaka zapanowała przerwał wpierw błysk czerwonej stali, później ludzki krzyk; trysnęła krew zamazując tym samym makabryczny obraz. Pojawiły się niebieskie światełka pnące się ku bordowemu niebu, usłyszałam swój własny krzyk. Autobusem znów szarpnęło. Otworzyłam oczy. Serce wskoczyło mi na szybszy obrót. Jeszcze, czego zawszona wyobraźnio.
   Przycisnęłam guzik; autobus wypuścił mnie na brukowy chodnik. Tuż za mną wyskoczył chłopak, a z przedniego wyjścia zakochani. Poszli w swoją stronę, autobus zgasił silnik. Sama ruszyłam w prawo gdzie majaczył czarny płot z dużą żelazną bramą. Jakie było moje zaskoczenie, gdy pod nią zobaczyłam Rey, ubraną wyjątkowo w ciemne barwy. Stanęłam jak wryta dwa metry od niej.
- Co.ty.tutaj.robisz? - zapytałam zaskoczona.
   Podeszła do mnie i pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Nie chciałam żebyś pierwszy raz szła tu sama.
- Byłam już parę razy na cmentarzu - burknęłam. Ale nie odważyłam się podejść do grobu brata - dodałam w myślach. Westchnęłam i tym razem powiedziałam na głos: - Skoro już tu się tłukłaś, nie wiem, po co, to idziemy?
- Czyli mogę iść z tobą?
   Wzruszyłam ramionami, wymijając ją.
- Nawet gdybym powiedziała, że nie ty i tak byś poszła.
   Mogłam się założyć, że się uśmiecha. Podbiegła by się ze mną zrównać. Nie powiedziałam tego, ale poczułam się lepiej mając świadomość, że ktoś mi towarzyszy. Przecisnęłyśmy się przez uchyloną bramę i weszłyśmy do środka. Cmentarz jak cmentarz - miejsce ponure, niezbyt przyjemne, przywracający mnie o dreszcze. Zwłaszcza, gdy wiedziałam, że pod rozłożystym dębem spoczywa ciało mojego brata… A przynajmniej jego grób.
   Deszcz łaskawie się zlitował i przestał padać.  Szłyśmy brukową ścieżką mijając kolejne nagrobki i posągi w kształcie aniołów lub krzyży. Poczułam dreszcze na karku. Za każdym minionym grobem czułam odór śmierci i, trzymajcie mnie, zdawało mi się, że słyszę ciche głosy wypowiadające imiona zmarłych. Britz Alalgetr. Izuko Fukimi. Ana Farakana. Sea Minuro...
   Potrząsnęłam głową oddychając głęboko. Spokojnie Meg, to tylko twoja wybujała wyobraźnia...
    Kilkadziesiąt metrów od nas zobaczyłam stuletni, rozłożysty dąb. Jego gałęzie opadały na grób położony lekko na uboczu.  Zatrzymał się 3 metry od kamiennych płyt. Zacisnęłam usta w wąską linię i po chwili wahania podeszłam do płyty nagrobnej. Nie musiałam odczytywać, aby wiedzieć, co jest na niej wyryte.


      Akan Nakane
     Żył lat: 19
     Zginął śmiercią tragiczną


   Czym prędzej uklękłam przed grobem, by się nie przewrócić. W głowie mi się zakręciło, w uszach szumiało, serce  przyspieszyło. Jak już mówiłam kilka razy przyszłam na cmentarz, ale ani razu nie podeszłam do grobu Akana, widziałam go tylko z daleko. A teraz, gdy prawie dotykałam kolanami ciemnej marmurowej płyty zebrało mi się na płacz. Powstrzymałam się jednak szybko mrugając. Aki na pewno by nie chciał bym wylewała za niego łzy. To nie było w jego stylu. 
   Drżącymi rękami strąciłam liście z mokrej płyty i ułożyłam na niej skrzyżowane ze sobą róże.
- Mogę się o coś spytać? – odezwała się Rey pierwszy raz od momentu, gdy przekroczyłyśmy bramę.
- Już to zrobiłaś - uśmiechnęłam się nie wesoło, siadając na piętach. Nie przeszkadzało mi, że woda wsiąka mi w leginsy.
- Uh, no tak.... Czemu akurat dwie róże?
  Odpowiedziałam po kilku sekundach, nie odrywając wzroku od wyrytego imienia brata.
- Dwie róże, dwie śmierci. Dla mnie Akan zmarł dwa razy. Po raz pierwszy w zagładzie Kagutsu. Drugi raz - rok po bitwie z Nemezis...
- Kagutsu... - mruknęła jakby do siebie. - To ta historia, w której cała wioska została zrównana z ziemią a mieszkańcy zginęli. Wszyscy.
- No nie tacy wszyscy - sapnęłam. - Ocalała tylko mała dziewczynka; natomiast cała jej rodzina zginęła.  Kilka lat później dowiedziała się, że jednak jej brat żyje. Ale tak, prócz nich wszyscy inni zginęli. - Moje słowa ociekały wręcz goryczą i... żalem. - Chociaż w sumie to teraz znowu tylko ona żyje.
   Rey zorientowała się, że ta "dziewczynka" to moja osoba.
- Czemu dopiero po 4 latach dowiedziałaś się, że Akan jednak nie zginął tamtego dnia?
   Przeniosłam wzrok na swoją torbę gdzie siedziała Valciria.
- Ośrodek. Czyściec - powiedziałam słabym głosem. - Nowe życie, utrata dawnych wspomnień...
- Nie, już nie mów; przepraszam, idiotycznie spytałam. Jednak... nigdy nie mówiłaś, co się tam naprawdę stało, co ci zrobili...
   Drgnęłam, albo od jej pytania, albo od zimna przeszywającego mi nogi. Podniosłam się z klęczek. Otrzepałam kolana i poprawiłam torebkę.
- Nic istotnego.
- Nic? A utrata wspomnień...
- To, co jest przeszłością przeszłością pozostanie - wtrąciłam spokojnym głosem. -  Wiesz, że czasami jesteś wścibska do granic możliwości? - Odwróciłam się twarzą do niej.
   Jej policzki przybrały różowy odcień odcinający się na lekko oliwkowej cerze. Podrapała się po karku.
- Chyba tak reaguję na... niezbyt miłe okoliczności.
   Lub po prostu, gdy się o ciebie martwię - wyczytałam z oczu niewypowiedziane słowa.
 - W takim razie wracajmy, bo zaczniesz paplać bzdury - rzuciłam na odchodne i spojrzałam ostatni raz na grób brata. Musnęłam palcami białe płatki, na których zaperliły się małe kropelki.
   Przepraszam - szepnęłam bezgłośnie.

- Tęsknisz za nimi? - Nie wiedziałam czy to pytanie czy stwierdzenie. Zerknęłam przez ramię na Makimoto kiedy szłyśmy z powrotem ku bramie. Oczy miała szkliste. Od kąd ją znam była bardzo emocjonalna. - Przepraszam głupie pytanie! Jasne, że za nimi tęsknisz, w końcu to twoja jedyna rodzina.
- Najbardziej tęsknię za uśmiechem ojca - odezwałam się znów po paru sekundach.
   Rey drgnęła.
- Słucham?
- Tęsknię za twarzą ojca i jego uśmiechem – wyjaśniłam patrząc przed siebie. - Nie widywałam go często, lecz gdy jeśli tak to u niego gościł uśmiech, najpiękniejszy, jaki mogłam sobie wyobrazić. Nadrabiał tym całe miesiące swojej nieobecności a ja nie potrafiłam się wtedy na niego gniewać. On sam prawie nigdy się nie złościł, chyba, że już mocno przegięliśmy z Akim. Nie potrafił jednak długo trzymać urazy; za zwyczaj po 2/3 dniach mu przechodziło. – Zamilkłam i stanęłam, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że to wszystko pamiętam jakby zdarzyło się wczoraj. Rey bez słowa tez stanęła. Paplałam dalej: - Dzięki niemu jestem tym, kim jestem...  I wściekam się, że nie mogłam nawet się z nim pożegnać, gdy odchodził! – Zacisnęłam dłonie w pięści, aby opanować ich drżenie. - Odziedziczyłam po nim to, że nie umiem przejść obojętnie obok ludzkiego cierpienia...  To pamiętam. Tato zawsze pomagał sąsiadom, nigdy nie odmawiał… Jako małe dziecko był moim ideałem… Po jego śmierci  to Aki nim się stał a gdy ten z kolei zmarł... teraz ja nim jestem. Sama stałam się swoim ideałem... Czy to dziwne?
   Zapadła cisza. Jedynie lekki wiatr szeleścił koronami zmarniałych krzaków.
- Ani trochę. - Rey objęła mnie ramieniem. -  Wiesz, co?  Podziwiam cię  - przyznała Makimoto. Spojrzałam na nią zdziwiona szklistymi oczami. -  Mimo tego, co przeżyłaś jesteś radosna i jeszcze starasz się pomóc innym. Jednak uważam tak samo jak Valciria, że nie możesz stawiać życia innych ponad swoje. Pomoc - okey, ale dbaj o siebie.
    Uśmiechnęłam się nie wesoło. Ta sama gadka...
- Tego już niestety nie zmienię. Jestem taka i muszę się z tym pogodzić. – Rozluźniłam dłonie. Wbiłam wzrok w czyjś nagrobek. - Może kiedyś się zmienię...  Gdy dorwę w swoje łapy tego, kto odebrał mi ostatni ideał.
   Rzuciłam ostatnie spojrzenie na oddalony grób, po którym spływały łzy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w ten deszczowy dzień nie byłyśmy same na cmentarzu.



Nie wiem co jest ze mną nie tak, ale każdy mój drugi blog to nie wypał xP
Kel: Może dlatego że porównujesz do bloga o mnie?
Albo po prostu... jestem dziwna xd 
Ok, nie wiem co tu jeszcze napisać, więc... 
Papa
~Vanessa~